Skip to main content

Finał Gwent Challenger - CD Projekt RED i pierwszy krok w stronę e-sportu

Udane przedsięwzięcie.

W ubiegły weekend w Katowicach odbył się finał Gwent Challenger, który mieliśmy okazję obejrzeć na miejscu. Współorganizowana przez twórców Wiedźmina i grupę ESL impreza była widowiskowa, solidnie przygotowana, a z jej przebiegu można wyciągnąć wiele wniosków.

CD Projekt RED wkracza na e-sportową scenę w dobrym momencie - może uczyć się na błędach innych firm, a dbałość o szczegóły i jakość sprawia, że nawet stawiając pierwsze kroki warszawska firma robi wiele rzeczy dobrze lub bardzo dobrze. Finał Gwent Challenger pełen był fantastycznych momentów, pokazujących jak dobrym widowiskiem jest Gwint. Nie zabrakło też jednak pewnych niedociągnięć, które powinny być lekcją na przyszłość.

Już od pierwszych minut widać było, że wirtualny Gwint jest owocem pasji - siedzący na trybunach Rafał Jaki, współtwórca oryginalnej minigry z Wiedźmina 3, z zaangażowaniem oglądał i komentował toczące się rozgrywki, podobnie jak wielu jego kolegów. Trudno się dziwić, gdyż cały turniej był wielkim testem zarówno popularności gry, jak i jej e-sportowego potencjału. Testem, który patrząc po reakcjach w mediach społecznościowych, CD Projekt RED zdał śpiewająco.

Trudno nie docenić wysiłku poświęconego na przygotowanie imprezy. Imponująca scena, zespół naprawdę solidnych prowadzących i ściągnięty cosplayer Gauntera O'Dimma z Witcher School, który kręcił się cały czas w pobliżu grających, dodający całej rozgrywce trochę klimatu - to wszystko wraz z mnóstwem drobniejszych elementów sprawiło, że turniej oglądało się bardzo przyjemnie, zarówno na żywo, jak i na Twitchu czy YouTube. Zabrakło zbędnego rozmachu, Czerwoni i ESL przygotowali po prostu wysokiej jakości widowisko.

Organizatorzy zadbali o profesjonalną oprawę

Sama koncepcja turnieju - starcie czterech profesjonalnych graczy z wyłonionymi podczas eliminacji przedstawicielami społeczności - była bardzo ciekawa, choć podczas jej realizacji trudno było nie dostrzec pewnych problemów. Pierwszym jest dystrybucja nagród - postanowiono rozdzielić pulę 100 tys. dolarów jedynie między pierwsze cztery miejsca, w praktyce więc dla połowy obecnych sam przyjazd do Katowic i poprzedzająca go wizyta w siedzibie firmy miały być nagrodą.

Byłoby to może wystarczające, gdyby cała ósemka zawodników dotarła do finału przez eliminacje, jednak w praktyce istniało duże ryzyko, że profesjonaliści wyeliminują amatorów, którzy musieli ciężko zapracować na swój udział w turnieju. Niemal tak się stało - jedynie pochodzący z Rosji Fion56 był w stanie pokonać weterana, by ostatecznie odpaść w półfinale w starciu z Adrianem „Lifecoachem” Koyem, który wygrał później całą imprezę. Wystarczyłoby odjąć od głównej nagrody - 60 tys. dolarów - dziesięć tysięcy i rozdzielić je między ostatnie miejsca, a całość sprawiałaby lepsze wrażenie.

Sam turniej był w równym stopniu testem wytrzymałości psychicznej oraz zdolności budowania i sterowania taliami. Poziom praktycznie wszystkich zawodników sprawiał, że pojedyncze złe zagranie mogło kosztować rundę albo nawet partię, staranne analizowanie każdego ruchu i jego konsekwencji było więc nie bez znaczenia. Wiele gier przegranych zostało przez błędy popełniane z nerwów i chęci zakończenia tury zbyt szybko i nieostrożnie.

