Grałem w Dragon's Dogma 2. To laurka dla fanów „jedynki”, ale czy porwie resztę?
Mam mieszane odczucia.
OPINIA | W zeszłym tygodniu otrzymałem możliwość zagrania w wersję demonstracyjną nadchodzącego Dragon’s Dogma 2. Muszę przyznać, że siedzibę Cenegi - polskiego wydawcy - opuściłem z dość mieszanymi odczuciami. Tytuł w dużej mierze stanowi „po prostu” ulepszoną wersję pierwszej odsłony i z jednej strony zdecydowanie ucieszy to fanów oryginału, ale nie jestem pewien, czy będzie to wystarczająca zachęta dla szerszej publiki do zapoznania się z grą.
Już na początku chciałbym zaznaczyć, że godzina, jaką mieliśmy na zapoznanie się z demem tytułu, to zdecydowanie za mało, aby zapoznać się ze wszystkim, co oferuje najnowsza produkcja Capcomu. Tym bardziej że najwidoczniej jest to tytuł o ogromnej skali, przy którym samo podróżowanie z miejsca na miejsce zajmie lwią część gry.
W przeciwieństwie do pierwszej odsłony serii, w której - z racji ograniczeń konsol siódmej generacji - świat gry podzielono na oddzielne, mniejsze obszary, tutaj mamy do czynienia z „pełnoprawnym” i sporym open-worldem. Po wczytaniu przygotowanego na potrzeby pokazu zapisu zobaczyłem, że w dzienniku czeka na mnie zadanie z trzema celami - wystarczy wspomnieć, że sama wędrówka do pierwszego z nich zajęła mi dobrych kilka minut.
Nie wynikało to jednak z samej odległości między punktami, ale także wysoce interaktywnego świata, gdzie nieustannie coś skłaniało mnie do zbaczania z ubitego szlaku - między drzewami zobaczyłem opuszczoną chatkę, do której zaszedłem w poszukiwaniu łupów (znalazłem tylko zgniłe mięso), wspiąłem się na wieżę strażniczą i zacząłem bawić się balistą, strzelając w chatę Bogu ducha winnego wieśniaka, albo trafiłem na żołnierzy walczących z Harpiami i ruszyłem im na pomoc.
Wrogów zresztą napotkamy na swojej drodze całe zastępy i dosłownie co parę kroków z krzaków wyskakują na nas żądne krwi monstra. Niemalże absurdalnie wypadła w moim wypadku próba regeneracji zdrowia w obozie po oczyszczeniu sporego kompleksu jaskiń z potworów: po wyjściu z pieczar od razu zaatakował mnie oddział goblinów. Uciekając przed nimi wpadłem na stado wilków, a chwilę później do pościgu przyłączyła się jeszcze grupa nieumarłych.
Próbując pokonać tę samą trasę zginałem w sumie 2 lub 3 razy, a ostatecznie uratowała mnie karawana, która przy ostatnim podejściu wyłoniła się zza przełęczy i skupiła na sobie uwagę wrogów. Takie sytuacje pozwalają poczuć, że w grze jesteśmy jedynie elementem żywego świata i czasem będziemy musieli walczyć nie o sławę i chwałę, a po prostu o przetrwanie - i wyjście z opresji obronną ręką - zapewni nam tylko łut szczęścia.
W grze powracają oczywiście charakterystyczne dla serii Piony, czyli sterowani przez sztuczną inteligencję towarzysze. Podobnie jak w pierwszej odsłonie serii nie tylko będą wspierać nas w walce, ale także mogą na własną rękę przeczesywać okolicę w poszukiwaniu wartościowych zasobów i skrzynek ze skarbami. Będą również udzielać porad i dzielić się z nami swoimi spostrzeżeniami o aktualnej sytuacji, co na dłuższą metę może być nieco irytujące gdy nie potrafią być cicho i nieustannie coś do nas mówią. Potrafią nas także czasem wpędzić w tarapaty, rzucając się na każdego wroga, który znajdzie się w ich zasięgu.
