Skip to main content

Elite: Dangerous - Recenzja

Niebezpieczny kosmos.

Moim największym sukcesem podczas pierwszych dni z Elite: Dangerous było skrócenie czasu lądowania do mniej niż minuty. Produkcja Frontier Developments potrafi wciągnąć na dziesiątki, a nawet setki godzin - pod warunkiem jednak, że wykażemy dość zapału, by nauczyć się wszystkich niuansów rozgrywki.

Elite: Dangerous to symulator kosmiczny, kontynuacja popularnej w latach 80. serii Elite i Frontier, wskrzeszonej dzięki użytkownikom serwisu Kickstarter. Gra pozwala przemierzać wzdłuż i wszerz galaktykę Drogi Mlecznej, oferuje możliwość odwiedzenia, eksplorowania i handlowania w miliardach systemów słonecznych oraz dostęp do piętnastu modeli statków.

Choć z założenia akcja toczy się w świecie zaludnionych przez tysiące graczy, twórcy przygotowali dwa dodatkowe tryby rozgrywki, w których podróżujemy przez kosmos samodzielnie lub z grupą znajomych.

Zobacz na YouTube

Gra posiada co prawda linię fabularną, jednak pojedynczy gracz ma niewielki wpływ na losy galaktyki - niezależnie od tego, czy bawimy się sami, czy we współdzielonym wszechświecie wydarzenia, o jakich możemy czytać w dostępnych na stacjach kosmicznych wiadomościach, kształtowane są przez wszystkich pilotów we wszystkich galaktykach, zarówno prywatnych, jak i publicznych.

Sytuacja w obejmującym znaczną część znanych światów Imperium zmienia się w oparciu o to, dla kogo pracujemy, a każda misja wykonana dla sojuszników lub wrogów obecnego Cesarza przesuwa równowagę sił.

Naszym celem jest nieustanne dążenie do uzyskania statusu elity - najlepszego pilota bojowego, handlarza lub badacza gwiazd. Droga na szczyt nie należy do krótkich - wspięcie się na pojedynczy szczebel w długiej drabince tytułów zajmuje dziesiątki godzin, podczas których będziemy przewozić towar, polować lub szukać ciekawych gwiazd, planet i innych znalezisk, takich jak sondy Voyager 1 i 2, zawieszone w przestrzeni poza granicami Układu Słonecznego.

Stacje kosmiczne imponują rozmiarami

Początki nie należą do łatwych. Zabawę zaczynamy z Sidewinderem - jednostką, która nie zachwyca osiągami, posiada niewielką ładownię, która sprawia, że handel międzygwiezdny nie jest zbyt opłacalny, a wiele opcji związanych ze sterowaniem pozostaje niejasnych, nawet jeśli ukończyliśmy wszystkie samouczki i przeczytaliśmy dostępne z menu materiały pomocy.

Działanie części przyrządów, jak choćby luku do przechwytywania towarów, musimy poznać czytając o nich w sieci lub eksperymentując na własną rękę. Wszystko to sprawia, że mniej zaangażowanemu graczowi łatwo poczuć się zagubionym.

Kiedy mimo początkowych trudności uda nam się zebrać pieniądze na lepszy statek, gra staje się znacznie przyjemniejsza. Najtańsze, jak Adder czy Hauler, są dość wszechstronne i mogą być stosunkowo łatwo dostosowane do naszych potrzeb.

Każda kropeczka to układ gwiezdny do odwiedzenia

Przykładowo: rezygnując z tarcz możemy przewozić spore ilości towaru, zaś wymieniając napęd nadświetlny zwiększamy ilość układów słonecznych, do jakich jesteśmy w stanie przeskoczyć; instalując lepsze uzbrojenie i systemy do przechwytywania zakłócania podróży, zyskujemy jednostkę zdolną stawić czoła znacznej części piratów.

Gra nie narzuca jednego sposobu zarabiania pieniędzy - do fortuny możemy dojść przewożąc towary, rabując transportowce albo handlując informacjami o odległych systemach słonecznych. Jeśli chcemy zaangażować się w międzygwiezdną politykę, w każdym porcie znajdziemy zadania pozwalające wzmocnić lub osłabić jedną z lokalnych frakcji i wpłynąć na losy galaktycznych potęg, takich jak Federacja czy Imperium.

Jeśli konsekwentnie będziemy wspierać jakieś stronnictwo, szybko odczujemy skutki naszych działań, zyskując dostęp do specjalnych zadań. Jednocześnie odbiór naszej osoby przez świat gry także ulegnie zmianom - kontrola lotów wielkich stacji kosmicznych wita nas chłodno i zdawkowo, a w ekstremalnych przypadkach może odmówić pozwolenia na lądowanie, znacząco utrudniając handel i wykonywanie zadań.

