Gra o Tron, Epizod 3: The Sword in the Darkness - Recenzja
Miecz bez przeznaczenia.
Trzeci epizod Gry o Tron nie zdołał utrzymać wysokiego poziomu poprzednich odcinków. Rodzina Forresterów jest w całkowitej rozsypce. Cudem ocalały Rodrik przejmuje tytuł lorda, ale jest tylko cieniem dawnego wojownika. Najsłabszym ogniwem opowieści staje się właśnie powtarzalna bezradność mieszkańców twierdzy Ironrath wobec przedstawicieli Whitehillów.
The Sword in the Darkness rozpoczyna się w miejscu, w którym zakończył się drugi epizod. Acher z wujem oraz Beshką uciekają w pustynię i muszą bronić się przed oprawcami. Po raz pierwszy stajemy przed istotnym wyborem, ale jego konsekwencje są mniejsze niż moglibyśmy przypuszczać.
Takich trudnych, ale i dość dziwnych wyborów jest w tym odcinku więcej. Jeszcze częściej zostajemy przenoszeni z jednego miejsca akcji w drugie. W założeniu ma to przypominać rozwiązania z telewizji, i sprawdzało się do tej pory świetnie. Jednak tu podświadomie czujemy, że tempo rozłożone jest niewłaściwie, a pojawiające się co chwila ekrany ładowania w jakiś sposób rujnują poprawnie budowaną opowieść.
Tak czy owak, scenarzyści świetnie zawiązują pewne wątki i wykorzystują podjęte przez nas wybory z poprzednich epizodów. Jako Mira można poczuć się kompletnie zdezorientowani i zaskoczeni przebiegiem wydarzeń - intryga w jakimś sensie przerasta nas samych, a w rozgrywkę wkrada się chaos. Co tak naprawdę mamy zrobić, aby pomóc własnej rodzinie? Nie ma prostej odpowiedzi.
Wątki Forresterów pięknie wpisują się i przeplatają ze scenami znanymi z serialu telewizyjnego. Nawet przez sekundę, mimo istotnych wydarzeń, nie czujemy, że nasi bohaterowie zostali wpisani do tego świata na siłę. Wręcz odwrotnie: jesteśmy przekonani, że są jego istotną częścią od samego początku.
W bieżącym epizodzie zdecydowanie mniej jest eksploracji, a jeśli się pojawia - tradycyjnie sprowadza się do klikania widocznych elementów. Twórcy podkręcają też tempo walką, która zrealizowana jest ponownie w bardzo ciekawy i nawet delikatnie zręcznościowy sposób. Oczywiście, Gra o Tron jest wciąż przede wszystkim interaktywnym serialem.
Wygląda jednak na to, że jest to odcinek „przejściowy”, który porządkuje pewne wątki i przygotowuje nas do dalszej przygody. Rozczarowują przede wszystkim wspomniane na początku wydarzenia w Ironwrath. Kulejący Rodrik musi zmagać się z Whitehillami, ale są to zmagania do bólu powtarzalne: za każdym razem Whitehillowie pokazują Forresterom swoją przewagę fizyczną i psychiczną, a nasi bohaterowie nie mają zbyt szerokiego pola manewru.
W pewnym momencie możemy zadać sobie proste pytanie: dlaczego tak naprawdę Whitehillowie nie wymordują Forresterów, nie zajmą w całości ich twierdzy i lasów, nie powieszą mieszkańców i nie zajmą się sprzedażą drewna samodzielnie. Kto miałby ich powstrzymać? Dlaczego ktokolwiek miałby się temu przeciwstawić, skoro bezceremonialnie zabito młodego Ethana i porwano jego młodszego brata.
„Okażcie szacunek” - pada tu i tam, tylko co z tego, skoro nasi główni rywale nie mają żadnego szacunku, co już wielokrotnie udowadniali. Czy obawialiby się królewskich nakazów? W dobie wojennej zawieruchy, a następnie dobrze rozegranej polityki nikt by się Forresterami nie przejął.
Owszem, nasi bohaterowie mają jeszcze sprzymierzeńców, z pewnością są ludzie, którzy chcieliby im pomóc, ale twórcy przede wszystkim pokazują nam, że Whitehillowie mogliby bez wahania wykończyć całą rodzinkę, z bezradnym Rodrikiem na czele.
Podobne mankamenty odnajdziemy w pozostałych wydarzeniach - zarówno na Murze, jak i w Królewskiej Przystani. Zbyt często jesteśmy w stanie przewidzieć, co się stanie - być może za wyjątkiem tych kliku kluczowych wyborów, które autentycznie potrafią zaleźć za skórę.
Dobrze napisane dialogi także nie pozostawiają złudzeń: często, przy upływającym czasie, możemy stracić pewność, jaka odpowiedź będzie właściwa w naszym położeniu. Pierwszy raz zdarzyło mi się, że nie byłem w stanie podjąć decyzji, którą opcję dialogową wybrać - moje milczenie zostało oczywiście odpowiednio skwitowane przez rozmówcę.
Odcinek wzbudza więc mieszane uczucia. Z jednej strony, dobrze splata poszczególne wątki, wykorzystuje to, co do tej pory udało się twórcom zbudować w scenariuszu i przygotowuje na dalsze wydarzenia. Z drugiej, na wierzch zaczyna wychodzić pewien rodzaj nonszalancji autorów, co do budowania sytuacji Forresterów. Rodzina w zasadzie mogłaby zostać zgładzona i oprócz największych miłośników gry studia Telltale, niewielu by płakało na wieść o tym smutnym zdarzeniu.
The Sword in the Darkness jest małą skazą na tle dwóch poprzednich epizodów. Nie przynosi tak olbrzymiej dawki satysfakcji i zaciekawienia, ale oczywiście pozostaje interesujący. O błędach technicznych już nawet nie wspominam.