Skip to main content

Final Fantasy 16 - Recenzja

Odważny krok dla serii.

Eurogamer.pl - Rekomendacja odznaka
Final Fantasy 16 to coś zupełnie odmiennego, niż znają fani, a jednak jakimś cudem twórcom udaje się zachować tożsamość marki. Udany krok w nowym kierunku.

Muszę przyznać, że po nijakich przygodach Noctisa w Final Fantasy 15, zupełnie nie czekałem na „szesnastkę”. Nowa część kultowej serii to bardzo miłe zaskoczenie, które nie tylko przykuło moją uwagę na długie godziny, ale też zaoferowało zupełnie nowe wrażenia w serii. To produkt dojrzalszy, poruszający tematy niewolnictwa, religijnego zaślepienia, a nawet relacji rodzinnych w sposób dotychczas nieobecny w grach spod tego szyldu. Ton skierowany do widza dorosłego nie oznacza jednak, że produkt gubi własną tożsamość i udaje coś zupełnie innego. To wciąż Final Fantasy, lecz... zaskakująco inne.

Akcja gry toczy się w świecie mrocznego fantasy na kontynencie Valisthea. Obszar ten posiada ogromne Kryształy rozmiarów wzgórz, które generują eter, czyli źródło magicznej mocy i surowiec odpowiadający za cały postęp technologiczny w tym uniwersum. Dookoła poszczególnych kryształów powstały królestwa, które walczą ze sobą o dominację nad surowcami, zmuszani do tego przez postępującą plagę wysysającą eter z całego otoczenia.

Wśród ludzi są osoby zwane „nosicielami”, będące przekaźnikami eteru. Jako żywe zamienniki zużywalnych kryształów szybko sprowadzani są do poziomu niewolników, naznaczani niczym bydło tatuażem na twarzy. Wśród nich jedyne poważanie mają Dominanci, czyli osoby zdolne nie tylko manipulować eterem, ale i przyzywać mistyczne stworzenia zwane Eikonami. Te jednostki są wykorzystywane jako broń masowej zagłady w licznych bitwach i podbojach. Brzmi poważnie? To dopiero początek.

Główny bohater - Clive Rosfield - jest starszym synem władcy mniejszego księstwa, lecz to w żyłach jego młodszego brata Joshui, którego poprzysiągł chronić, płynie krew Dominanta. Młodszy brat ma w przyszłości mieć moc przyzwania Eikona ognia, Feniksa. Niestety w pewną pechową noc, przed rytuałem mającym rozpocząć jego ścieżkę, dochodzi do zamachu stanu przez agresję Imperium. W trakcie ataku śmierć ponosi wiele osób, w tym Joshua, któremu nie pomogło nawet przemienienie się w Feniksa. Chłopiec umiera z rąk tajemniczego drugiego Eikona ognia. W ramach powiązanych wydarzeń Clive trafia do niewoli i staje się zabójcą na zlecenie Imperium.

W starciach ani śladu taktycznej pauzy - jest tylko wylewająca się z ekranu szybka akcja

Wracamy do bohatera po 13 latach, kiedy w trakcie misji natrafia na przyjaciółkę z dziecięcych lat i zmuszony jest zabić własną kompanię. Z tarapatów wyciąga go Cid, będący „nosicielem” banitą, który nie walczy dla żadnego z pięciu królestw i chce wyzwolić innych władających eterem z reżimów traktujących ich jak podludzi. Wierzchnia warstwa fabularna przypomina dziwny amalgamat „Gry o tron” z przygodami Robin Hooda (gdyby słynny banita władał magicznymi mocami). Pierwszy raz w historii serii mamy do czynienia z tak krwawymi przerywnikami filmowymi, przekleństwami rzucanymi na lewo i prawo, tematami seksu, kazirodztwa i maltretowania ludzi. Z początku budziło to moje wątpliwości, jednak opowieść prowadzona jest tak, że brutalność tego świata zaskakująco ma sens i tłumaczy motywację herosa.

Nacisk na opowieść podkreśla fakt, że ścieżka fabularna Final Fantasy 16 w sporej części składa się z... przerywników filmowych, o czym powinny wiedzieć szczególnie osoby, dla których będzie to pierwszy kontakt z serią. Dużo się tu dzieje, a w fabułę zaangażowano masę postaci, jednak na szczęście dostajemy pewne sprytne rozwiązania, które nie pozwalają się pogubić.

