Gry na giełdzie
City Interactive i CD Projekt RED wygenerowały dla inwestorów gigantyczne zyski. Czy dla spółek wejście na parkiet było równie korzystne?
Kontynuacja tekstu z poprzedniej strony.
Inwestorzy to często niecierpliwi ludzie - chcieliby wiedzieć o wszystkim, co się dzieje w spółce, i wiedzieć to jak najszybciej. To musi w jakiś sposób wpływać na komunikaty wypływające na zewnątrz firmy.
- Oczywiście, że polityka informacyjna się zmienia i to diametralnie. Przed debiutem giełdowym mogłem powiedzieć: to moja sprawa - śmieje się prezes CI. - Teraz już tak nie jest. Spółka publiczna to nie tylko przywileje, ale i obowiązki. Po debiucie pojawia się nowa grupa ludzi, którzy potrzebują szybkiej i rzetelnej informacji. Staramy się odpowiadać szybko i rzeczowo, co kwartał organizujemy konferencje wynikowe, spotykam się funduszami, odpowiadamy na pytania mediów i akcjonariuszy.
- Przypomnę, że nasza branża jest specyficzna - kontynuuje Marek Tymiński. - My patrzymy na swoje inwestycje i produkcje długoterminowo. Nie kończymy np. produktu jak najszybciej tylko po to, by w danym kwartale móc zapisać więcej po stronie zysku i sprzedaży. Dlatego, gdy przesuwamy termin debiutu jakiejś gry, to bierzemy pod uwagę przede wszystkim osiągnięcie jak najlepszej jakości produktu, oraz otoczenie konkurencyjne, tak aby nasz „tytuł” trafił w dobry okres wydawniczy. Reasumując, wolimy wyczekać tyle ile trzeba, aby gotowy produkt miał szansę na odpowiednio wysoką sprzedaż, a co za tym idzie wysokie zyski, które przełożą się pozytywnie na naszą wycenę giełdową.
Dla CD Projekt RED - firmy, która od zawsze znana była z aktywnej komunikacji ze swoimi klientami - funkcjonowanie jako spółka akcyjna nie zmieniło wiele w polityce informacyjnej: w nowej rzeczywistości firma wykorzystuje stare, sprawdzone sposoby.
- Zawsze stawialiśmy na otwartą komunikację z graczami i po prostu to samo stosujemy w komunikacji z akcjonariuszami - mówi Adam Kiciński. - Jedyna drobna niedogodność wynika z faktu, że inwestorzy chcieliby jak najwcześniej dowiadywać się możliwie najwięcej o naszych projektach, podczas gdy kierowana do graczy kampania informacyjna związana z przyszłymi tytułami powinna być prowadzona w taki sposób, żeby maksimum zainteresowania wypadało w chwili premiery. To m.in. oznacza stopniowe dawkowanie informacji. Staramy się, aby jedna komunikacja nie zakłócała drugiej i aby do wszystkich zainteresowanych stron docierał możliwie najlepiej dopasowany, spójny przekaz.
- Funkcjonowanie w takim dualnym systemie może bywać czasem nieco irytujące dla akcjonariuszy, ale pamiętajmy, że naszymi ostatecznym celem jest dostarczenie topowych gier oraz dotarcie w odpowiednich momentach z odpowiednimi informacjami o nich do największego grona potencjalnych klientów, co finalnie powinno przekładać się na świetną sprzedaż - kontynuuje prezes CD Projektu. - Oczywistym jest, że zarówno akcjonariusze, jak i spółka mają na ten sam cel. W przenikającej się w obecnym świecie komunikacji do inwestorów i do graczy nie zawsze możemy wszystko z góry ujawnić - w efekcie w niektórych przypadkach trzeba nam po prostu zaufać, że wiemy, co robimy, mimo że nie ujawniamy motywacji podejmowanych decyzji.
Zalety i wady obecności na parkiecie
Dla osoby patrzącej na rynek z boku, wejście na giełdę to przede wszystkim możliwość pozyskania kapitału. Ciekawym jest, czy oprócz zastrzyku finansowego, można znaleźć jeszcze inne argumenty, dla których warto pojawić się na parkiecie.
- Oczywiście - mówi Marek Tymiński. - To wielka korzyść właściwie w każdym aspekcie, przede wszystkim wizerunkowym. Spółki giełdowe to elita polskich przedsiębiorstw. Poprzeczka postawiona jest wysoko. Dzięki temu, że jesteśmy spółką giełdową mamy łatwiejszy dostęp do mediów, dzięki nim możemy skutecznie budować swój wizerunek, możemy komunikować się rynkiem gier i giełdowym. Z graczami, tymi z padem w ręku, i tymi składającymi zlecenia. - Uzyskanie statusu spółki publicznej, oznacza większe zaufanie do spółki pożyczkodawców, inwestorów, kontrahentów i klientów - kontynuuje prezes CI. - Ponadto, obecność na giełdzie dała nam możliwość uruchomienia programu motywacyjnego opartego na akcjach. Jest więc znacznie więcej plusów niż minusów bycia spółką giełdową. Ale wiąże się to również z dużą odpowiedzialnością, z której doskonale sobie zdaję sprawę.
