Gdy zacierają się granice: Czy twórcy z YouTube łamią prawo?
Od zakamuflowanej reklamy po płatną promocję - Simon Parkin bada etyczne i prawne aspekty pracy gwiazdorów YouTube.
John „TotalBuscuit” Bain pierwszą propozycję stworzenia programu sponsorowanego otrzymał w 2010 r. - Pewien wydawca zaproponował mi przygotowanie materiału o jednej z jego gier - opowiada Bain. - W zamian za wynagrodzenie miałem nie krytykować gry.
Była to pierwsza z wielu ofert - od zamieszczenia w opisie filmu linka do produktu poczynając, a na złożonej kampanii reklamowej kończąc - które otrzymał Bain, znany 1,7 milionom subskrybentów właśnie pod pseudonimem TotalBuscuit. Potencjalni reklamodawcy zaznaczyli, że autor nie może poinformować swoich subskrybentów o reklamowym charakterze materiału. Bain odmówił. - Nie potrafiłbym spojrzeć w lustro - tłumaczy. - To tak, jakbyś za marne grosze wyrzekł się swojej pasji. Zamieniasz się w moralnego bankruta.
28 milionów widzów
Należący do Google serwis YouTube - pozwalający na wgranie i udostępnianie plików wideo - od momentu premiery w 2005 roku stał się wylęgarnią domowych biznesów. Największą sławę zyskali samozwańczy broadcasterzy - kanał 24-letniego Szweda Felixa „PewDiePie” Kjellberga subskrybuje obecnie 28 milionów użytkowników - to publika dorównująca widowni najpopularniejszych talk-show. W początkowych latach funkcjonowania YouTube twórcy treści otrzymywali wynagrodzenie po zamieszczeniu półminutowej reklamy poprzedzającej ich program. Podobnie jak w telewizji, reklama była oddzielona od treści grubą kreską. Jednak przez ostatnich kilka lat granica ta zaczęła się zacierać.
Susi Weaser pracuje dla Channel Flip, mieszczącej się w londyńskim Soho firmie łowiącej młode gwiazdy YouTube, w tym specjalistów od gier.
„Podobnie jak w telewizji, reklama była oddzielona od treści grubą kreską. Jednak przez ostatnich kilka lat granica ta zaczęła się zacierać.”
- Dobieramy reklamy tak, by nie pokrywały się z treściami publikowanymi w wideo. Ale zajmujemy się też sponsoringiem i lokowaniem produktów - tłumaczy Weaser.
Wynagrodzenie jest uzależnione od liczby widzów, zgodnością charakterystyki demograficznej kanału z potrzebami reklamodawcy i przekonaniem tego ostatniego o skuteczności reklamy.
- Z wynagrodzeniem może być bardzo różnie. Przeważnie sięga tysięcy funtów, ale niekiedy jest uzależnione od wymienienia nazwy produktu określoną liczbę razy.
Z podobnymi ofertami najwięksi twórcy gier zwracają się do czołowych YouTuberów. Bywa, że do tych potajemnych działań zostaje oddelegowany cały dział firmy - za przykład może posłużyć EA Ronku. Firma zachęca wtedy wpływowych YouTuberów do przygotowania materiału o ich nadchodzących tytułach, a wynagrodzenie wypłacane jest na zasadzie prowizji. Jeden z uczestników programu, który w rozmowie z nami zastrzegł sobie anonimowość, otrzymywał 10 funtów brytyjskich (ok. 60 zł) od 1000 odsłon filmu przygotowanego dla EA Ronku. W jego przypadku firma wystosowała zastrzeżenie, że w komentarzu nie może wspominać o niedoróbkach gry, co automatycznie poprawiało jej wizerunek.
Ale nie tylko EA - które nie zgodziło się na rozmowę z Eurogamerem na ten temat - stosuje podobne praktyki reklamowe. Wedle jednego z naszych informatorów, Ubisoft zapłacił powszechnie znanemu YouTuberowi (reprezentowanemu przez Channel Flip) 8000 funtów (ok. 40 tys. zł) za udział w imprezie Gamescom 2012 i przygotowanie serii programów wyłącznie o grach firmy. W nagraniach nie wspomniano o ich reklamowym charakterze. W oświadczeniu wystosowanym do Eurogamera Ubisoft podkreślił, że firma nie wymaga od YouTuberów ukrywania faktu, że za wykonaną pracę otrzymali wynagrodzenie.