Kurs kolizyjny

Sterowanie stworzone zostało z myślą o użytkowników joysticków, jednak sprawuje się całkiem nieźle zarówno na padzie, jak i klawiaturze. Gra wykorzystuje tyle klawiszy, ile jej damy - poza manewrowaniem statkiem w trzech płaszczyznach musimy jeszcze obsługiwać podsystemy, takie jak różne konfiguracje narzędzi i uzbrojenia, luk towarowy czy „tryb cichy” zwiększający szansę na to, że uda nam się przewieźć nielegalne towary nie przyciągając uwagi władz.

Niezbędne jest także korzystanie z dwóch bocznych menu, odpowiedzialnych za wyświetlanie dodatkowych informacji o namierzonych celach, włączanie i wyłączanie urządzeń na statku czy choćby komunikację ze stacjami w celu uzyskania pozwolenia na lądowanie.

Prowadzenie większości statków przypomina kierowanie tirem - gwałtowne skręty i zwroty są praktycznie niemożliwe, a droga hamowania nigdy nie jest krótka. Sprawia to, że podróżując szybciej niż światło musimy stale kontrolować prędkość, by nie „przestrzelić” punktu, do którego lecimy - wyjście z trybu szybkiej podróży do normalnej przestrzeni możliwe jest dopiero, kiedy znacząco zwolnimy.

Sterowanie na klawiaturze i myszy wymaga przyzwyczajenia

Walkę toczymy jedynie przy prędkościach podświetlnych, zmienia to jednak tylko tyle, że dystans potrzebny do wykonania zwrotu liczymy w dziesiątkach metrów, a nie sekund świetlnych, a żeby ustawić się pod odpowiednim kątem do przeciwnika, musimy sprawnie poruszać się w trzech osiach, kontrolować wychylenie i rotację statku.

Podczas potyczek musimy uważać także wiele innych elementów, takich jak dystrybucja energii między tarczami, silnikami a uzbrojeniem, stan nagrzania broni oraz uważać, by nie stracić szyby w kokpicie - bez niej nawet wygrana bitwa może skończyć się fatalnie, awaryjne podtrzymywanie życia w zależności od wersji daje nam od kilku do kilkudziesięciu minut na znalezienie stacji kosmicznej zdolnej przeprowadzić naprawy.

Spore znaczenie ma oczywiście klasa jednostki, którą się poruszamy - lekkie myśliwce są w stanie tańczyć wokół transportowców, nie dając im szansy na odpowiedzenie ogniem, podczas gdy latające magazyny, zdolne przenosić setki ton towaru, z trudem mieszczą się we wlotach do najważniejszych stacji handlowych.

W zamian za niską sterowność duże jednostki zyskują jednak zwiększony zasięg skoków międzygwiezdnych, a ich masa i pancerz pozwalają bez większych szkód znosić kolizje - zderzenie małego Eagle czy Addera z potężnym Type-9 przy dużych prędkościach potrafi zakończyć walkę równie skutecznie, co salwa laserów.

Na pierwszy rzut oka Elite jest olśniewające.

I tak nikt nie usłyszy naszego krzyku

Na pierwszy rzut oka Elite jest olśniewające - wyskakiwanie z nadprzestrzeni tuż obok słońca wciska w fotel, smugi pozostające na statkach, które właśnie rozcinamy laserem o dużej mocy sprawiają, że walki prezentują się bardzo realistycznie, a odległe gwiazdy i konstelacje wyglądają, jak żywcem przeniesione z teleskopu Hubble'a.

Kiedy jednak odwiedzimy kilkadziesiąt systemów, zaczynamy sobie uświadamiać, jak wiele elementów zostało zwyczajnie skopiowanych w kolejnych lokacjach. Powtarzające się w kółko konfiguracje stacji kosmicznych zaczynają nużyć, szczególnie że interakcja z nimi ograniczona jest do lądowania na wyznaczonych obszarach.

Po pewnym czasie odczuwamy, że Elite: Dangerous nie jest produkcją w pełni gotową. Twórcy obiecują, że „kiedyś” będziemy mogli lądować na planetach, dokonywać abordażu statków i robić wiele innych, fantastycznych rzeczy, jednak nie podają żadnych dat realizacji ambitnych planów.

Nie znaczy to, że nie mamy nic do roboty - zdobycie najlepszych spośród dostępnych jednostek to zadanie na wiele tygodni, jeśli nie miesięcy, a dotarcie do potrójnego statusu Elity może zająć jeszcze dłużej. Jednak w drodze do realizacji tych celów, zdecydowanie zbyt często powtarzamy te same czynności. Właśnie to sprawia, że gra Frontier Developments jest produkcją z pewnością bardzo dobrą, ale nie wybitną.

8 / 10

Zobacz także