Skip to main content

Wielka szansa i wielkie rozczarowanie. Recenzja filmu „Transformers. Przebudzenie bestii”

Ten film nie wskrzesi uniwersum.

UWAGA: w tekście znajdują się spoilery fabularne.

Na ekrany kin trafiła już siódma część z cyklu „Transformers”. Reżyser Steven Caple Jr. próbuje sięgnąć po stare chwyty i nawiązuje do początków serii, ale efekt jest mizerny. Produkcja rozczarowuje sztampowymi rozwiązaniami i skrajnie nieciekawą fabułą.

Seria „Transformers” przeszła bardzo długą drogę. Od pierwszej odsłony z 2007 roku, aż po ostatnią, fatalną produkcję „Transformers. Ostatni rycerz” z 2017 roku mogliśmy śledzić zmagania kosmicznej rasy. Twórcy nadal eksploatują markę, korzystają ze znanych postaci, lecz nie prezentują nam niczego nowego. „Transformers. Przebudzenie bestii” to jednocześnie reboot serii, prequel, sequel oraz wstęp do nowej trylogii. W skrócie produkcja, która ma wskrzesić markę, ale według mnie tym sposobem zatraciła swoją tożsamość.

Transformers Przebudzenie bestii - recenzja, film
Antagonista nie jest wcale taki zły, a Colman Domingo świetnie podkłada głos

W filmie pojawiło się nawiązanie do przeszłości, zwłaszcza Autobotów, którą twórcy połączyli z przyszłością Maximali. Fabuła rozgrywa się w 1994 roku. W „Transformers: Przebudzenie bestii" widać specyficzny klimat lat 90', co obserwujemy na przykładzie ubiorów naszych bohaterów, modeli samochodów oraz muzyki (Wu-Tang Clan) - te wszystkie elementy budują świetną atmosferę. To jest na pewno powrót do najlepszych momentów serii, ponieważ dla starszych widzów to miła wycieczka do dawnych czasów, z kolei dla młodszych szansa na zobaczenie czegoś innego, z czym dotychczas nie mieli styczności.

Ponownie przyglądamy się z bliska długotrwającej wojnie zainicjowanej na Cybertronie, ale po raz pierwszy na dużym ekranie oglądamy jednocześnie wszystkie najważniejsze frakcje: Autoboty, Deceptikony, Maximale i Predacony. Maximale w ostatniej chwili uciekają ze swojego domu przed głównym antagonistą Unicronem (Colman Domingo). To wszystko jednak dostajemy tylko na początku w formie krótkiej zapowiedzi. Czułem się tak, jakby w samym filmie znajdował się trailer prawdziwej akcji, która nastąpi dopiero w połowie seansu.

Transformers Przebudzenie bestii - recenzja, film
Efekty specjalne mają kilka błędów, ale w większości scen produkcja prezentuje się poprawnie

Sceny z udziałem robotów pojawiają się późno, czyli mniej więcej po godzinie seansu. Przedtem dostajemy wątek Noah (Anthony Ramos), byłego szeregowca amerykańskiej armii i wybitnej naukowczyni Eleny (Dominique Fishback). To według mnie najgorszy i najnudniejszy element filmu. Z początku ich historia dotyczy prozy życia, brakuje pieniędzy na leczenie młodszego brata Noah, czyli Krisa (Dean Scott Vazquez) i wszystko koncentruje się na pokazaniu ckliwego motywu ludzi udręczonych przez los.

Nie ma tu nic ciekawego, pomiędzy bohaterami nie zachodzi jakaś wyraźna interakcja i ewidentnie twórcy wprowadzili wątek ludzki tylko i wyłącznie w celu wskazania punktu odniesienia dla zabójczych maszyn. Fakt, że to ta historia zdominowała cały początek filmu, znacząco wpływa na ocenę produkcji. Trudno nie odnieść wrażenia, że to właśnie sceny z udziałem tych postaci wyraźnie spowolniły rozwój fabuły.