Bain jest przekonany, że przeważająca większość dostawców treści nie informuje swoich widzów o stosowanych praktykach. - Wiele brytyjskich stron internetowych i kanałów wideo przemilcza fakt, że publikuje materiały ostentacyjnie sponsorowane - opowiada. - Ja wychodzę z założenia, że skoro firma płaci za reklamę jej produktu, to - będąc znaną osobistością YouTube'a lub prowadząc popularny kanał - powinno się o tym poinformować swoich widzów.
Nie ma wytycznych, tylko wskazówki
Kwestia przejrzystości i zamieszczenia adekwatnej klauzuli nie jest już opcją. Wedle wytycznych FTC (Federal Trade Commission - Federalna Komisja Handlu) od 2009 roku w każdym materiale wideo zawierającym treści reklamowe zamieszczonym na łamach serwisu YouTube musi znaleźć się informacja tłumacząca, z jakim rodzajem materiału ma do czynienia widz. Jednak części społeczności YouTuberów wydaje się, że nakaz ten ogranicza się wyłącznie do terytorium USA. - W Wielkiej Brytanii nie istnieją ścisłe wytyczne - stwierdza Weaser. - A tylko wskazówki, co do postępowania.
I tutaj się myli: prawo brytyjskie wypowiada się w tej kwestii w sposób jednoznaczny. W paragrafie 11. załącznika do ustawy o ochronie konsumentów przed nieuczciwymi regulacjami handlowymi czytamy, że zakazane jest publikowanie treści o charakterze reklamowym opłaconych przez reklamodawcę bez załączenia czytelnej o tym informacji. Prawo to obowiązuje od 2008 roku. Brytyjski Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (Office of Fair Trading) ilustruje przepis następującym przykładem: „Wyobraźmy sobie, że biuro podróży płaci gazecie za publikację materiału o ich wyjątkowej szkole nurkowania Red Sea. Tyle że w gazecie nie pojawia się informacja, że artykuł jest sponsorowany. W takiej sytuacji mamy do czynienia ze złamaniem przepisów ustawy”.
Niechęć co poniektórych YouTuberów do głośnego mówienia o artykułach sponsorowanych nie jest niczym nowym i nie ogranicza się do YouTube'a - z podobnym problemem długo borykały się magazyny i dzienniki. Nawet jeśli artykuł odzwierciedla przekonania dziennikarza czy prezentera, to oznaczenie go jako „sponsorowany” jest dla czytelnika lub widza sygnałem, że istnieje ryzyko stronniczości.
Według Davida Bonda z kancelarii Field Fisher, specjalizującej się w prawie z dziedziny technologii, mediów i komunikacji, przepis w równej mierze dotyczy YouTuberów opłaconych, by promować dowolną grę.
- W każdym takim przypadku publikacji treści powinno towarzyszyć oświadczenie dotyczące jej reklamowego charakteru - tłumaczy. Sankcje prawne przewidziane za złamanie przepisów CPR potrafią być bardzo dotkliwe. - Organ egzekucyjny może poprosić sąd o wydanie nakazu zaprzestania działań będących w sprzeczności z postanowieniami CPR - dodaje Bond. - Niezastosowanie się do nakazu sądu może skutkować karą do dwóch lat pozbawienia wolności.
***
Niektórzy YouTuberzy, otoczeni bogatą i oddaną widownią, zyskali duże wpływy w przemyśle gier - wystarczająco duże, by zagwarantować powodzenie nowej produkcji. Sukces stworzonej przez Wietnamczyka Donga Nguyena gry Flappy Bird, która w styczniu 2014 roku wspięła się na sam szczyt najpopularniejszych aplikacji na iOS, przypisuje się PewDiePie. Do momentu, gdy YouTuber wziął ją na warsztat, praktycznie nikt nie wiedział o jej istnieniu. - Chciałbym, żeby gry marniejące gdzieś w cieniu innych tytułów zyskały status, na który moim zdaniem zasługują - mówi Bain. - To chyba najważniejszy dla mnie aspekt tej pracy.