Właśnie w tym aspekcie najbardziej widać było różnicę między profesjonalistami a amatorami - faworyzowany przez społeczność ProNeo przegrał serię meczy z Noxiousem głównie dlatego, że dał się ponieść nerwom. Pochodzący z Ukrainy zawodnik wygrał pierwsze starcie i poczuł się zdecydowanie zbyt pewnie, a kiedy potem oddał dwie partie, jego nerwy były w strzępach. Podobnie sytuacja miała się w pojedynku Fion56 kontra Lifecoach, gdzie grający bardzo dobrze w ćwierćfinale Rosjanin nie odebrał niemieckiemu profesjonaliście nawet jednej gry.

Pełne skupienie jest niezbędne

Wydaje się, że spore znaczenie odegrał tu czas, jaki upłynął od eliminacji - wybicie się z dwóch grup po pięciuset graczy (eliminacje rozgrywane były dla dwóch stref czasowych, europejskiej i amerykańskiej), z pewnością zaserwowało ProNeo, Oikumenie, Fionowi56 i Vishrze solidny zastrzyk pewności siebie, jednak oczekiwanie przez miesiąc na finał z pewnością zdążyło ostudzić entuzjazm graczy. Gdyby finał dobywał się chociaż tydzień po eliminacjach, szanse mogłyby być nieco bardziej wyrównane.

Nie oznacza to jednak, że mecze były nudne. Każdy z ćwierćfinałów miał zupełnie inną atmosferę - walczący z Fionem56 zawodnik Trump wyraźnie nie docenił swojego przeciwnika i zapłacił za to przegraną. Lifecoach i Oikumena zaserwowali nam długie, pełne skupienia gry, a PPD i Vishra co chwila dogryzali sobie z pomocą dostępnych w grze emotek, komentując najważniejsze zagrania i błędy przeciwników. Rywalizacja przybierała różne formy, dzięki czemu nawet ciągle przewijające się talie, które oglądaliśmy u większości zawodników nie nudziły, każdy z kierujących nimi graczy wnosił do gry trochę swojego charakteru.

Nie zabrakło wielkich emocji. Potyczka między PPD a Noxiousem, która niemal zakończyła się remisem w decydującej grze sprawiła, że ludzie na widowni zerwali się z miejsc i zaczęli krzyczeć z ekscytacji. Podobnie w finale, gdzie Lifecoach pokonał Noxiousa o włos, cała uwaga obecnych skupiona była na ostatnich ruchach obu zawodników.

Towarzyszące streamom czaty szalały przy robiących wrażenie zagraniach, a wizerunek Koya, który z rękami na skroniach wykorzystuje każdą sekundę przydzielonego mu czasu stał się praktycznie memem. Fakt, że Gwent, gra o dość wysokim progu wejścia i skomplikowanych zasadach, potrafi wzbudzić takie emocje już teraz, gdy wiele jeszcze trzeba wygładzić i dopracować, wzbudza bardzo pozytywne nastroje na przyszłość.

Znany z Hearthstone'a Trump był jednym z konsultantów w trakcie testów alpha

Pewne zastrzeżenia wzbudza natomiast formuła samego turnieju. Rozgrywki, gdzie każdy z zawodników dysponował czterema taliami - z których jedna była banowana przez przeciwnika - były bardziej testem wszechstronności graczy niż skuteczności konkretnych frakcji czy zestawów kart. Jest to niemal identyczny format jak Conquest na mistrzostwach świata Blizzarda, z tą różnicą, że zamiast pięciu talii tu pojawiają się cztery, całość toczy się więc do trzech wygranych.

Pytanie brzmi, czy granie w ten sposób ma sens, jeżeli mamy do dyspozycji pięć frakcji zamiast dziewięciu (liczba klas w Hearthstone) - każde stronnictwo dysponuje co prawda trzema liderami, którzy w teorii powinni wprowadzić pewną różnorodność, ale w praktyce różnice między taliami były niewielkie.

Zmniejszenie puli zestawów kart mogłoby znacznie poważniej namieszać na scenie, zmuszając zawodników do wybrania dominujących talii lub najlepszych kontr, angażując ich nieco bardziej kreatywnie. Przy okazji CDPR dostałoby jasny sygnał: jeżeli wszyscy zdecydowaliby się na granie tym samym, należałoby solidnie przemyśleć karty i mechaniki, które do tego doprowadziły. Gdyby natomiast meta okazała się różnorodna, czerwoni wiedzieliby, że gra jest na dobrym torze.

