Gry, które zasługują na prawdziwy remake
Nie tylko Final Fantasy 7.
Tegoroczne E3 z pewnością usatysfakcjonowało graczy: na targach przedstawione zostały kontynuacje lubianych serii, pojawiło się też sporo świeżych i interesujących marek. Dla wielu odbiorców, najważniejsza okazała się oficjalna zapowiedź remake'u Final Fantasy 7. Uznawana za najlepszą odsłonę serii produkcja doczeka się całkowitego odświeżenia oprawy graficznej. Fani mogą też spodziewać się - zapewne istotnych - zmian w rozgrywce, być może nawet w wątku fabularnym.
Istnieje wiele innych tytułów, które w takim samym stopniu zasługują na „drugą młodość” - ponowne wydanie, ale nie tylko lekko ulepszone, z większą rozdzielczością, a przygotowane całkiem od nowa i unowocześnione. Jakie to gry? Kilka propozycji znajdziecie poniżej.
GTA: Vice City
Rockstar nie ma w zwyczaju oglądać się za siebie. Każdy projekt to nowa jakość, rozwinięcie pomysłów z poprzednich gier. Takie podejście oczywiście cieszy, miło jednak popuścić wodze fantazji i pomarzyć o powrocie jednej z najlepszych odsłon Grand Theft Auto, czyli Vice City.
Tytuł przedstawiał losy Tommy'ego Vercetii, który stał się jednym z bardziej wpływowych gangsterów w mieście, a przygodę rozpoczynał jako „chłopiec na posyłki”. Opowieść, wzorowana na historii znanej z „Człowieka z Blizną” Briana de Palmy, ukazuje drogę bohatera na sam szczyt.
Vice City wyróżniało się dzięki mistrzowsko oddanemu klimatowi lat osiemdziesiątych. Lokacja jest wzorowana na stolicy Florydy, przez co często przywodzi na myśl kultowy serial „Policjanci z Miami”. Muzykę dobrano idealnie, a gra przepełniona jest odniesieniami do kultury tamtego okresu. Bez trudu rozpoznamy wszystkie postaci, do jakich nawiązują scenarzyści.
Z chęcią sięgnęlibyśmy po raz kolejny po klasyczną odsłonę serii, jednak tym razem działającą na silniku GTA 5. Obszar znany z Vice City jest nieporównywalnie mniejszy w stosunku do tego znanego z ostatniej części - przygotowanie odświeżonej wersji nie powinno zatem trwać zbyt długo. O tym, jak wyglądałoby nowoczesne Vice City, można się przekonać dzięki jednak z modyfikacji Grand Theft Auto 5.
Final Fight
Final Fight to, obok Double Dragon, gra definiująca gatunek „chodzonych” bijatyk. Główny bohater (a najlepiej dwóch, kontrolowanych przez graczy) rusza zmierzyć się z gangsterami, którzy porwali jego dziewczynę. Pertraktacje nic nie dają, jedynym rozwiązaniem pozostają środki przymusu bezpośredniego - ciosy proste i sierpowe, kopniaki i okładanie pałkami. Final Fight stanowił jedną z pierwszych, a jednocześnie najlepszych gier tego typu. Gracz wybierał pomiędzy trzema postaciami, a każda charakteryzuje się nieco innym stylem walki.
Założenia rozgrywki są banalnie proste: przemierzamy kolejne poziomy, rozprawiając się z przeciwnikami, by na końcu zmierzyć się z bossem. Po jego pokonaniu ruszamy do kolejnego obszaru. Mimo powtarzalności, gra nie pozwalała się nudzić - co chwila walczymy z nacierającymi wrogami, a pomiędzy etapami podejmujemy różne wyzwania, jak choćby niszczenie samochodu na czas.
O sukcesie gry w 1989 roku stanowiła oprawa graficzna. W przeciwieństwie do serii Double Dragon, Final Fight prezentował starannie animowane postaci i szczegółowe tła z wieloma interaktywnymi elementami. Dzisiaj bijatyka już nie zachwyca, choć zachowała trochę charakterystycznego uroku. Dlatego więc dobrym pomysłem byłoby odświeżenie grafiki.