Znaleźli się jednak i tacy, którzy postanowili na tym zarobić. Poważany deweloper indie opowiedział nam o sytuacji, gdy jeden z najpopularniejszych brytyjskich YouTuberów zaproponował mu zamieszczenie na swoim kanale materiału o grze w zamian za udział w zyskach. - Nie owijał w bawełnę. Nie używał eufemizmów, nie próbował mnie wykiwać - po prostu zaproponował, że w zamian za działkę z wpływów nagoni mi klientelę.
Najpierw Minecraft, potem biznes
Najpopularniejszym kanałem YouTube w Wielkiej Brytanii jest Yogscast - subskrybuje go siedem milionów widzów. Zaczęło się od dwójki twórców publikujących humorystyczne materiały z World of Warcraft; przez kilka kolejnych lat Yogscast rozrosło się do rozmiarów pokaźnego przedsięwzięcia, w którym udział bierze wielu prezenterów (w tym byłych dziennikarzy). W 2012 roku Yogscast zarejestrowało swoją działalność i powołało do życia dział firmy zajmujący się negocjacjami stawek z deweloperami: w zamian za przekazanie części wpływów (przez ograniczony czas) Yogscast publikuje materiał o grze. Choć początkowo Yogscast zgodziło się udzielić nam wywiadu, ostatecznie menadżerowie wyższego szczebla jeszcze przed publikacją niniejszego artykułu wystosowali oświadczenie w formie listu otwartego zamieszczonego na Reddicie.
„Jeśli widz ma świadomość porozumienia między twórcami treści a deweloperem, i nie przeszkadza mu ono, to wszystko gra.”
Mark Turpin, CEO i business development manager Yogscast potwierdza w nim, że firma rzeczywiście publikuje materiały na zlecenie deweloperów. - Współpracujemy z kilkoma wybranymi partnerami biznesowymi - tłumaczy, przy okazji zdradzając, że w obrębie firmy umowę, o której mowa ochrzczono mianem „YogsDiscovery”. - Wydawca nie ma wpływu na treści zawarte w materiale - opinie, które przedstawiamy, zawsze pochodzą od nas - dodaje.
Co się tyczy klauzuli tłumaczącej, że widz ma do czynienia z materiałem sponsorowanym, Turpin wskazuje opis pod filmem, nie odpowiada jednak na pytanie, kiedy jego firma zaczęła stosować tę praktykę; stwierdza jedynie, że dość niejasne zdanie „Dziękujemy [nazwa dewelopera/wydawcy] za możliwość stworzenia tego materiału” odpowiada obowiązującym regulacjom prawnym.
- Ponieważ materiały publikowane na łamach kanału nie są zatwierdzane przez zleceniodawcę, w świetle Advertising Standards Agency [instytucji nadzorującej przestrzeganie brytyjskiego kodeksu reklamowego - przyp. red.] nie są materiałem o charakterze reklamowym. ASA nie ma zastrzeżeń, co do treści informacji zamieszczonych pod nagraniami.
Ale nie wszyscy są przekonani, że Yogscast zrobiło wszystko, co do nich należało. - Znam wiele osób bardzo niezadowolonych z ich zachowania - powiedział nam YouTuber proszący o anonimowość. - To, co robią, odbija się na reszcie z nas. Zamieszczają dużo nagrań sponsorowanych, a wyłapanie które są sponsorowane może nastręczyć problemów. Większość ich widowni to dzieciaki, które nie do końca to wszystko rozumieją. Yogscast nie musi tego robić, i tak mają ogromną widownię.
Podejrzenie, że pozornie niezależny kanał w zamian za udział w zyskach ze sprzedaży zamieszcza opinię dewelopera o grze, wydaje się nieco naciągane. Ale dla wielu problem ma realny wymiar.
