Skip to main content

Graliśmy w Far Cry 5 - amerykański chaos w dobrym stylu

FBI kontra sekta.

Zakradając się do wrogiego obozu zostałem zaatakowany przez wilka. Strzeliłem na ślepo, a drapieżnik wybiegł na drogę. Przejeżdżający obok samochód zjechał z trasy - za kierownicą siedział wróg, więc pozbyłem się go celnym trafieniem. Auto spadło z klifu, powodując wybuch, który zlikwidował trzech przeciwników na dole. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko skoczyć na spadochronie i wykończyć pozostałych niedobitków.

Tego nie da się z niczym pomylić. To musi być Far Cry.

Spędziliśmy z piątą odsłoną cyklu ponad dwie godziny, a pierwsze wrażenia są tak pozytywne, jak odczucia towarzyszące nieprzewidywalnej i lekko chaotycznej eksploracji. Szybko wracają wspomnienia z poprzednich części, może z wyłączeniem nietypowego Primal. Nie zabrakło też garści ciekawych nowości.

W pełnej wersji zajmiemy się zwiedzaniem trzech dużych regionów w stanie Montana, a więc nie zabraknie różnorodności środowiska. Tym razem zdobywanie informacji o wszelkich aktywnościach nie wiąże się - całe szczęście - z koniecznością wspinania na wieże radiowe, co ironicznie podkreśla nawet jeden z bohaterów niezależnych, kiedy każe nam wejść na jedną taką strukturę.

Zobacz: Far Cry 5 - Poradnik, Solucja

Wystarczy, że jesteśmy w okolicy jakiegoś wyzwania czy misji, a zostaną one wskazane odpowiednią ikoną. W zdobytych obozach i bazach znajdziemy też dokumenty, które zaktualizują naszą mapę. Eksploracja nie polega więc już na podróżowaniu między kolejnymi wieżami, przez co mamy wrażenie nieco większej swobody odkrywania różnych zakątków regionu.

Jeżeli się postaramy, możemy uniknąć wywołania alarmu

Prolog - o szczegółach pisać nie możemy - w sposób bardzo interesujący zarysowuje fabułę. Do Montany trafiamy jako początkujący agent FBI. Mamy aresztować Josepha Seeda, czyli przywódcę religijnego kultu wieszczącego zbliżającą się apokalipsę. Oczywiście nie wszystko idzie zgodnie z planem i zostajemy w praktyce odcięci od świata, a wyznawcy charyzmatycznego kaznodziei uznają nas za idealny cel polowania. Z pomocą ludzi, którzy mają dość kontrolującego wszystkich i niebezpiecznego „pastora”, musimy pomóc wzniecić małą, lokalną rewolucję.

Sam Seed to naprawdę interesująca postać. Jest święcie przekonany o nieomylności swoich nauk, a jego definicja wolności obejmuje szeroką dostępność broni palnej, stworzenie własnego państwa i nawrócenie - oczywiście przemocą - wszystkich niedowiarków. To także świetny mówca. Słuchając go, można zrozumieć, dlaczego zaskarbił sobie umysły, a nawet serca wyznawców. Aktor użyczający Seedowi głosu spisał się doskonale.

Fabularne uzasadnienie eksploracji Montany jest dosyć proste. By dotrzeć do kaznodziei, musimy rozprawić się z jego potomstwem - trójka rodzeństwa sprawuje rządy w różnych regionach. W każdym z tych obszarów należy zwrócić na siebie uwagę przywódcy, by się do niego zbliżyć i pchać historię do przodu. Mimo wszystko, nie da się jednak ukryć, że opowieść to tylko tło.

Większość czasu spędzamy rzecz jasna na strzelaniu. Korzystamy z przeróżnych rodzajów broni, a każda jest na swój sposób przyjemna. Powraca też uwielbiany przez wielu łuk. Do siania zniszczenia wykorzystujemy też bomby, granaty, miny i koktajle Mołotowa, a także przeróżne pojazdy.

