Gry, które wymęczyły mnie długością. Nie o to chodzi w dobrej zabawie
Czas to pojęcie względne.
OPINIA | Przed premierą gry twórcy często dzielą się informacją dotyczącą czasu potrzebnego do ujrzenia napisów końcowych. W komentarzach często widzę wtedy, że następuje zestawienie długości tytułu z ceną, jaką trzeba na niego wydać. Nie ma się co dziwić - gry są coraz droższe i jeśli mamy zapłacić 300 zł, chcemy spędzić na zabawie wiele godzin. Nie powinno się jednak traktować długości gry jako wyznacznika jakości.
Na początek zastanówmy się, czy istnieje w ogóle „idealna długość gry”. Z jednej strony nie chcemy, by ukończenie fabuły zajęło nam jeden wieczór. Z drugiej, zbytnie rozciągnięcie rozgrywki może skutecznie zniechęcić do dalszej zabawy. Dla każdej gry dobrze wyważony czas będzie całkowicie inny. FPS-y takie jak Call of Duty posiadają kampanię trwającą około 6-8 godzin, podczas gdy tytuły z gatunku RPG mogą skutecznie zająć nam całe tygodnie. Nie ma jednego uniwersalnego rozwiązania i dla każdego tytułu odpowiednia będzie inna liczba.
Przyjrzyjmy się więc kilku grom, które według mnie zostały niepotrzebnie przeciągnięte przez twórców, na czym ucierpiały finalne wrażenia z zabawy.
Mafia 3 - powtarzalność rozciągnięta na długie godziny
Trzecia część Mafii jest przez wielu uznawana za najgorszą odsłonę serii. Oprócz licznych problemów technicznych, gra cierpiała także na sporą dozę powtarzalności. Po wciągającym prologu zaczynamy wojnę o wpływy w dzielnicy, która opiera się na wykonywaniu identycznych czynności na każdym spornym obszarze. Po kilku cyklach strzelania, przesłuchiwania i zabijania zaczynamy mieć dość.
Co ciekawe, Mafia 3 jest nie tylko najgorszą - w mojej opinii - częścią serii, ale także najdłuższą. Podczas gdy poprzednie odsłony wymagały od 11 do 16 godzin do ukończenia, przygody Lincolna zajmą nam ponad dobę. Z niewiadomych przyczyn twórcy postanowili skupić się na kilku mechanikach i powielać je aż do znudzenia. Fabuła, choć może i ciekawa, została kompletnie rozmyta przez aktywności poboczne, których nie da się pominąć.
Mad Max - nużąca pogoń za złomem
Przygody Mad Maxa od twórców serii Just Cause miały w sobie magię, która nie pozwalała mi odejść od ekranu monitora. Postapokaliptyczne pustkowia przyszło mi zwiedzać na trzech różnych platformach. Mało która gra była w stanie tak skutecznie zachęcić mnie do ponownego ukończenia. Jest jednak jeden element, który męczył mnie za każdym razem, a było to zbieranie złomu.
Surowiec potrzebny jest do ulepszania pojazdu, postaci, a także fortec, które odkrywamy w trakcie przygody. Jeden nieprzemyślany zakup może spowodować, że gra odbierze nam możliwość dalszego poznawania fabuły. W efekcie spędziłem godziny, wykonując pozornie opcjonalne aktywności, licząc, że otrzymam choćby odrobinę złomu. Ukończenie gry zajmuje około 20 godzin, ale spokojnie oddałbym część tego czasu za brak konieczności biegania za surowcami.
Wiedźmin 3: Dziki Gon - finał w środku historii
Zastanawiałem się, czy dodać tę pozycję do tekstu. Produkcja CD Projekt RED nie wpasowuje się w schemat rozwlekania gry na siłę. Jednak fakt, że nie tylko ja miałem podobne odczucia, przekonała mnie, by wspomnieć o pewnym momencie historii, który powinien stanowić finał zmagań postaci. Mowa jest o bitwie w Kaer Morhen.
Fabuła Dzikiego Gonu od początku obraca się wokół poszukiwań Ciri i prób uratowania jej przed zastępami Dzikiego Gonu. Gdy odnajdujemy przyrodnią córkę wiedźmina i z pomocą sojuszników stajemy przeciwko oddziałom Eredina, ilość wydarzeń ekranie sugerowała, że moment ten jest zwieńczeniem serii. Szybko jednak okazało się, że przed nami zostało jeszcze wiele godzin gry. Choć ostatecznie historię Geralta mogę ocenić jako satysfakcjonującą, po zakończeniu bitwy dalsza zabawa bardzo mi się dłużyła i liczyłem tylko chwile do pojawienia się napisów końcowych.
Dragon Age Inkwizycja - MMO dla pojedynczego gracza
Seria Dragon Age wiele lat temu była jedną z najbardziej lubianych marek od BioWare. Pamiętam jak dziś, gdy mój brat po powrocie z wakacji przywiózł egzemplarz pierwszej części wraz z dodatkiem. Co ciekawe, każda z kontynuacji oferowała trochę inne doświadczenie względem poprzednika. Ostatnia część, Inkwizycja, zapowiadała się w moich oczach na największą odsłonę cyklu. Nie wszystko poszło jednak tak, jak powinno.
Chętni do poznania wzdłuż i wszerz historii opowiedzianej przez BioWare muszą szykować się na poświęcenie 120 godzin ze swojego życia. Problem w tym, że Dragon Age Inkwizycja bez problemu mogłoby być znacznie krótsze, gdyby twórcy zrezygnowali z wrzucania pobocznych misji nasuwających skojarzenia z grami MMO. Wysyp zadań w stylu „zbierz X przedmiotów i wróć do zleceniodawcy” nie powinien mieć miejsca w produkcjach dla pojedynczego gracza.
Assassin’s Creed Valhalla - wycieńczający podbój Europy
Ostatnią pozycję wymieniam z największym bólem serca, bo dotyczy mojej ulubionej serii, którą jest Assassin’s Creed. Od czasów pierwszej odsłony spędzałem długie godziny, by doprowadzić do osiągnięcia pełnej synchronizacji z Animusem. Wymagało to zebrania wszystkich przedmiotów i perfekcyjnego ukończenia misji głównych oraz pobocznych. Ostatnia trylogia zamieniła to wyzwanie w wyczerpującą harówkę.
Zwiedzenie Egiptu oraz antycznej Grecji zajęło mi dziesiątki godzin, jednak to średniowieczna Europa mnie przerosła (podobnie miał redakcyjny kolega Przemek, którego wykończyła Valhalla). Xboxowy licznik wskazuje, że spędziłem w skórze Eivora już 216 godzin. Mimo że odkryłem wszystko, co miała do zaoferowania Anglia, wciąż nie podbiłem terenów Irlandii oraz Francji dostępnych dzięki DLC, a do kupienia pozostał Świt Ragnaroku dostarczający kolejnych godzin zabawy. Problem w tym, że na samą myśl o powrocie do Valhalli zaczynam odczuwać mdłości. Ta gra jest zdecydowanie zbyt długa.