- Wszystko zależy od reakcji widowni - tłumaczy nam proszący o anonimowość twórca gier. - Jeśli widz ma świadomość porozumienia między twórcami treści a deweloperem, i nie przeszkadza mu ono, to wszystko gra. Ale zanim położę na szali wiarygodność mojej firmy, będę uważnie obserwował, jak taka otwartość kończy się dla innych deweloperów.
Oferta dla deweloperów
Oferta, jaką niektórzy z najpopularniejszych YouTuberów mają dla deweloperów chcących trafić ze swoim produktem do jak największej liczby odbiorców, bywa bardzo skromna: niekiedy nie zamieszczają nawet okraszonego komentarzem fragmentu rozgrywki. Od jednej z firm PR-owskich, która w rozmowie z nami zastrzegła sobie anonimowość, usłyszeliśmy o pewnym szeroko rozpoznawalnym dostawcy treści, który zażądał jednorazowej wypłaty za „polubienie” trailera gry promowanej przez wspomnianą firmę.
- Skontaktował się z nami prominenty YouTuber spoza przemysłu gier, który zaproponował, że za sumę 10 tys. funtów „polubi” nagranie. - To, oczywiście, miało przełożyć się na zainteresowanie jego subskrybentów. Odrzuciliśmy propozycję, ale w firmie wszyscy byliśmy zdania, że skoro zaproponował taką sumę, to najwyraźniej znaleźli się tacy, którzy byli gotowi ją zapłacić.
Takiego rodzaju umowy to nieuczciwość względem konsumentów, którzy całkiem zdroworozsądkowo zakładają, że YouTuber w doborze materiału kieruje się własnymi zainteresowaniami, nie zaś wytycznymi umowy. Tyle że twórcy niezależni, walczący o uwagę konsumentów z setkami innych, nieznanych nikomu gier, wiele mogą zyskać dzięki współpracy z prominentnym YouTuberem. Wystarczy przekonać kogoś dysponującego dużą bazą subskrybentów, by przygotował materiał o danej grze, i studio z marszu zyskuje publicity, którego znaczenia nie sposób przecenić. - Aż strach pomyśleć, ile kosztowałoby mnie dotarcie z grą do widowni porównywalnej do tej, która śledzi kanały Total Biscuita, PewDiePie i Nerd Cubed - wyznaje Mike Bithell, twórca Thomas Was Alone.
I choć nie sposób podważyć logiki takiego rozumowania, zdaniem Baina tego typu porozumienie wyrządzi więcej szkody niż pożytku.
- Grozi nam sytuacja, gdy gra staje się zakładnikiem dostawcy treści - niczego o niej nie powiem, o ile wydawca nie zagwarantuje mi części zysków ze sprzedaży.
Ważną kartą przetargową stają się pieniądze.
- Problem polega na tym, że mamy tu medium o nie do końca sprecyzowanym statusie prawnym, generujące niewyobrażalne zyski, a jednocześnie mające decydujący wpływ na sukces lub porażkę gry - tłumaczy Simon Byron, dyrektor działu gier pracujący w agencji PR-owej Premier. - YouTuberzy mają ogromne wpływy, a to działa na niektórych deweloperów jak magnes. Chciałbym wierzyć, że ludzie nie skorzystają z tych ofert - ponieważ mogą ich kosztować utratę wiarygodności, a to jedyne, co utrzymuje ich na powierzchni kapryśnego oceanu internetowej widowni.
***
Najbardziej prominentni YouTuberzy nie mają potrzeby publikować materiałów sponsorowanych. Jak donosi Business Insider, wpływy PewDiePie z samych reklam emitowanych przed nagraniami wahają się do 140 tys. do 1,4 mln dolarów miesięcznie. Również kanał Baina jest wystarczająco popularny, by mógł się z niego utrzymać. Warto jednak nadmienić, że Bain publikuje treści sponsorowane, choć, jak zapewnia, zawsze stara się w jednoznaczny sposób poinformować o tym swoich widzów.
- Zbudowałem swoją reputację na fundamencie szczerości - tłumaczy Bain. - Nie informowanie widza, z czym ma do czynienia, byłoby nadużyciem zaufania.
Zdaje też sobie sprawę, że takie przeoczenie mogłoby nieodwracalnie zaszkodzić jego karierze.
