Filary otwartego świata. Jak nie zniechęcić gracza?
Świat, eksploracja, walka i historia.
Już od dłuższego czasu mam problem z grami z otwartym światem. Po zapoznaniu się z wieloma przedstawicielami gatunku zdałem sobie sprawę, że niektóre - choć powszechnie chwalone - odrzucają mnie szybciej niż inne. Wszystko za sprawą tego, że zazwyczaj dwa z czterech filarów zabawy nie wyróżniają się szczególnie.
Gra z otwartym światem to nie tylko eksploracja i świat. To także walka oraz historie (nie tylko główna fabuła). W sumie otrzymujemy więc cztery najważniejsze elementy, ale nawet wtedy, kiedy jeden z nich wykonany jest przeciętnie, to nie stoi na przeszkodzie dobrej zabawy. O ile pozostałe są wyjątkowo pomysłowe i angażujące.
Dlatego trudno było mi ukończyć Assassin's Creed Origins. Świat jest tu fantastyczny, a porządna walka potrafi zaangażować, jednak historia nie budzi emocji i nie motywuje zbyt mocno po kilkunastu godzinach gry. Zwiedzanie kolejnych interesujących lokacji jest natomiast na dłuższą metę monotonne - w końcu to głównie jazda na koniu czy wielbłądzie, a asasynowy parkour nie robi już wrażenia.
Podobna sytuacja miała miejsce, kiedy zacząłem przygodę w Horizon Zero Dawn. Nie wszystko tutaj zagrało. Guerrilla Games wykreowało interesujący świat ze wspaniałą mecha-fauną, ale eksploracja była bardzo tradycyjna. Sprawę pogarszał fakt, że szybka podróż, tak mile widziana w późniejszych fazach gry, okazała się płatna. Główny wątek fabularny był natomiast zbyt rozwleczony, choć nawet ciekawy.
Zabrakło też chociaż jednej interesującej postaci pobocznej czy antagonistów, których motywy naprawdę by mnie interesowały. Walka w Horizon sprawia frajdę nieustannie, ale to nie wystarczyło, bym spędził z Aloy więcej niż 15 godzin. Potyczki bawią, ale bez choćby garści naprawdę dobrych misji pobocznych, nie chce się poznawać całego świata. Być może sequel poprawi te niedociągnięcia?
W obydwu tych przypadkach nie zadziałały dwa z czterech wymienionych wcześniej filarów gier open world. Nie trzeba jednak produkcji doskonałej i bezbłędnej, by naprawdę wciągnęła i nie pozwoliła oderwać się od ekranu. Tutaj z kolei, oczywiście w moim przypadku, można wspomnieć o The Legend of Zelda: Breath of the Wild.
Owszem, historia w tym tytule absolutnie mnie nie zainteresowała, jednak świat zafascynował od pierwszych minut, walka nie przestała bawić do końca - dzięki postawieniu na eksperymentowanie i kreatywność - a eksplorację niezmiennie wspominam z uśmiechem. Nie chodzi tu tylko o to, że czujemy autentyczną chęć odwiedzania różnych miejsc, które widzimy w oddali (nie w formie wykrzyknika czy pytajnika na mapie), ale też o nieograniczone możliwości wspinania czy szybowania. W tej grze czułem się po prostu wolny.
„Nie bez powodu RDR jest w moim prywatnym rankingu najlepszą grą studia Rockstar.”
Tak samo, lata temu, zauroczyło mnie Red Dead Redemption. Choć specyficzny klimat RDR nadaje według niektórych grze monotonii, to dla mnie właśnie atmosfera i westernowa otoczka sprawiła, że powolne nawet przemierzanie Dzikiego Zachodu i podziwianie pozornie nudnych widoków mocno budowało zaangażowanie w ten wirtualny świat.
Ponadto, zarówno główny wątek, jak też poboczne historie, były w większości przypadków świetnie napisane. Głównie za sprawą genialnie zaprojektowanych postaci pobocznych. Do eksploracja, która - z uwagi na szalenie klimatyczny świat i przypadkowe zdarzenia - była czystą przyjemnością czy nawet relaksem. Wszystko tutaj zachwycało, nawet jeśli walka była „tylko” dobra. Nie bez powodu RDR jest w moim prywatnym rankingu najlepszą grą studia Rockstar.
Gry z otwartym światem wciąż są w modzie. Przede mną jeszcze Spider-Man na PS4, ale lektura wielu recenzji sugeruje, że co najmniej walka, eksploracja i świat zrealizowane zostały prawie bezbłędnie. To bardzo ważne, bo gdy te właśnie aspekty przykuwają uwagę, trudniej nam myśleć o monotonii wykonywanych czynności czy też ich powtarzalności, która przecież czasem jest po prostu nie do uniknięcia w produkcjach z otwartym światem.
Warto więc myśleć nie tylko o tym, by dać graczom więcej. Ważniejsze jest „lepiej”.