Gram w kilka gier jednocześnie. Tak łatwiej mi je skończyć
Różnorodność cieszy podwójnie.
Nawet mając lata młodości dawno za sobą i przy tym kilka dekad stażu jako gracz, wirtualna rozrywka wciąż sprawia mi wiele frajdy. Mało tego, po czterdziestce ten magnes przyciąga jakby silniej i z padem w rękach czuję się jak ryba w wodzie. Kilka lat temu zauważyłem u siebie ciekawe zjawisko: granie w kilka gier jednocześnie cieszy mnie bardziej i w ogóle nie przeszkadza. Powiem więcej, w ten sposób nawet łatwiej mi je skończyć.
Oczywiście, mówimy tu o graniu osoby mającej na głowie pracę, dom, obowiązki i małego syna. Czasu na pasję jest coraz mniej, ale zawsze uda mi się wygospodarować w tygodniu kilka, a czasami nawet kilkanaście godzin na wirtualne przygody. Są też gorące okresy, gdy osoby zajmujące się grami zawodowo, muszą poświęcić więcej czasu na gry - siła wyższa!
Jesień i zima to doskonała okazja do żonglowania tytułami - choc jest ich zbyt wiele
Najważniejsza dla graczy jest jesień i zazwyczaj luty-marzec. Wtedy możemy wybierać w wielu nowych i oczekiwanych produkcjach. W tym roku jednocześnie grałem w rewelacyjne Horizon: Forbidden West, wciągające Dying Light 2 i, jak zawsze świetne Uncharted: Kolekcja Dziedzictwa Złodziei. Potem eliminowałem nazistów w Sniper Elite 5 i poznałem opowieść o losach młodych wychowawców na wakacyjnym obozie w horrorze The Quarry. Sporo tego.
Na przełomie tegorocznej jesieni i zimy było jeszcze bardziej „hardkorowo”, bo zacząłem od udanego powrotu do The Last of Us: Part I, potem poznałem dalsze losy Amicii i Hugo w A Plague Tale: Requiem, intensywnie postrzelałem w Call of Duty: Modern Warfare 2 i próbowałem rozwiązać zagadkę morderstwa w Pentiment. Jakby tego było mało, to pojawili się jeszcze Kratos z Atreusem w God of War: Ragnarok i na koniec powalczyłem z wampirami w pozytywnie zaskakującym polskim Evil West.
Różne gatunki, zmiana klimatu i otoczenia - w grach to możliwe w ciagu paru sekund
Nie wszystkie tytuły już ukończyłem, ale ta różnorodność gatunkowa i plejada ciekawych bohaterów coraz mocniej przyciągają mnie do konsoli. Początek tygodnia to dwie godziny walki z Bogiem Wojny, a potem pięć intensywnych meczy w MW2. Następnego dnia poświęciłem dwie godziny na tajemniczą i dość oryginalną historię w Pentiment, w którym intrygujące, przegadane śledztwo zastępuje krwawe starcia, statystyki i drzewka umiejętności. Pod koniec tygodnia wybrałem się także z ekipą filmowców do repliki hotelu pierwszego seryjnego mordercy w USA - Henry’ego H. Holmesa w The Devil in Me.
Niestety, ostatnia część pierwszego sezonu antologii horrorów The Dark Pictures robi dwa kroki w tył i zwyczajnie nie straszy. Weekend z kolei poświęciłem na granie bez zobowiązań, czyli włączając to, na co właśnie miałem ochotę. Tak minęły godziny na kolejnym spotkaniu przy ulepszonym Cyberpunk 2077 i przeżywaniu jednej z największych przygód - The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Czekając na kolejną część gram bardzo powoli, rozkoszując się każdym zakątkiem tego technicznie perfekcyjnego i wyjątkowo intrygującego świata.
Znam osoby, które mając jedną grę, skupiają się tylko na niej i zabierają się za kolejny tytuł tylko wtedy, gdy ją ukończą. Lubią dać się porwać aktualnej przygodzie, nie zakłócając jej wizytami w innych wirtualnych światach. U mnie jest odwrotnie - i właśnie ta ciągła zmiana bohaterów, uniwersów, gatunków i klimatów kręci mnie najbardziej. Być może przez te długie lata przyzwyczaiłem się do okresowego recenzowania jednocześnie kilku gier. A może właśnie dzięki temu gry wciąż mnie zachwycają, a pasja nie zaginęła w potoku zayczajnych obowiązków?
Krótka przerwa od otwartego świata uratowała mi niejedną przygodę
Inna sprawa, że wielu graczy kupuje wersje pudełkowe i po obejrzeniu napisów końcowych, sprzedaje grę, aby mieć środki na następną pozycję. Wszechobecna drożyzna nie pozwala na premierowe granie na kilku frontach, chyba że chodzi o starsze, przecenione już produkcje. W przypadku osób zawodowo związanych z grami sytuacja jest odrobinę lepsza - co jakiś czas otrzymujemy dostęp do wybranego tytułu, by napisać recenzję lub przygotować materiał wideo. Jednak nie jest tak kolorowo - liczba autorów, konkurujących o grę do recenzji też nie jest krótka.
Ja cenię sobie również odpoczynek od niektórych otwartych światów, a potem powrót do nich po jakimś czasie. Wiele gier z nieograniczoną swobodą potrafi już w połowie odpychać powtarzalnością misji, pustymi terenami czy sztucznie wydłużaną opowieścią. Robiąc sobie (nawet krótką) przerwę, późniejsze dokończenie gry jest o wiele bardziej przystępne i ponownie bawi.
Mieszanina gatunków, bohaterów czy przeplatanie „indyków” z wysokobudżetowymi hitami sprawia, że maksymalnie eliminuję nudę i tym bardziej chcę wracać do poprzedniej produkcji. Oby trwało to jak najdłużej, bo im jestem starszy, to gry wideo cieszą mnie coraz bardziej, a do emerytury jeszcze na szczęście daleko.