- Wyznaczam sobie cele długodystansowe - mówi. - Zajmuję się tym od czterech lat, a zamierzam przez kolejnych 40. Muszę chronić swoją reputację.
„Stąd właśnie znaczny wzrost materiałów mający w odpowiedni sposób nastawić widza do gry. Dla wielu stawki za reklamy okazały się za niskie.”
Mogący pochwalić się całymi zastępami subskrybentów Bain jest zapewne w mniejszym stopniu podatny na nieoficjalne finansowanie od nie tak znanych YouTuberów, którzy chcieliby czerpać regularne zyski ze swojej pracy. Bain jest zdania, że winę za wzrost liczby materiałów sponsorowanych ponoszą problemy systemowe.
- Na tym rynku mamy coraz więcej programów blokujących reklamy - tłumaczy. Dowiadujemy się też, że jeśli YouTuber zgodzi się na umieszczenie przed swoim materiałem reklamy, to w sytuacji, gdy usługa ta nie jest dostępna w jakimś kraju, reklama nie wyświetli się widzom. - Stąd właśnie znaczny wzrost materiałów mający w odpowiedni sposób nastawić widza do gry. Dla wielu stawki za reklamy okazały się za niskie.
Dla Byrona niezamieszczenie adekwatnej klauzuli o reklamowym charakterze nagrania rodzi dwojakie zagrożenie. Po pierwsze, byłoby to działanie bezprawne, a po drugie odbiłoby się na relacjach YouTuber - widz.
- Zawsze twierdziłem, że relacje między dostawcą treści wideo a jego widownią oparte są na szczerości. - tłumaczy. - Teraz uczciwość jest zagrożona. W najlepszym przypadku informacja o współpracy z reklamodawcą zostaje sprytnie przemycona. Trzeba uważać na zdania pokroju „Wydawca X poprosił nas o przygotowanie materiału” - to przeważnie pierwszy znak, że czek zmienił właściciela. O takich sprawach powinno się mówić otwarcie, bez owijania w bawełnę.
***
Choć publikacja zakamuflowanych treści sponsorowanych na YouTube jest niezgodna z prawem, niektórzy dostrzegają w tych praktykach jedynie kontynuację choroby, która od wielu dziesięcioleci toczy media. Podatne są na nią wszystkie środki masowego przekazu, od najstarszych i największych dzienników, po najskromniejszych bloggerów, a jej rozwojowi sprzyjają rozdawane przez wydawcę gratisy i fakt, że wpływy twórcy treści pochodzą z tylko jednego źródła.
Mike Channell, prezenter Outside Xbox (kanału YouTube należącego do właściciela sieci Eurogamer) jest przekonany, że wielu dostawców treści nie ma świadomości, jakie implikacje niesie ze sobą ukrywanie faktu o sponsoringu.
- Jestem przekonany, że częściej w grę wchodzi ignorancja, niż złośliwość - mówi Mike. - Większość z tych ludzi nie bardzo wie, co powinni zrobić, co byłoby etyczne. Ich własny wewnętrzny kompas podpowiada im, że nie dali się skorumpować, ale zapominają, że równie ważne, co wytłumaczenie się przed samym sobą, jest to, jak postrzega cię widownia. Wierzę, że dla wielu widz jest dużo ważniejszy od tych kilku dodatkowych groszy na koncie.
Konsekwencje odkrycia prawdy
YouTuber, którego widownia na własną rękę odkryje, że publikował treści sponsorowane, może spotkać się z bardzo bolesnymi konsekwencjami. Jack Frags wydał półgodzinne oświadczenie, w którym tłumaczył naturę swojej współpracy z EA Ronku. To pełna werwy przemowa, w której zapewnił swoich widzów, że przedstawiał wyłącznie własne opinie. Ale jak świetnie wiedzą przedstawicieli mediów zajmujących się przemysłem gier, dla konsumenta pokładającego wiarę w bezstronność twórcy, pozory bywają równie ważne, co fakty.
