Skip to main content

Fuse - Recenzja

Nuda.

„Każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii.”

Trzecie prawo technologii Arthura C. Clarke'a na kilku poziomach oddaje wrażenie, z jakim spotykamy się w trakcie obcowania z grą Fuse. Najnowsza produkcja studia Insomniac Games w niczym nie przypomina innych dopracowanych tytułów tego zespołu.

Wyjątkowo zacznę od rzeczy, do której nigdy przedtem nie odnosiłem się w tekstach. Grzechem byłoby jednak nie wspomnieć o opakowaniu. Trudno zrozumieć, dlaczego bohaterowie, mimo wolnej przestrzeni na okładce, są źle wykadrowani i widać tylko dolne połowy ich twarzy. Żeby tego było mało, postacie dzierżą w rękach broń, która w grze jest przeznaczona dla innych klas. Brak zaangażowania twórców w linię fabularną potwierdza opis na odwrocie, który nie informuje nas praktycznie o niczym, poza możliwością grania do czterech graczy jednocześnie.

Zwiastun Fuse

Opowieść można opisać pokrótce w taki oto sposób, że w bliżej nieokreślonej przyszłości czwórka najemników - znanych jako grupa Overstrike 9 - trafia do tajemniczej placówki badawczej Hyperion. Okazuje się, że nowoczesna technologia, wykorzystująca tajemniczą substancję kosmiczną zwaną Fuse, zostaje wykradziona przez korporację Raven, której cel jest bliżej nieokreślony.

Dalton, Naya, Isabelle i Jacob wchodzą w posiadanie broni palnej, która również napędzana jest zagadkowym Fuse. Wyposażeni w nowe zabawki do niesienia śmierci ruszają w pościg za kolejnymi włodarzami złej organizacji. Jak dokładnie działa Fuse? Dlaczego w kontakcie z przedmiotami reaguje różnie i wręcz „mutuje” wszystko, z czym ma styczność? Skąd dokładnie pochodzi? Tego nie wiemy i nie dowiadujemy się - po prostu czarna magia.

Schemat rozgrywki nie jest zaburzony praktycznie żadnymi urozmaiceniami. Przedzieramy się przez kolejne obszary przepełnione wojskiem nieprzyjaciela i zabijamy każdego, kto wejdzie pod lufę. Zdarzają się momenty, kiedy możemy pozbyć się kilku jednostek przed otwartą walką, dzięki zakradaniu się i mordowaniu z ukrycia. Każdy etap kończy walka z bossami. Istotnych z punktu widzenia fabuły spotykamy około czterech, może pięciu, a pozostała piątka to zwykłe „spowalniacze” rozgrywki w postaci wzmocnionych robotyką żołnierzy. Nie dysponują żadnym szerszym wachlarzem ataków i biegają strzelając chaotycznie do każdego bohatera.

„Schemat rozgrywki nie jest zaburzony praktycznie żadnymi urozmaiceniami.”

Ale się dzieje!

Bronie wykorzystujące Fuse są od początku ustalone dla odpowiednich postaci i niejako warunkują „klasę” jaką gramy. Mamy zatem Daltona, który używa pistoletu tworzącego ogromne pole siłowe. Za tym polem może się schować reszta grupy. Mamy Nayę, która posiada największą siłę rażenia, a to ze względu na karabin miotający małymi, czarnymi dziurami. Jest Jacob, posługujący się kuszą z energetycznymi bełtami. I wreszcie Isabella, której karabin zamienia przeciwników w kryształowe rzeźby. Kryształ, jak wiadomo, łatwo potem roztrzaskać. Część z tych mocy jest na tyle niepraktyczna, że szybko zapominamy o możliwości zmiany bohatera w każdej chwili.

Gra w pojedynkę nie oferuje zbyt wiele intrygujących zwrotów fabularnych i nie motywuje do zmierzania ku wielkiemu finałowi. Rozgrywka piekielnie nuży i po kilku godzinach po prostu szybko odstawiamy Fuse na półkę, szukając zainteresowania gdzieś indziej. Ewentualnie zapraszamy znajomych, by pograli wspólnie z nami. To oczywiście wprowadza jakieś urozmaicenie, szczególnie w postaci kompana, który potrafi strzelać. W przeciwieństwie do sterowanych przez konsolę towarzyszy, którzy upatrywali sobie za cel dosłownie wszystko, tylko nie biegających żołnierzy korporacji Raven.

Zdobywane doświadczenie i punkty za trafianie przeciwników też znacznie lepiej sprawdza się, kiedy rozwija się nie tylko nasza postać, ale i gracza w kooperacji. Możliwość uczestniczenia czterech osób w kampanii na pewno jest plusem i znacznie poprawia odbiór tytułu, ale nawet wtedy szybko przestaje bawić.

Bijąca z ekranu nuda częściowo wywołana jest bardzo małym poziomem skomplikowania rozgrywki oraz nielicznym arsenałem dostępnym poza magiczno-kosmicznymi pukawkami Fuse. Od pierwszego rozdziału znamy już wszystkie dostępne bronie, ich efektywność bojową i nie zmieniamy wyposażenia w dalszej części gry - co po jakimś czasie wywoływało we mnie uczucie miażdżącej monotonni. Nawet dodatkowe umiejętności bohaterów, które odblokowują się wraz ze wzrostem doświadczenia, nie oferują niczego, czego byśmy już nie znali z innych, znacznie lepszych tytułów.

„Oprawa audiowizualna - tak samo jak scenariusz - nie stoi na żadnym poziomie.”

Alergia na nieznane technologie może przybierać różne oblicza

Gra jest niedopracowana. Wiele razy zdarzyło mi się utknąć z powodu błędów w postaci po prostu zepsutych guzików czy też nie zmieniającego się celu misji. Moja cierpliwość była wielokrotnie testowana także wtedy, gdy moi towarzysze głupieli i nie chcieli mi pomóc w otwarciu drzwi bądź też nie potrafili na czas mnie wyleczyć, gdy padłem pod naporem strzałów.

Oprawa audiowizualna - tak samo jak scenariusz - nie stoi na żadnym poziomie. Postacie graczy to kalki z filmów i chodzące stereotypy (zabawny ciemnoskóry cwaniak czy też duży twardziel, który boi się kotków), a każdy kolejny boss wywoływał wrażenie, że gdzieś już go widziałem. Nie zawodzi natomiast dobór aktorów użyczających głosy. Miłośników żeńskiej komandor Shepard, Liary czy Kane'a z Kane & Lynch i kilku innych bohaterów ucieszą takie nazwiska jak: Brian Bloom, Jennifer Hale, Ali Hillis czy JB Blanc. Głosy aktorów to chyba najmocniejszy i najlepszy punkt tej gry - co powinno dać do myślenia. Polskiej wersji językowej brak.

Podczas grania we Fuse nie czułem satysfakcji, a jedynie znużenie i smutek wywołany obcowaniem z kolejnym tytułem, który jest daleki od dopracowania, do jakiego przyzwyczaiło nas studio Insomniac Games. Zdaje się, że to gra tworzona na kolanie, a być może jest tak zaawansowana „technologicznie”, że nie jestem jej w stanie zrozumieć. W takich chwilach zaczynam z kolei rozumieć, dlaczego wiedźmy były palone na stosie.

3 / 10

Zobacz także