Graliśmy w Starlink - kolorowa galaktyka i zabawki
Zaskakująco udane połączenie.
Jakiś czas temu mogliśmy wziąć udział w zamkniętym pokazie gry Starlink: Battle for Atlas. Spędziliśmy z nią w sumie niemal 4 godziny i trzeba powiedzieć, że produkcja Ubisoftu to z pewnością coś więcej niż tylko platforma pod zabawki.
Plastikowe modele są jednak elementem, który najbardziej wyróżnia grę. Na kontrolerze, za pomocą specjalnej nakładki, montujemy różne statki (o innych atrybutach), a także pilotów (z własnymi zdolnościami specjalnymi). Na szczęście, wbrew pozorom gamepad z tyloma akcesoriami leży w dłoniach bez problemów - części w ogóle nie przeszkadzają.
Podczas rozgrywki możemy w dowolnym momencie wymieniać także działka, znajdujące się na skrzydłach. Różne rodzaje broni to nie tylko inna forma obrażeń (pociski, lasery, rakiety, a nawet atak szarżą), ale też różne typy energii. Niektórzy wrogowie są bowiem wrażliwi na lód, inni na ogień, a jeszcze inni na ataki próżniowe.
Interesujące są także kombinacje ataków. Przykładowo, strzelając najpierw rakietami próżniowymi w przeciwników, tworzyliśmy dookoła nich pole zadające obrażenia. Następnie wymierzyliśmy w ten sam punkt karabin mrożący, a strefa obrażeń zmieniła się w lodową. Takich połączeń efektów broni jest tu całkiem sporo, co zachęca do eksperymentowania.
Zabawne jest też to, że projektanci pomyśleli też o nietypowych połączeniach części modeli. Byliśmy zaskoczeni, że broń, którą zamontowaliśmy tyłem do przodu, funkcjonowała sprawnie. Co prawda zwykły karabin strzelał do tyłu, ale już samonaprowadzające się pociski nadal trafiały we wrogów, choć leciały nieco dłużej.
Możemy też odłączać skrzydła i wymieniać je na inne, jeśli zależy nam na konkretnych statystykach, a nawet zamontować jedną parę skrzydeł w drugiej. Z jakiegoś powodu taki statek też działa, chociaż wygląda trochę komicznie. Podstawowa edycja gry zaoferuje jeden pojazd, jednego pilota i dwa rodzaje broni - ma to wystarczyć do ukończenia przygody.
Wydaje się jednak, że pewne opcjonalne zadania czy zdobywanie niektórych sekretów mogą wymagać zmiany wyposażenia na takie, które będziemy musieli dokupić już osobno. Sytuacja przypomina więc nieco tę z cyklu Skylanders. Warto też dodać, że posiadacze Nintendo Switch otrzymają na wyłączność statek i Foxa z cyklu Star Fox - gra na tej platformie, ku naszemu zaskoczeniu, działa w 60 klatkach na sekundę i wcale nie wygląda najgorzej.
Rozgrywka opiera się w całości na prowadzeniu naszego statku podczas eksploracji i walki - zarówno w przestrzeni kosmicznej, jak też na powierzchni planet. Model latania jest czysto zręcznościowy, ale przyjemny. Wybieramy między misjami wątku głównego i pobocznymi, a następnie podążamy do konkretnego celu, by zająć się zadaniem.
Misje to najczęściej walka i zbieranie surowców. Właściwie jedynym poważniejszym zarzutem w stosunku do gry na tym etapie jest fakt, że zadania opcjonalne wydają się odrobinę zbyt powtarzalne - w jednym musieliśmy wykonać trzy razy pod rząd tę samą czynność, zanim rozpoczęła się nowa faza wyzwania. Na szczęście była to już całkiem imponująca walka z bossem.
Gra oferuje tradycyjną narrację poprzez wysokiej jakości cut-scenki oraz komunikację z towarzyszami. Historia związana jest z koniecznością pokonania niebezpiecznej, fanatycznej frakcji, której lider planuje przejąć kontrolę nad cennym surowcem. Jeśli chcemy, możemy skupić się tylko na głównym wątku fabularnym.
W układzie, w którym przebywamy, znajduje się 9 planet. Każda jest inna i zaprojektowana przez twórców, a nie wygenerowana losowo. Pomiędzy wszystkimi przemieszczamy się płynnie, bez ekranów ładowania. Trochę jak w No Man's Sky. W przestrzeni kosmicznej trafiamy czasem na piratów czy wraki do przeszukania, więc zawsze jest coś do roboty.
Nie bez powodu wspomniałem o No Man's Sky, bo Starlink przypomina tę grę także pod względem oprawy. Nie jest identyczna, ale paleta kolorów od razu budzi skojarzenia z produkcją od Hello Games. Właśnie ze względu na postawienie na niezbyt realistyczną grafikę, na żadnej z konsol (na PC gra nie trafi) nie powinno być problemów z wydajnością.
Nowa marka Ubisoftu to ciekawy eksperyment, który oferuje nie tylko pomysłowo zaimplementowane i wykorzystywane figurki, ale też przyjemną rozgrywkę. Oby tylko do odkrycia pełnej zawartości nie wymagane było dokupienie zbyt wielu elementów, bo mogłoby to niektórych odrzucić. Ostatecznie, Starlink jest na szczęście na tyle rozbudowaną grą, że zwracałby uwagę nawet bez plastikowych statków kosmicznych.