Zdarzały się sytuacje, gdy zamieszczenie informacji o reklamowym charakterze nagrania zemściło się na jego twórcy. Podczas ubiegłorocznego Summer of Arcade Microsoft sponsorował pewnych szeroko znanych YouTuberów w zamian za publikację materiałów o grach. Uczestnik akcji VideogameDunkey skrytykował jedną nich - Brothers: A Tale of Two Sons. Gdy Microsoft zażądał usunięcia materiału, YouTuber przedłożył swoim widzom szczegóły porozumienia, stwierdzając, że w ramach wynagrodzenia otrzymał 750 dolarów. Niezamieszczenie informacji o sponsoringu odbiło się na sprzedaży gry.
- Osoby, które recenzowały ją w momencie pecetowej premiery, spotkały się z oskarżeniami o korupcję - opowiada Bain. - Panowało powszechne przekonanie, że jeśli ktoś mówi o niej dobrze, to został opłacony przez wydawcę.
Bain nie utożsamia jednak sprzedajnego dziennikarstwa z brakiem informacji o treściach sponsorowanych, nawet jeśli obie sytuacje wpisują się w jeden schemat.
- YouTube jest w dużo większym stopniu narażony na nieuczciwe praktyki niż zwykła prasa - tłumaczy. - Ale wydaje mi się, że gdy koperta z pieniędzmi zmienia właściciela nie dzieje się aż tak wielka krzywda - głównie dlatego, że większość prezenterów z YouTube nie określa siebie mianem dziennikarzy czy krytyków. Nikt tu nie stwarza pozorów władzy czy niezależności.
Zdaniem Baina, dużo większe szkody wyrządza hołdowanie zasadzie wzajemności przez serwisy internetowe i wydawców. - Preferencyjne traktowanie przez dziennikarza zostaje odwzajemnione przez wydawcę - mówi. - Dlatego tak często serwisy angażują się w tworzenie szumu medialnego, w zamian dostając prawo zrecenzowania jej na dzień-dwa przed oficjalną premierą. To nie licuje z zawodem dziennikarza.
Bain porównuje praktyki stosowane przez wielu YouTuberów z zachowaniem gwiazd talk-show, które zapraszają do programu aktorów lub muzyków, by wypromować ich najnowsze dzieło.
- Prezenterowi nikt nie mówi, że postępuje nieuczciwie, ponieważ nie oczekujemy od niego bezstronności - wyjaśnia, ale wyraża też przekonanie, że dzięki długim nagraniom z rozgrywki widz sam może wyrobić sobie opinię o produkcie. - Nie zakłamiesz tego, co pojawia się na ekranie - stwierdza.
Channell jest zdania, że prominentni YouTuberzy jak mało kto we współczesnych mediach mają wyjątkową okazję w prosty sposób oddalić od siebie podejrzenia o korupcję.
- Magazyny i serwisy traktujące o grach są zawsze w jakimś stopniu uzależnione od reklamodawców, co może prowadzić do (błędnych zazwyczaj) posądzeń o korupcję - tłumaczy. - Na YouTube Google z uśmiechem na twarzy sparuje twoje wideo o Minecrafcie z reklamą witamin i zadba, żebyś otrzymał wynagrodzenie. Już samo zróżnicowanie treści publikowanych na YouTube gwarantuje przejrzystość przekazu i przetrwanie kanału. Nikogo nie powinno dziwić, że reklamodawcy starają się jak najszybciej podczepić pod najpopularniejszych dostawców treści.
***
Choć fakt, że większość YouTuberów nie określa siebie mianem dziennikarzy, powinien ograniczyć szkody wynikające z nieoznaczenia sponsorowanych treści, to ich niesprecyzowany status przekłada się również na mniejszą ochronę. Jeden z naszych rozmówców, który zastrzegł sobie anonimowość, opowiedział nam o swoich kolegach, którzy zyskali popularność dzięki nagraniom o Battlefieldzie, by niedługo później utracić przychylność EA, gdy związali się z Activision przy promocji konkurencyjnego dla EA Call of Duty.
Lojalność i zacieranie granic
Wydawca oczekuje lojalności - szczególnie jeśli jego produkt przyczynił się do czyjegoś sukcesu. Złamanie tej zasady rodzi konsekwencje. David Hepworth pisał niedawno na łamach The Guardian o niebezpieczeństwach związanych z publikacją artykułów sponsorowanych: „Reklamodawca chce się z tobą przespać, ale tak, żebyś nie stracił lub nie straciła niewinności. Chce wierzyć, że tylko jego obdarzasz przywilejami”.
