Fallout 76 okiem samotnego wędrowca
Czy przygoda bez znajomych ma sens?
Fallout 76 jest grą tworzoną z myślą o zabawie online, a marketingowi najczęściej towarzyszyły obrazki kooperacyjnej rozrywki w gronie znajomych. Mimo to, możliwa jest samotna rozgrywka - a właśnie taką preferuję niemal od zawsze. Szczególnie w grach postapokaliptycznych.
Trzeba przyznać, że najnowsza odsłona serii sprawdza się nie najgorzej jako przygoda dla jednego gracza. To wciąż podróż ze sporą ilością błędów i okraszona niezbyt atrakcyjną oprawą, ale skupiamy się tutaj na samej idei gry w pojedynkę, a nie możliwych do napotkania niedociągnięciach.
Przede wszystkim, najważniejszy jest fakt, że otrzymujemy ogromną mapę. Świat jest niemal czterokrotnie większy niż okolice Bostonu z Fallouta 4, co naprawdę robi wrażenie - i sprawia, że faktycznie możemy być w tym świecie sami.
Na serwerze nigdy nie ma więcej niż 20-25 użytkowników. Przy tak wielkiej lokacji przypadkowe spotkania są rzadkością. Zresztą, wystarczy zerknąć na mapę, by sprawdzić, gdzie akurat są obcy użytkownicy.
Bethesda ewidentnie wzięła sobie do serca obawy tych, którzy nie przepadają za sytuacjami, kiedy ktoś narzuca swoje towarzystwo czy w jakiś sposób uprzykrza innym zabawę w grach online. Ograniczenie liczby poszukiwaczy przygód to jedno, ale są też inne obostrzenia.
Przede wszystkim, ryzyko, że zginiemy gdzieś podczas eksploracji z rąk gracza jest bardzo małe, jeśli nie zerowe. Musimy bowiem odpowiedzieć ogniem na czyjś atak, byśmy zaczęli w ogóle otrzymywać normalne obrażenia - przez ten system wszyscy ci, którzy zazwyczaj lubią „polować” na bogu ducha winnych graczy, po prostu odpuszczają.
Bolesne spotkania z obcymi mogą jednak nastąpić w okolicach warsztatów, o które można walczyć. Tutaj może już pojawić się pewien kłopot, bo w teorii nasz warsztat przejąć może każdy - a więc także ten, kto ma już 30 poziomów doświadczenia więcej. Takich punktów na mapie jest jednak około 20, więc i tu „inwazje” nie są częste.
Choć graficznie Fallout 76 nie zachwyca, kiedy przyglądamy się różnym obiektom z bliska, to już różne krajobrazy z oddali potrafią zrobić wrażenie - a na pewno pasują do klimatu świata po wielkiej katastrofie i pozwalają odczuć choć trochę tej specyficznej atmosfery.
Miło więc przekonać się, że w grze tego typu faktycznie mogę poczuć się jak samotnik. Ani razu nie miałem jeszcze wrażenia, że powinienem łączyć się w grupę z innymi - choć kilka razy tak zrobiłem, lecz bardziej z ciekawości, a nie przymusu.
Fallout 76 nie jest więc tym, czego nieco można było się obawiać - czyli typowym MMO czy tradycyjną sieciową grą survivalową, w której co krok spotykamy naprzykrzających się, „trollujących” graczy. Można tu naprawdę poczuć samotność w postnuklearnej rzeczywistości.