Do tego zadania świetnie nadawałby się silnik zastosowany w nadchodzącym Street Fighter V. Gra nie musiałaby tracić klimatu oryginału, wzbogacając go wspaniałą oprawą - nowoczesną, jednak świetnie nawiązującą do oldschoolu.
Knights of The Old Republic
EA zapowiedziało niedawno nowy dodatek do Star Wars: The Old Republic. Fabularne rozszerzenie zapowiada się ciekawie, nie da się jednak ukryć, że spora część fanów Gwiezdnych Wojen chciałaby zobaczyć coś innego. Chodzi oczywiście o tradycyjną grę RPG. Na chwilę obecną nie możemy jednak liczyć na kontynuację przebojowej serii Knights of the Old Republic. Może więc chociaż remake pierwszej części?
W grze BioWare wcielamy się w cierpiącego na amnezję Jedi, który zostaje wplątany w galaktyczny konflikt pomiędzy Sithami a Zakonem. Rozpoczynająca się w zaatakowanej przez siły wroga bazie kosmicznej przygoda wiedzie naszego bohatera w znane i rozpoznawalne zakątki galaktyki - na Tatooine, Kashyyyk czy Korriban. Do jego drużyny dołączają tak barwne postaci, jak weteran wojny mandaloriańskiej Canderous Ordo, mistrzyni Jedi Bastila Shan czy morderczy i złośliwy droid HK-47.
Produkcja stanowiła łakomy kąsek dla fanów Gwiezdnej Sagi - nie dość, że w stu procentach oddawała klimat filmów, to dodatkowo przybliżała jeden z najciekawszych okresów w historii uniwersum. Fabuła nie pozwalała się oderwać ani na moment od ekranu, a podejmowanym wyborom daleko do moralnej jednoznaczności. Nie można zapominać też o jednym z najlepszych zwrotów akcji w historii gatunku.
Na nieszczęście, upływające lata wpłynęły na grę wyjątkowo niekorzystnie - proste modele postaci, a także ubogie w szczegóły mapy sprawiają, że powrót do KOTOR-a może być bardzo bolesny. Tytuł zdecydowanie zasługuje na mocne graficzne odświeżenie - silnik Mass Effect nadawałby się do tego zadania znakomicie. Moc zdecydowanie byłaby silna w takiej wersji!
Snatcher
Zawodowa przyszłość Hideo Kojimy, jednego z najbardziej kreatywnych twórców gier wideo w historii, stoi pod znakiem zapytania. Metal Gear Solid 5 to jego ostatni tytuł pod skrzydłami Konami. Co później stanie się z genialnym Japończykiem? Nie wiadomo. Ważne jednak, że Konami może dowolnie zarządzać wszystkimi stworzonymi przez niego dziełami. Pojawia się tu szansa na niejeden remake.
Jednym z kandydatów do gruntowego odświeżenia jest Snatcher - nieco zapomniana przygodówka z 1988 roku. Zawiła fabuła przedstawiała losy Gilliana Seeda polującego na biodroidy zabijające ludzi i przejmujące ich tożsamość. Jak zwykle w grach Kojimy bywa, nie wszystko jest takie, jak wydaje się na początku, a śledztwo prowadzone w sprawie morderstw może doprowadzić do niespodziewanych rezultatów.
Gra pełnymi garściami czerpie z klasyki gatunku cyberpunk. Już samo streszczenie fabuły przywołuje na myśl „Blade Runnera” i „Inwazję Porywaczy Ciał”. Tytuł w wielu miejscach przypomina film z Harrisonem Fordem - począwszy od wizerunku głównego bohatera, na przypominającym futurystyczne Los Angeles mieście kończąc. Produkcja nigdy nie powalała oprawą: przez niemal całą rozgrywkę oglądaliśmy statyczne ekrany, w interakcję z otoczeniem wchodząc poprzez wybieranie komend z listy.
Ewentualny remake, poza unowocześnieniem grafiki, powinien również zaoferować ulepszony gameplay. Przekształcenie Snatchera w pełnokrwistego point and clicka z pewnością otworzyłoby grę na nowych odbiorców. Tym bardziej, że popularny niegdyś cyberpunk nie jest dzisiaj tak mocno reprezentowany, jak w latach dziewięćdziesiątych.