„Liczymy na to, że ci mniejsi zaprzyjaźnią się z większymi i ta znajomość pomoże im wypłynąć. Wtedy mieliby dług wdzięczności wobec firmy, która pomogła im rozkręcić karierę na YouTube.”
Zastrzegający sobie anonimowość rozmówca z branży PR powiedział nam, że jego firma dysponuje listą YouTuberów, których zaprasza na imprezy branżowe. Są na niej gwiazdy wielkiego formatu - jak Ali-A i Syndicate, co nieco twórców z połowy stawki i prezenterzy z kilku mniejszych kanałów poniżej 10 tys. subskrybentów. - Liczymy na to, że ci mniejsi zaprzyjaźnią się z większymi i ta znajomość pomoże im wypłynąć - tłumaczy. - Wtedy mieliby dług wdzięczności wobec firmy, która pomogła im rozkręcić karierę na YouTube.
Zacieranie się granic między treściami pochodzącymi bezpośrednio od autora a materiałami sponsorowanymi rodzi groźbę przymusu. Z tym problemem borykają się wszystkie mass media - wkraczamy w wiek, gdy większość publikowanych treści będzie podpierać się reklamą (co z kolei daje większą siłę przebicia). Różnica polega na tym, że YouTube jest zbyt młodym tworem, by zrozumieć, gdzie czai się zagrożenie.
Nie zmienia to faktu, że serwis przeobraża się z wylęgarni młodych, utalentowanych dostawców treści, którzy nigdy wcześniej nie mieli okazji stanąć przed kamerą, w dobrze naoliwioną machinę rynkową. Najbardziej prominentni YouTuberzy są nie tylko prezenterami - to również biznesmeni o ogromnych wpływach. Jedyna odpowiedzialność, jaka na nich spoczywa, dotyczy zachowania uczciwych, otwartych relacji ze swoją publiką.
- Stanowczo za dużo YouTuberów unika jednoznacznego określenia się - stwierdza Bain. - Naturę swojej umowy z wydawcą opisują albo zdawkowo, albo w ogóle. Duże znaczenie ma fakt, że wszystko, co robią, robią na widoku.
I rzeczywiście, rozwiązanie tego problemu jest rozbrajająco proste. - Widz musi się dowiedzieć, że ogląda materiał sponsorowany - uważa Bain. - To żadna filozofia.
EA i Activision odmówiły komentarza w tej sprawie. Ubisoft wystosował oficjalną notę. „Dostawcy treści na serwisie YouTube z własnej woli publikują materiały dotyczące m.in. produktów Ubisoftu” - czytamy w niej. „Jako twórcy treści komercyjnych zlecaliśmy YouTuberom opracowanie materiałów na temat naszych produktów, jednak nigdy nie narzucaliśmy opinii, jakie miałyby się w nich znaleźć ani nie staraliśmy się wpłynąć na recenzje. YouTuberzy, z którymi współpracujemy, zajmują się wyłącznie tytułami, którymi sami są zainteresowani, a ponad wszystko cenią sobie opinię swoich subskrybentów. Nigdy nie sugerowaliśmy, by dostawca treści ukrył fakt otrzymania wynagrodzenia za wykonaną pracę lub że uzyskał ze strony Ubisoftu określone świadczenia - choćby w postaci opłacenia kosztów podróży.”
Polecamy przeczytać:
- Mężczyzna, który ujawnił największy seksskandal w historii gier wideo
- Jak gry wideo wspierają przemysł zbrojeniowy
- Chłopak, który wykradł Half-Life'a 2
- Zastanawialiście się kiedyś, czy Andrzej Sapkowski grał w Wiedźmina?
- Nieznani, lecz podziwiani
- Ukryta natura McPixela
- Od Baldur's Gate do Wiedźmina
- Mortal Kombat - tajemnica fatality
- Upadłe Rapture: Prawdziwa historia powstania gry BioShock