Jess Black wspomoże nas między innymi ognistymi strzałami

Najważniejszym nowym wehikułem jest samolot. Model latania jest naprawdę porządny - czysto zręcznościowy, ale jednocześnie intuicyjny i naturalny. Udało nam się zdobyć dwupłatowiec z ciężkim karabinem, bombami oraz rakietami, a z takim sprzętem atakowanie wrogich obozów to doprawdy wybuchowa zabawa. Trzeba jednak zwracać uwagę na wyczerpujące się paliwo i amunicję. Nie możemy więc zanadto nadużywać latających maszyn śmierci.

Inna nowość przydatna w boju to towarzysze. Praktycznie od początku spotykamy byłych więźniów kultu, którzy chcą się odwdzięczyć i oferują swoją pomoc. Nieco później spotykamy już jednak wyraźniej nakreślonych bohaterów z własnymi misjami, wyróżniających się na tle zwykłych najemników - takim kompanem jest choćby dziewczyna sprawnie posługująca się łukiem, znany z poprzednich odsłon Hurk czy nawet... niedźwiedź. Tak jest - w Far Cry 5 naszym pomocnikiem zostanie nie tylko pies.

Kompani okazują się przydatni w otwartej walce, choć czasem za bardzo wystawiają się na strzały. Musimy ich reanimować, gdy są ranni, ale na ratunek mamy zawsze dużo czasu. W praktyce towarzysze stanowią więc dobre narzędzie do odwracania uwagi przeciwników - tym bardziej, że możemy wskazywać im cele czy wydawać rozkazy ruchu. Sztuczna inteligencja podstawowych najemników czasem jednak zawodzi i mamy wrażenie, że plączą się jakby bez celu, zamiast skupić się na walce.

Zobacz na YouTube

Obecność pomocników nie przeszkadza na szczęście w skradankowym podejściu, dlatego spędziliśmy sporo czasu na przemykaniu między kępami trawy i krzakami z łukiem w ręku. Eliminowanie kolejno kilkunastu wrogów z daleka, po cichu i bez wywołania alarmu pozostaje niezmiennie satysfakcjonujące. To jednak Far Cry, więc w większości przypadku w razie niepowodzenia można błyskawicznie zmienić taktykę na bardziej wybuchową.

Planowanie efektownych akcji bawi tak samo, jak niegdyś w trzeciej i czwartej odsłonie. Wiele rzeczy sprawia tyle frajdy, że ignorujemy zadania, żeby - przykładowo - wysadzić w powietrze wrogi konwój albo porwać cysternę i z impetem zaparkować nią w bazie kultystów, by po chwili eksplodowała. Pomaga fakt, że model jazdy jest naprawdę przyjemny.

Poza swobodną destrukcją wszystkiego, co widzimy, mamy też oczywiście główne i poboczne misje fabularne. Ich formuła jest zazwyczaj nieskomplikowana, ale wątek fabularny oferuje czasem coś wyjątkowego. Podczas testowania gry braliśmy udział w misji przypominającej połączenie snu, halucynacji i testowej strzelnicy. Zadanie to rozpoczęło się jednak nagle, bez żadnej zapowiedzi, co trochę nas zdziwiło.

Śmigłowiec 0:1 Dubeltówka

Twórcy przygotowali też różne aktywności dodatkowe, zupełnie nieobowiązkowe. Są więc na przykład czasowe wyzwania z jazdą autem kaskaderskim czy szybowaniem w specjalnym stroju, powracającym z Far Cry 4. Jest nawet porządnie zrealizowane łowienie ryb - liczymy na interesujący wątek poboczny z tym związany.

Far Cry 5 to po prostu więcej tego, co już dobrze znamy. Mieliśmy zbyt mało czasu, by zapoznać się ze wszystkim - wygląda jednak na to, że nowa odsłona plasuje się gdzieś pomiędzy doskonałą „trójką” a bardzo dobrą „czwórką”. Wszystkie nowości są interesujące, nawet jeżeli wymagają jeszcze dopracowania. Obędzie się bez rewolucyjnych zmian, ale ponownie otrzymamy sporą porcję dobrej zabawy.

Zobacz także