Skip to main content

Grim Fandango Remastered - Recenzja

Odświeżenie niekompletne.

Choć określenie „remastered” jest w przypadku odświeżonej wersji Grim Fandango zbyt hojne, to nadal mamy do czynienia ze świetną przygodówką - może nadgryzioną już nieco zębem czasu. Nie usunięto niczego, co uczyniło grę hitem pod koniec lat 90., ale - niestety - zbyt wiele też nie dodano.

Jednym ze szczególnie chwalonych elementów produkcji było nietypowe miejsce akcji, czyli Land of the Dead. Tim Schafer - główny producent - połączył w tej krainie elementy wierzeń Azteków, kultury meksykańskiej, gatunku steampunk i filmów noir w stylu „Sokoła maltańskiego”. Całość podsumowując latynoskim bohaterem wtrącającym do wypowiedzi hiszpańskie słówka.

Trzeba przyznać, że tak nietypowe i pozornie niezgrabne połączenie sprawdza się świetnie - buduje niepowtarzalny klimat i atmosferę, którą trudno odnaleźć w dzisiejszych tytułach wysokobudżetowych.

Zobacz na YouTube

Na grę trzeba jednak spojrzeć bez nostalgii, z perspektywy współczesnego odbiorcy. Wcielamy się więc w Manuela „Manny'ego" Calaverę, który musi odpokutować popełnione za życia grzechy sprzedając zmarłym bilety do Ninth Underworld - miejsca, w którym czeka na nich wieczny odpoczynek. Jakość podróży zależy od tego, jak dobrym człowiekiem było się za życia.

Manny jest coraz bardziej rozgoryczony warunkami pracy w Departamencie Śmierci, ale jego podejście zmienia się gwałtownie, gdy na scenę wkracza femme fatale, czyli Mercedes „Meche” Colomar. Pozbawiona grzechu kobieta w wyniku spisku traci jednak swój złoty bilet do wieczności i znika w tajemniczych okolicznościach. Manny postanawia ją odszukać.

Tak zaczyna się przygoda, która potrwa ostatecznie cztery wirtualne lata. Większość postaci przedstawiono jako kościotrupy, zgodnie z meksykańską tradycją figurek calaca. Plejadę bohaterów pierwszo- i drugoplanowych uzupełniają zabawne demony: sympatyczny Glottis choruje, gdy w pobliżu nie ma pojazdów mechanicznych, a ciężko pracujące pszczoły wyznają komunistyczne ideały.

Jak wszyscy wiemy, tak wygląda świat żywych

Mogłoby się wydawać, że ograniczenie modeli postaci do stosunkowo prostych kościotrupów znacznie zawęzi opcje twórców w kwestii kreowania bohaterów. Nic bardziej mylnego: wszystkie napotykane w czasie podróży osoby są fantastycznie zaprojektowane. Każda ma własny, wyraźny charakter i motywacje. Manny, Glottis czy Eva zapadają w pamięć na długo po zakończeniu przygody.

Ważną rolę odgrywa bardzo dobra gra aktorska. Na pierwszy plan wybija się Tony Plana jako Manny - pochodzący z Kuby aktor zagwarantował, że główny bohater posiada autentyczny, latynoski akcent, wyróżniający się nawet na tle współczesnych pozycji. Inni bohaterowie otrzymali równie udane głosy, z pobocznymi postaciami włącznie.

Mówiąc o oprawie dźwiękowej nie sposób nie wspomnieć o fantastycznej muzyce, która już w 1998 roku określana była mianem jednej z największych zalet Grim Fandango. Dziś jakość jest jeszcze lepsza, ponieważ część utworów od podstaw nagrała orkiestra symfoniczna z Melbourne.

Nie sposób nie lubić Glottisa

Szkoda, że na podobne, szerzej zakrojone modyfikacje nie zdecydowano się w sferze oprawy graficznej. Double Fine przygotowało nowe oświetlenie oraz odświeżone modele postaci i podnoszonych przedmiotów, które zostały znacznie „wygładzone” i nie rażą już ostrymi pikselami, lepiej komponując się także z tłem.

Same tła zostały jednak niemal w całości przeniesione z oryginału, bez większych zmian. Nie zdecydowano się na ich dopracowanie, jak choćby w wydanym niedawno Resident Evil HD. Pre-renderowane lokacje działają sprawnie na większych monitorach, ale wyglądają nadal tak, jak w 1998 roku. Co więcej, komfortowe granie zapewnia tylko obraz w 4:3 z ramkami po obu stronach - przełączenie na 16:9 przynosi fatalne skutki.

Zestarzały się także niektóre zagadki, wymagające często dość abstrakcyjnych rozwiązań i skrupulatnego przeszukiwania lokacji w poszukiwaniu szarego prostokąta, który ma symbolizować dziurkacz, czy niebieskiego trójkąta, będącego w rzeczywistości bokserskim ochraniaczem na zęby.

Manny odnajdzie się w każdej sytuacji

Problemem pozostaje też mało wygodny interfejs, utrudniający wybranie pożądanego przedmiotu. Może to przeszkadzać szczególnie w przypadkach, gdy zagadka bazuje na szybkim działaniu. Niedopatrzeniem z przeszłości są również niektóre mało spójne wydarzenia. Trzeba bardzo dokładnie wczytywać się w dialogi i zwracać uwagę na szczegóły, by zrozumieć sens części ważnych scen.

Interesującym dodatkiem jest za to komentarz deweloperów. Na ekranie często pojawia się stosowna ikona symbolizująca możliwość odsłuchania przygotowanych nagrań. Tim Schafer i jego koledzy opowiadają o procesie produkcyjnym, ciekawostkach z życia i inspiracjach. Słuchając o wyciętych scenach aż chciałoby się, żeby Double Fine przygotowało rozszerzoną wersję „reżyserską” gry.

Szkoda jedynie, że nagrania przypisane są do określonych ekranów i wyłączają się po ich opuszczeniu, co często zmusza do stania w miejscu aż do końca wypowiedzi dewelopera, bez możliwości jednoczesnego kontynuowania zabawy.

Bywa klimatycznie

Ważną innowacją jest wprowadzanie nowego systemu sterowania. Bohaterem kierujemy za pomocą kliknięć myszy, nie trzeba już męczyć się z obracaniem postaci przy użyciu klawiszy kierunkowych. Oryginalny styl nadal można włączyć w opcjach, ale chyba tylko po to, by przekonać się, że za młodu byliśmy nieco mniej wymagający. Zaimplementowano także pełne wsparcie dla kontrolera na PS4 i PS Vita.

Ciekawie jest przyjrzeć się rozwiązaniom przeniesionym z 1998 roku, które jeszcze dzisiaj mogą uchodzić za nowatorskie. Niemal całkowity brak interfejsu - poza ikoną włączania ekwipunku - pozwala jeszcze lepiej zanurzyć się w fantastyczny świat gry. Popularne dziś podświetlanie interesujących przedmiotów zastąpiono ruchami głowy bohatera odwracającego się automatycznie w kierunku obiektów, z którymi możemy wejść w interakcję.

Ostatecznie otrzymujemy niezbyt ambitną wersję odświeżoną, a po prostu Grim Fandango, które bez problemów włączymy na współczesnych platformach sprzętowych. Szkoda, bo w ten sposób Double Fine ogranicza grupę odbiorców do fanów oryginału - młodszych graczy odtrąci oprawa graficzna i archaiczny model zabawy. Nadal mamy do czynienia ze świetną grą przygodowa, ale skierowaną do tych, którzy już w nią grali.

7 / 10

Zobacz także