Graliśmy w Resident Evil: Revelations
Kilka godzin kameralnej gry, która przynosi więcej relaksu niż niejeden wysokobudżetowy hit.
Uwielbiam kameralne gry, które wyróżnia ciut większy budżet i wsparcie uznanego wydawcy. Często są niczym wiosenny, relaksujący spacer po pachnącym lesie.
Takie jest właśnie Resident Evil: Revelations od Capcomu, a przynajmniej pierwsze pięć godzin - kilka rozdziałów, które ukończyłem w wersji na PC. To nie jest horror, i nie jest to gra akcji. W kilku momentach można poczuć delikatne mrowienie pod skórą, lecz jeśli ma to coś wspólnego ze strachem, jest to tylko ulotne uczucie, przemijające szybciej niż ślad po lekkim uszczypnięciu. Akcja zaś prowadzona jest w taki sposób, że wszystkie elementy zdają się być dawkowane we właściwych proporcjach.
Historia umiejscowiona jest pomiędzy czwartą a piątą odsłoną serii Resident Evil. Jill i jej nowy partner Parker zostają wysłani przez organizację BSAA w poszukiwaniu Chrisa oraz jego towarzyszki Jessiki. Ich ostatnia znana lokacja to flagowy okręt linii Paragus - Queen Zenobia - którego imię upamiętnia władczynię Palmyry, zdetronizowaną przez Rzymian w II wieku n.e. Gdy Jill i Parker docierają na pokład, napotykają wielu zmutowanych osobników, zarażonych wirusem T-Abyss. Wkrótce trafiają na ślad Chrisa. Jednak gdy wchodzą do kajuty, w której miał się znajdować, wpadają w pułapkę.
„Gra nie męczy więc przesadną trudnością, raczej cieszy i bawi.”
Ciekawa reżyseria gry ciągle przenosi nas w różne miejsca i czas. Akcja toczy się nie tylko na okręcie, a wydarzenia obserwowałem z perspektywy zarówno Jill i Parkera, Chrisa i Jessiki oraz Quinta i Keitha, dwójki przezabawnych śmieszków. Testowaliśmy wyłącznie kampanię fabularną, gdzie tradycyjnie poruszamy się w duecie, a partnerem steruje sztuczna inteligencja. Gra zaoferuje także tryb szturmu, który umożliwi przejście odkrytych etapów dowolną, odblokowaną postacią samemu lub w kooperacji, a akcja bardziej koncentruje się na strzelaniu.
Tymczasem początek kampanii zdaje się potwierdzać, że Revelations to w jakimś stopniu powrót do korzeni. W trakcie pierwszych rozdziałów troszkę sobie pospacerowałem, szukając kluczy czy też odpowiedniego przejścia. Wszystkie tego typu wyzwania wymagają przeczesywania każdego zakamarka i dosłownie odrobiny pomyślunku. Co i rusz pojawiają się zmutowani wrogowie, których musimy potraktować odpowiednią dawką ołowiu i efektownie wykończyć z bliskiego dystansu. Tradycyjnie potworki spadają wprost przed nas z szybu wentylacyjnego albo wyłażą bezczelnie z szafek marynarzy, z wyciągniętymi łapami pokrytymi guzami.
By wycelować, w przypadku wersji pecetowej, przytrzymujemy lewy przycisk myszki, a strzelamy prawym. Możemy się wówczas poruszać, lecz stawiamy wolniejsze kroki. Ponieważ już na normalnym poziomie trudności trzeba oszczędzać amunicję i raczej starać się celnie trafiać w słabe punkty przeciwnika, gra może sprawiać wrażenie nieco trudniejszej i technicznej. Istotnie, zdarzają się momenty wymagające. Pierwszy boss - zmutowany grubas, z wrośniętą postacią na barku, choć w zasadzie trzeba by napisać odwrotnie - to była bardzo fajna zabawa. Ani zbyt krótka, ani zbyt długa - parę razy zginąłem, by wreszcie rozprawić się z krzyczącym cielskiem. Gra nie męczy więc przesadną trudnością, raczej cieszy i bawi.
Z każdą godziną arsenał staje się coraz większy. Począwszy od pistoletu, przez strzelbę, karabin, na snajperce skończywszy. Jest czym się bawić. Broń możemy w prosty sposób modyfikować, odnajdując ulepszenia i korzystając ze stojących tu i ówdzie oznaczonych skrzyń warsztatowych. Zachęca to do łażenia i szukania przedmiotów.
Dodatkowo oddano w nasze ręce urządzenie „Genesis”, które jest po prostu skanerem. Dzięki niemu dostrzegamy to, czego normalnie nie zauważamy - choćby zestaw nabojów ukryty za rurą kanalizacyjną. Nie pytajcie o logikę. Są też roślinki w doniczkach, dzięki którym odzyskamy zdrowie.
Resident Evil: Revelations jest naprawdę kameralną grą, a do tego bardzo oszczędną zarówno pod kątem rozgrywki, liczby przeciwników, jak i projektu poziomów. Tytuł zahacza niemalże o minimalizm, nieznany rozbudowanym, spektakularnym grom wysokobudżetowym. Zawdzięcza to oczywiście oryginalnej wersji, która w tamtym roku ukazała się na Nintendo 3DS. Choć tego rodzaju konstrukcja gry mogłaby wydawać się zbyt archaiczna, według mnie jest największą zaletą produkcji Capcomu.
„Oprawa wizualna w testowanej wersji demonstracyjnej na PC ma w sobie coś z dawnych lat.”
Revelations zawiera kilka błędów natury technicznej, jak choćby niedopracowaną kolizję wrogów z przedmiotami na scenie. Potrafi to doprowadzić do mało atrakcyjnego przeskakiwania czy przesuwania się nieprzyjaciół. Bywa frustrujące. Tak jak wszystko w grze, oszczędna jest też liczba wrogów. Przy dłuższym obcowaniu z zakamarkami okrętu przydałoby się ciut więcej świeżości.
Oprawa wizualna w testowanej wersji demonstracyjnej na PC ma w sobie coś z dawnych lat. Jakąś surowość i prostotę, która w połączeniu z niższej jakości teksturami i prostym oświetleniem, tworzą - w tym momencie autentycznie się uśmiecham! - spójny obraz gry ze średniej półki, która spodobała mi się od samego początku. Kamera umiejscowiona za plecami bohaterów to również przyjemność podziwiania kierowanych przez nas pań w lateksowych wdziankach. Żyć - nie umierać!
Szkoda, że wydawca nie zdecydował się na niższą cenę. W zamówieniach przedpremierowych wersja pecetowa kosztuje 100 zł, a konsolowa - 200 zł. W kontekście perspektyw rynku gier ze średniej półki i zawartości, którą takie gry mogą zaoferować, cena na tym poziomie wydaje się po prostu zbyt wysoka.
Resident Evil: Revelations ukaże się na PC, PlayStation 3 i Xboksa 360 w polskiej wersji językowej (napisy). Premiera 24 maja.