System Shock
Bioshock to niezaprzeczalnie jedna z najlepszych gier poprzedniej generacji. Niestety, kontynuacji raczej się w najbliższym czasie nie doczekamy, a nawet jeśli - to stworzy ją zupełnie inne studio, bez udziału Kena Levine'a. Może warto zatem pomyśleć o remake'u gry System Shock? W końcu produkcja, która zabrała nas do podwodnego Rapture, to jej „duchowy spadkobierca”.
Przygotowany przez Looking Glass Studios tytuł pojawił się na PC w 1994 roku. Przedstawiał historię bezimiennego hakera, który odzyskuje świadomość na opuszczonej stacji kosmicznej. Okazuje się, że kontrolę nad kompleksem przejęła sztuczna inteligencja, planująca zagładę wszystkich większych miast na Ziemi i objęcia władzy nad planetą. Celem bohatera staje się pokonanie złowieszczego oprogramowania i ucieczka z bazy.
Tym, co odróżniało System Shock od innych strzelanek było położenie nacisku na warstwę fabularną i atmosferę. Nawet dzisiaj, po ponad dwudziestu latach, tytuł potrafi urzec swoją historią i klimatem. Przemierzanie pełnej mutantów i cyborgów stacji kosmicznej potrafi wciąż zaniepokoić, a świadomość wszechobecności sztucznej inteligencji potęguje klimat zagrożenia i obcości. Oprócz wciągającej fabuły, gra oferowała również niesztampowy gameplay - zgrabnie łączyła elementy shootera z elementami RPG.
Gra zawierała wiele świetnych pomysłów, które z powodzeniem przetrwały próbę czasu. Niestety, nie da się tego powiedzieć o oprawie. Wykorzystujący technologię z Ultima Underworld II silnik bardzo się zestarzał, a przeciwnicy nie byliby w stanie dziś nikogo przestraszyć. Remake, z poprawioną grafiką i dopracowanym sterowaniem, z pewnością trafiłby do wielu graczy, pragnących dojrzałej, mrocznej przygody w stylu Bioshocka.
Star Wars: TIE Fighter
Rok 2015 to powrót „Gwiezdnych Wojen” w pełnej chwale: w grudniu premierę ma długo oczekiwana siódma część filmowej sagi, a nieco wcześniej do graczy trafi nowa odsłona Battlefront. Z pewnością doczekamy się także innych gier z akcją osadzoną w tym uniwersum. Jednak równie ciekawe mogłyby być informacje dotyczące remake'ów kultowych pozycji - takich jak TIE Fighter.
Wydana w 1994 kontynuacja Star Wars: X-Wing, pozwalała wcielić się w bezimiennego pilota TIE Fightera, sztandarowego myśliwca Imperium. Akcja toczyła się pomiędzy wydarzeniami z piątego i szóstego epizodu sagi, przedstawiając znane z filmów realia w nieco inny sposób: jako dzielny pilot w służbie Imperatora stawaliśmy do walki z Rebeliantami. Zwalczaliśmy też kosmicznych piratów czy zdrajców Imperium, eskortowaliśmy transportery i atakowaliśmy bazy kosmiczne. Jednym zdaniem: robiliśmy wszystko, by w Galaktyce zapanował spokój.
Produkcja oferowała niezwykle rozbudowany gameplay. Poza poruszaniem się w przestrzeni kosmicznej, mogliśmy także zarządzać mocą generatorów, a także systemem wspomagającym tarcze ochronne. Wszystkie te elementy sprzyjały maksymalnemu zaangażowaniu.
W dniu premiery gra robiła pozytywne wrażenie, jednak dzisiaj przestarzałe modele przegrywają jakościowo z pierwszą lepszą produkcją mobilną. Dlatego też remake, podnosząc grafikę do dzisiejszych standardów, dałby TIE Fighterowi drugą młodość. Gameplay mógłby pozostać bez zmian - rozwiązania zastosowane w 1994 roku potrafią bawić nawet dzisiaj, a wysoki poziom trudności z pewnością stanowiłby miłą odskocznię od współczesnych „samograjów”.