Transformers Przebudzenie bestii - recenzja, film
Pete Davidson znany z SNL całkiem nieźle podkładał głos Mirage'owi

Dopiero później, gdy Noah trafia na Mirage (Pete Davidson), jednego z Autobotów, którzy próbują wrócić na rodzimy Cybertron, akcja nabiera tempa. Wraz z Optimusem Primem (Peter Cullen), Bumblebee i Arcee (Liza Koshy) wyruszają do muzeum archeologicznego, aby zdobyć ważny artefakt, czyli klucz do portalu, który może zabrać ich z powrotem do domu. Jak widać, fabuła nie jest szczególnie skomplikowana, można nawet powiedzieć, że jest banalnie prosta.

Myślę, że na takie filmy wybieramy się przede wszystkim ze względu na efekty specjalne oraz przyciągającą oko akcję. I rzeczywiście, „Transformers. Przebudzenie bestii” na ogół pokazuje naprawdę wiele, jeśli chodzi o wykorzystanie technik CGI, sceny akcji i szeroko rozumiane kwestie wizualne. Problem jest jednak taki, że jednocześnie nie brak w filmie momentów, w których efekty specjalne kuleją.

Transformers Przebudzenie bestii - recenzja, film
Pradawny wróg cybertronu wygląda przekonująco

Nie wiem z czego to wynika, czy brakowało funduszy na dopracowanie wszystkich scen, czy był to jednak zamierzony efekt, jednak niektóre sceny wyglądają bardzo dziwnie. Na przykład w jednym momencie, gdy akcja rozgrywa się w Peru, Optimus Primal biegnie tak, jakby miał się zaraz potknąć o własne nogi. Ewidentnie w tym miejscu twórcy przyoszczędzili z efektami specjalnymi, a to widać na kinowym ekranie.

Paradoksalnie w filmie „Transformers. Przebudzenie bestii” więcej jest scen pościgów niż w ostatnich „Szybkich i wściekłych”. To z jednej strony dobrze, a z drugiej źle. Dobrze, ponieważ dodają one dynamiki - źle, ponieważ wprowadzają ogromny chaos. Spodziewałem się przede wszystkim scen walki z udziałem transformersów, efektownego starcia maszyn, ale niestety bardzo się zawiodłem. Jest ich tutaj niewiele i nawet tej kwestii twórcy nie poświęcili pełnej uwagi.

Transformers Przebudzenie bestii - recenzja, film
W filmie czuć sztuczną wzniosłość, która po pewnym czasie staje się niezwykle męcząca

Mnóstwo jest w tym filmie scen, w których reżyserzy starają się odwracać naszą uwagę od fabuły. Co chwilę pojawiają się niezbyt udane gagi oraz wątki w ogóle nie wpływające na rozwój historii. Z kina wyszedłem oszołomiony chaosem i niespójną fabułą. Zdaję sobie sprawę, że na film wybiorą się przede wszystkim najmłodsi widzowie, ale większość kwestii wypowiadanych przez roboty, pełne są sztucznego patosu, który nawet dla młodego widza mogże wydawać się nudny. Nie jestem w stanie traktować na serio czegoś, co na takim etapie rozwoju serii już dawno się zdezaktualizowało. Ile razy można wypowiadać tubalnym głosem Optimusa Prime'a: „Thank you my friends”?

Po raz kolejny wielka marka, która na rynku jest od ponad 16 lat udowodniła, że nie ma wiele do zaoferowania. Siedziałem w kinie z poczuciem zażenowania poziomem fabularnym filmu oraz jego patetycznymi i wyświechtanymi frazesami. Jeśli dobrze wspominacie Transformersy, to polecam Wam wrócić do początków serii, czyli pierwszych trzech filmów – wszystko to, co powstało później, łącznie z „Transformers Przebudzenie bestii” nie nadaje się do oglądania.

Ocena: 4/10

Zobacz także