Sam system walki nie uległ natomiast zmianie w stosunku do pierwszego Dragon’s Dogma, wykorzystując nawet taką samą klawiszologię na kontrolerze. Możemy więc wyprowadzać szybkie lub silne ataki, bronić się oraz wykonywać uniki, a przytrzymanie bumperów i wciśnięcie któregoś z przycisków funkcyjnych daje dostęp do ataków specjalnych. Jest to prosty i intuicyjny system, dodatkowo pozwalający osobom nadrabiającym „jedynkę” płynnie wskoczyć od razu do sequela.
Nie zabrakło także charakterystycznej mechaniki wspinania się na wielkich przeciwników niczym w Shadow of The Colossus. Walcząc z przewyższającym nas kilkukrotnie minotaurem lub cyklopem okładanie bestii po nogach nie przyniesie zbyt wiele efektu, dlatego tytuł umożliwia nam wspięcie się na oponenta i zaatakowanie bardziej czułych punktów, takich jak szyja albo głowa. Jednocześnie jest to wyścig z czasem, ponieważ oponent nieustannie próbuje nas z siebie zrzucić, co błyskawicznie uszczupla nasz pasek kondycji.
Rozważne zarządzanie zapasem energii naszego bohatera jest zresztą kluczowe - wyczerpani po prostu padniemy w pewnym momencie na ziemię i przez kilka do kilkunastu sekund będziemy całkowicie bezbronni wobec ataków wrogów. Podobnie ma się sprawa z naszym zdrowiem, bo otrzymywane obrażenia zmniejszają także tymczasowo naszą maksymalną liczbę punktów zdrowia i musimy co jakiś czas odpoczywać, aby w pełni zregenerować swoje HP.
W przeciwieństwie do „jedynki”, gdzie konieczne było udanie się do gospody, tutaj nasza postać wraz ze swoją drużyną może w określonych miejscach rozbijać obozy pozwalające także na przebudowanie ekwipunku i umiejętności lub przygotowanie posiłków, zapewniających lepsze premie od surowego jedzenia.
Gra działa na silniku RE Engine, którego prezentację mogliśmy zobaczyć już w grach z serii Resident Evil, Monster Hunter oraz np. Devil May Cry 5. Gry oparte na tej technologii zazwyczaj wyglądają świetnie i nie inaczej jest w wypadku omawianego RPG-a. Tekstury, oświetlenie, efekty cząsteczkowe oraz zagęszczenie roślinności prezentują się naprawdę świetnie, chociaż możliwy brak trybu 60 FPS (producent nie wydał jeszcze oficjalnego komunikatu, czy taki w grze się znajdzie) może odrzucić sporą część osób, które przyzwyczaiły się już do grania w podwyższonej płynności.
Ogrywana przeze mnie wersja była jednak ponoć starszym buildem i mam cichą nadzieję, że Tryb Wydajności będzie jednak dostępny w premierowej wersji gry, albo przynajmniej dodany w jednej z aktualizacji. Może to była kwestia wybrania jako postaci masywnego rycerza, ale odnosiłem wrażenie, że moja postać porusza się jak czołg, czyli potężnie, ale jednocześnie nieco ślamazarnie, co w połączeniu z limitem zaledwie 30 klatek mocno kontrastowało z ogrywaną niedawno „jedynką”, którą na swoim komputerze odpalałem w płynnych 60 FPS-ach.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Dragon’s Dogma 2 będzie wielkim hitem albo - podobnie jak pierwsza część - umknie większości graczy. O ile nie mam wątpliwości, że tytuł docenią fani oryginału, tak nie jestem pewien, czy szersza publiczność w postaci osób nieobeznanych wcześniej z marką chętnie sięgnie po dość oryginalny w swoich założeniach produkt. Niemniej trzymam kciuki za sukces produkcji, ponieważ chętnie spędzę więcej godzin, przemierzając fantastyczne krainy w towarzystwie gadatliwych Pionów.