Era remasterów i remake’ów w rozkwicie. A gdzie jest mój Rayman 4?
Mniej odświeżeń, więcej kontynuacji poproszę.
„Do zobaczenia w Raymanie 4” - takie słowa mogła usłyszeć w 2003 roku każda osoba grająca w trzecią odsłonę serii Ubisoftu. Jednak zamiast obiecanej kontynuacji, otrzymaliśmy imprezową grę Rayman: Szalone Kórliki. Mimo późniejszego powrotu Raymana w formie dwóch części platformówek 2.5D, wciąż wyczekiwałem obiecanego sequela. Obecne trendy na rynku stanowią idealną okazję do zapowiedzi kontynuacji kultowych serii. Pod warunkiem, że twórcy przestaną karmić naszą nostalgię kolejnymi remasterami oraz remake’ami.
Od kilku lat nie mogę pozbyć się wrażenia, że rynek gier wideo (i nie tylko) zatoczył koło. Światy oraz postacie, którymi byłem zafascynowany w wieku dziecięcym oraz młodzieńczym, przeżywają swoją drugą młodość. Twórcy gier raz za razem oferują nam kolejne odświeżenia tytułów, przy których kilkanaście lat temu gubiliśmy kolejne godziny każdego dnia. Nie trzeba długo szukać w pamięci, by wymienić takie tytuły jak Diablo II, trylogie Spyro oraz Crash Bandicoot czy też odsłony serii Resident Evil.
Zarabianie na nostalgii nie dotyczy jednak wyłącznie gier. Twórcy produkcji z uniwersum MCU ochoczo dodają do swoich filmów cameo postaci znanych z kinowych hitów początków lat 2000. Przyznajcie, ilu z Was poczuło się znów jak nastolatek, oglądając na dużym ekranie przebranego w pajęczy kostium Toby’ego Maguire’a czy widząc przez kilka minut Patricka Stewarta w postaci Charlesa Xaviera z serii X-Men. Korporacje znalazły pokaźną żyłę złota w postaci tęsknoty ludzi za produkcjami, z którymi spędzali czas lata temu i nie sądzę, by szybko z tej metody zarobku zrezygnowali. Szkoda jednak, że robią to, korzystając z najprostszych możliwych rozwiązań.
Cameo w filmie sprowadza się z reguły do sprowadzenia danego aktora na plan i zaoferowania mu kilku kwestii do wypowiedzenia. Często obecność danej postaci nie stanowi istotnego punktu fabuły, więc dodanie jej nie jest żadnym wyzwaniem. Podobnie sprawa ma się z odświeżonymi wersjami gier. Choć wciąż mamy do czynienia z masą programistycznej pracy opartej na stworzeniu nowej jakości tekstur oraz zaprogramowaniu odświeżonych mechanik, zarówno świat gry jak i scenariusz jest już przygotowany oraz gotowy do użycia. Nie ma potrzeby sporządzania nowej fabuły czy kreowania dodatkowych postaci. Odświeżenia mają to do siebie, że starają się być wierne oryginałowi.
Miło od czasu do czasu wrócić do znanych historii, by przeżyć je na nowo w odmłodzonej formie. Chciałbym jednak, by szczytowym momentem ery rematerów był powrót znanych nam postaci w ramach całkiem nowych gier. Brakuje mi kolejnych przygód Sama Fishera, bohatera serii Splinter Cell. Chciałbym znowu wspinać się po ścianach jako książę Persji w czymś innym niż w remake’u Piasków Czasu. Niech dojdzie w końcu do obiecanego ponownego spotkania w Raymanie 4. Twórcy tacy jak Ubisoft czy Sony mają w swoim portfolio masę wspaniałych światów. Obecne teraz na rynku trendy stanowią najlepszy moment, by z nich skorzystać.
Mam jednak świadomość, że moje oczekiwania mogą jeszcze długo pozostać tylko marzeniami. Tworzenie nowej odsłony serii wiąże się z większym wydatkiem niż odświeżenie istniejących tytułów. Bohaterowie przeżywający swoje lata świetności dwie dekady temu nie są znani młodszym graczom, a tworzenie całkowicie nowej gry wyłącznie w oparciu o poczucie nostalgii poprzedniego pokolenia niekoniecznie jest pewnym sposobem na zarobek. Młodsi bawią się przy innych tytułach niż my i nie jest to krytyka, a zwyczajnie stwierdzenie faktu.
Nostalgia świetnie się sprzedaje i twórcy gier dobrze o tym wiedzą. Dlatego tak długo jak to jest możliwe, będziemy zasypywani kolejnymi odświeżeniami, remake’ami oraz edycjami definitywnymi. Producenci gier z chęcią będą odkurzać swoje portfolio, oferując ponowne doświadczenie tych samych tytułów. Proceder ten obejmuje zarówno pozycje starsze, jak i nowsze (The Last of Us czy Grand Theft Auto V). Chciałbym, by trend ten przekuł się w nowe odsłony znanych mi serii i choć nie ma na to zbyt większych szans, marzenia na szczęście nic nie kosztują i właśnie w sferze marzeń ten pomysł pozostawię.