Ma to znaczenie szczególnie, kiedy uświadomimy sobie, jak nieatrakcyjne były niektóre z rozgrywanych partii, szczególnie gdy dochodziło do mirrorów - spotkań dwóch talii opartych na tej samej strategii i różniących się pojedynczymi kartami. Półfinałowe starcie Petera „PPD” Dagera i Kacema „Noxious” Khilajia, gdzie zderzyły się ze sobą dwie armie potworów, było dość nudnym pokazem, który na dodatek skończył się remisem i koniecznością zagrania całej partii po raz drugi.

Pierścień dla mistrza

Oczywiście nie ma sposobu, by kompletnie wyeliminować mirrory i nie powinno się nawet próbować tego robić - to naturalny element rozgrywki. Jednocześnie jednak w sytuacji, gdy obaj gracze próbują ustawić pasjansa lepiej niż przeciwnik, oglądanie zmagań staje się zdecydowanie mniej ekscytujące niż wtedy, gdy interakcje między taliami mają znaczenie.

Dobrze byłoby, gdyby CD Projekt RED już teraz zaczął szukać własnych formatów i stylów rozgrywki, być może wprowadzając opcję sideboardu, który wykorzystywany jest w części amatorskich turniejów. Rozwiązania wzorowane na Hearthstone wydają się nie do końca tu pasować, nawet jeżeli sugerowała je część uczestniczących w turnieju zawodników - przyzwyczajenia czy preferencje ludzi przyzwyczajonych do kompetytywnej sceny z innej gry mogą przesłaniać fakt, że część tych pomysłów sprawdza się w Gwincie słabo.

Pozostając przy temacie formuły, trudno też nie zauważyć faktu, że przebieg turnieju zaskoczył organizatorów. Planowana na pięć-sześć godzin impreza ostatecznie zajęła praktycznie dwa razy tyle, a trwające kilkadziesiąt minut rundy poważnie odcisnęły się na zawodnikach, którzy przylecieli ze Stanów czy Rosji i nie koniecznie zdążyli porządnie wypocząć.

Już w półfinałach widać było, że Noxious jest mocno zmęczony podczas gry z PPD, a finałowe starcie z Lifecoachem, zdecydowanie najlepszym zawodnikiem całego turnieju, wycisnęło z niego siódme poty. Na przyszłość warto byłoby podzielić imprezę tak, by chociaż finał rozgrywany był następnego dnia, żeby grający o wysokie stawki mogli chwilę odpocząć i zacząć zmagania w pełni sił.

Charakterystyczna poza jednego z zawodników stała się zaraźliwa

Sami uczestnicy wydają się być natomiast bardzo pozytywnie nastawieni do gry i niektórzy wydają się być zainteresowani obecnością na profesjonalnej scenie gry. Zarówno Peter Dager jak i Adrian Koy chwalą zaangażowanie twórców we współpracę i komunikację ze społecznością.

PPD, prezes Evil Geniuses, zasugerował nawet, że poza poszukiwaniami zawodników do Hearthstone, jego organizacja może także rozważyć zaangażowanie się w Gwinta. Można się spodziewać, że zarówno Lifecoach (który dla polskiej karcianki zrezygnował z Hearthstone) oraz Noxious, dla którego 20 tys. dolarów wygrane w Gwent Challenger było największą w karierze nagrodą, będą również wspierać rozwój profesjonalnej sceny. Szczególnie, że twórcy wydają się być gotowi stanąć na głowie, by stworzyć dla zawodowców jak najlepsze warunki.

Organizowany przez CD Projekt RED turniej zwieńczył fazę zamkniętych testów. Nie wiadomo dokładnie, kiedy dojdzie do resetu istniejących kont i otwarcia zapisów do nowego klienta, w którym rozpocznie się kolejny etap testowania, jednak Gwent Challenger wydaje się być doskonałym podsumowaniem tego, jak prezentuje się obecnie karcianka warszawskiego studia. Jest bardzo dobra, lecz wymaga jeszcze doszlifowania, by móc nazwać ją doskonałą.

Zobacz także