Podsumowanie wątków w postaci wykresów i drzewek to bardzo przyjemne wsparcie dla śledzących całą historię

Jedną z takich mechanik jest interaktywne kompendium wiedzy: w każdej chwili w trakcie przerywnika filmowego możemy wcisnąć pauzę i przywołać podsumowanie miejsca cutscenki, frakcji uczestniczących, bohaterów, których widzimy właśnie na ekranie, a nawet podstawowych w grze terminów. Uważam to za jeden z najlepszych usprawnień względem serii, gdyż nie musimy oglądać dziesiątek godzin filmików tłumaczących nam skomplikowaną sieć powiązań. Wiedza na temat świata jest na wyciągnięcie ręki, pod jedną, bardzo przydatną funkcją. Z czasem w naszej kryjówce jest również historyczka i kartografka streszczająca nam całą sytuację geopolityczną świata związaną z naszymi i nie tylko naszymi poczynaniami.

Na pochwałę zasługuje fakt, że w końcu doczekaliśmy się oficjalnej polskiej wersji gry, lecz niestety nie mogę pochwalić jakości rzeczonego tłumaczenia. Wiele fragmentów przełożono bez kontekstu, a innymi miejscami czuć, że tłumaczyła to osoba nie znająca podstawowych angielskich związków frazeologicznych. Miło, że rodzima lokalizacja w końcu jest dostępna, choć jej jakość pozostawia wiele do życzenia.

Ciepłe słowo od karczmarza zawsze umili powrót po kolejnej krwawej bitwie

Jeżeli ktoś miał styczność z Final Fantasy 15, bądź też remake'iem Final Fantasy 7, to od razu zauważy różnicę w sterowaniu i walce w najnowszej części. Z pozoru podobny model rozgrywki bardziej przypomina Devil May Cry niż nowe Finale i to wcale nie oznacza czegoś złego. Nowy model walki jest po prostu świetny. Clive atakuje dynamicznie, wiele zależy od skutecznych uników i parowania, a jego zdolności magiczne tylko zwiększają przyjemność płynącą z walki.

Bohater potrafi „pożyczać” moce innych Dominantów, niejako kopiując żywioł danego Eikona. Daje mu to dostęp do specjalnych ataków, które później możemy łączyć w pokręcone kombinacje ciosów. Żonglujemy więc w starciach potężnymi czarami, Limit Breakami i zbijamy wytrzymałość wrogów powracającym systemem ogłuszeń (Stagger System). Nasi kompani to inni Dominanci, ale też piesek Torgal (tak, można go głaskać!), który poza wgryzaniem się w gardła wrogów potrafi też nas leczyć.

Jedyne, co można zarzucić walce, to nie do końca przemyślany model przełączania się i ustawiania mocy - czasami, by użyć konkretnych zdolności w ograniczonym czasie musimy się nieco naklikać - daje się to we znaki, kiedy chcemy obalić wroga pewną mocą w trakcie kilkusekundowego okienka, kiedy mamy na to czas, ale jedyna zdolność na to pozwalająca kryje się pod trzecią zakładką zdolności, między którymi nie da się wygodnie przełączyć. Przydałoby się to jakoś ułatwić.

Miłośnicy serii znajdą sporo nawiązań do poprzednich odsłon. Tego stracha na wróble nie trzeba im przedstawiać

Widowiskowość walk oraz mnogość bossów czy minibossów imponuje. Co rusz napotykamy silniejszych oponentów, a zwykła walka staje się spektakularną batalią, z ciskaniem gromów, burzeniem ścian i przyjmowaniem form samych Eikonów. To ostatnie zmienia kompletnie model starcia, a nam pozwala wcielić się w mityczne bestie, równocześnie przenosząc skalę z ludzkich rozmiarów do potyczki, w której pod nogami burzymy całe miasta. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek starcia w Final Fantasy były takie spektakularne.

Gra jest też zaskakująco dłuższa od poprzedniej odsłony. Final Fantasy 15 kończyło się po 30 godzinach, a tu to zaledwie połowa przygody. Podobnie jak w Grze o Tron trup ściele się gęsto i grze nie brakuje zwrotów akcji i zagrywek fabularnych, które pozytywnie zaskakują. Nie oznacza to jednak, że nie zdarzają się wątki kompletnie „z czapy”, nie mające większego sensu, ani też wyraźnego zakończenia. Być może ich celem jest ukazanie wielowarstwowości świata, ale przekaz gubi się nieco w trakcie przydługiego przerywnika filmowego - zamiast tego mógłby to być wpis w interaktywnej kronice, której funkcjonalność przecież tak pozytywnie zaskakuje.

Lokacje są całkiem naturalne i pełne detali

Świat nie ma otwartej struktury, a przypomina raczej poszerzone „korytarze”, które z czasem otwierają się coraz bardziej, w pewnym momencie zapewniając już całkiem sporą swobodę eksploracji i nie świecąc pustkami. Większość miejsc poza lochami możemy odwiedzić ponownie w każdej chwili między wątkiem głównym oraz przy okazji zadań pobocznych czy polowań na rzadkie potwory. Liczba misji dodatkowych jest dostateczna, by skłonić do powrotów do odwiedzanych miejsc, ale też nie zanudzić nas na śmierć. Ważniejsze zadania, dzięki którym uzyskamy chociażby możliwość podróży na maskotkach serii, czyli Chocobo, są inaczej oznaczone, przez co nie sposób pominąć tych istotnych opcjonalnych aktywności.

Szacunek do czasu gracza jest czymś, co jest bardzo zauważalne w „szesnastce” i nie oznacza to wcale chodzenia na skróty. Ważne zadania są oznaczone odpowiednio, gra nie przesadza z liczbą mało istotnych przerywników filmowych, a ekwipunek jest w sam raz - nie czujemy, że nosimy ze sobą 40 mieczy, gdyż ciągle coś nowego nam wypada. Na dodatek jeżeli ktoś nie jest dobry w walce, a chce poznać historię, to może wyekwipować specjalne pierścienie, które automatyzują nam uniki, kombinacje ataków, albo leczenie. Można rzec, że to gra krojona na wymiar dla każdego typu gracza.

Szkoda tylko, że granie z angielską wersją głosową wywołuje też kilka zgrzytów, kiedy widzimy aktorów głosowych źle dobranych do postaci. Młodo wyglądający mieszkaniec wioski ma głos osiemdziesięciolatka, a nasz wielki barczysty kompan nie dość, że brzmi jak Tom Holland, to jeszcze ze szkockim akcentem. Takich przypadków jest jednak znacznie więcej.

Pomysły Cida kończą się całkiem interesująco - tu na przykład ukrywamy się w domu schadzek

Nowy tytuł Square Enix ma też problem, który jest zmorą gier w ostatnim czasie - tryb wydajności, który nie jest do końca wydajny. Przepełniona akcją walka w Final Fantasy 16 aż prosi się o zabawę przy wysokiej płynności, jednak gra w większości przypadków nie dociera do magicznego progu 60 FPS. Alternatywą jest tryb jakości, który zapewnia stałą liczbę klatek (oczywiście 30), jednak zmniejsza też responsywność, co nie jest pożądane w grze, w której uniki wykonane w ostatnim momencie to czasami klucz do sukcesu. Z pewnością można się jednak spodziewać poprawek trybu wydajności po premierze.

Final Fantasy 16 zdecydowanie pozytywnie mnie zaskoczyło. Nie spodziewałem się tak dojrzałej i dopracowanej pozycji. Nie czuć tutaj ani pośpiechu produkcji, ani cięć fabularnych, czy też szatkowania treści, by później ją publikować w ramach płatnych rozszerzeń. To klasyczny model gry premium, kontynuacja kultowej serii, a zarazem gra, która oferuje zupełnie nowe wrażenia dla osób zaznajomionych z marką Final Fantasy.

Ocena: 8/10

Plusy:
+ Świetny, dynamiczny model walki
+ Sporo ciekawych walk z bossami
+ Brutalny klimat mrocznego fantasy
+ Postacie zapadają w pamięć
+ Rozsądna liczba zadań pobocznych
Minusy:
- Polskie tłumaczenie mocno kuleje
- Tryb wydajności nie działa najlepiej
- Przełączanie się między Eikonami w walce mogłoby być wygodniejsze
- Część wątków fabularnych jest ucięta
- Niektóre głosy nie pasują do postaci

Recenzja została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.

Zobacz także