„W niektórych przypadkach trzeba nam po prostu zaufać, że wiemy, co robimy, mimo że nie ujawniamy motywacji podejmowanych decyzji” - Adam Kiciński, CD Projekt RED
Do wymienionych przez prezesa City Interactive pozytywów Adam Kiciński dodaje jeszcze jeden: - Ma to też pozytywny wpływ na prowadzoną przez nas rekrutację - mówi. - CD Projekt znany jest z nieskrępowanej atmosfery, która w połączeniu ze stabilnością, profesjonalizmem i transparentnością spółki z mWIG-u stanowi atrakcyjny mix dla wielu utalentowanych osób.
Pomimo tak wielu zalet bytności na giełdowym parkiecie, należy również mieć świadomość z płynących z tego faktu zagrożeń. Dla Marcina Przasnyskiego jest to temat rzeka.
- O negatywnych skutkach mógłbym mówić bardzo długo, co wynika z obserwacji ponad 800 spółek już notowanych w Warszawie - mówi prezes StockWatch.pl. - Przede wszystkim nieustanny stres i presja, które mają motywować do zaspokajania potrzeb akcjonariuszy i dbania o ich interesy, ale w praktyce nierzadko skutkują przesunięciem ciężaru uwagi z rozwoju firmy i biznesu na nadmierną komunikację z rynkiem, a czasami nawet do uprawiania kreatywnej księgowości lub podejmowania niesłusznych decyzji inwestycyjnych tylko po to, żeby wykazać krótkoterminowy wzrost wyników. Powtarzam: dotyczy to wszystkich spółek we wszystkich branżach.
Co dalej z grami na giełdzie?
Śledząc kursy akcji firm z branży gier oraz czytając komentarze na finansowych forach nie da się nie uniknąć wrażenia, że eksplozję zainteresowania akcjami tego segmentu mamy już za sobą. W tej chwili inwestorzy zdają się podchodzić do deweloperów gier jak do firm, które na co dzień generują koszty, by raz na jakiś czas pokazać wydarzenie jednostkowe w postaci premiery nowego tytułu, który wygeneruje znaczące zyski. Lub nie. Ciężko się z takim podejściem nie zgodzić.
- W tej branży nerwowość potęguje fakt, że działalność nie jest przewidywalna, zyski nie są powtarzalne, a tak naprawdę działa się od przeboju do przeboju - potwierdza Marcin Przasnyski. - I co gorsza - jak pokazuje giełdowa historia Electronic Arts - dywersyfikacja produktów i rozbudowa portfolio też nie jest skuteczną strategią. Z punktu widzenia inwestora trzeba sobie zdawać sprawę, iż jest to typowy show business, czyli duże ryzyko i potencjalnie równie duże zyski. Żadnej przewidywalności.
I choć nie można zaprzeczyć, że w tej branży niczego nie można być pewnym na sto procent, to są przecież segmenty rynku, dla których słowo „zysk” jest jak światełko na końcu tunelu, a które nie narzekają na brak spragnionych zarobku inwestorów. Dość wspomnieć o poszukiwaczach ropy. Chwilowy marazm nie oznacza wcale, że rynek nie przyjąłby ciepło kolejnej spółki produkującej gry.
- Potrzebna jest tylko i aż koniunktura na rynku akcji - wyjaśnia Marcin Przasnyski. - W bessie, z której końcówką mamy do czynienia, nie idą prawie żadne oferty. Natomiast uważam, że spółki growe, jak mało które, są wdzięcznym tematem pod debiuty: oferują to, czego szuka inwestor - możliwość kilkusetprocentowego zysku. Po to właśnie przychodzi się na giełdę, a nie po jakieś nudne kilkanaście procent rocznie, które można mieć na obligacjach.
Nie trzeba się długo zastanawiać, by wpaść na trop polskiej firmy, której udało się wyprodukować kilka światowej klasy tytułów, a która nie gości jeszcze na żadnym z parkietów. Wrocławski Techland, odpowiedzialny m.in. za Dead Island, wydaje się być w tej chwili jedynym polskim przedsiębiorstwem zajmującym się dewelopingiem gier, które mogłoby aspirować do dołączenia do City Interactive i CD Projekt RED na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie.
- Nie znam finansów Techlandu, ani tym bardziej planów rozwojowych, więc mogę powiedzieć tylko teoretycznie - mówi Marcin Przasnyski. - Jeśli dałby się wycenić na co najmniej 60 mln zł przy wskaźnikach cenowych z odpowiednim dyskontem, to mógłby próbować.
Niestety, wejście na duży parkiet wiąże się z niebagatelnymi kosztami.
- Koszty debiutu, jak można wyczytać z prospektów emisyjnych z 2012 roku, zaczynają się od około 500 tys. zł plus prowizja za uplasowanie akcji - finalny koszt zależy więc od wartości oferty - wyjaśnia prezes StockWatch.pl. - Widać jednak, że aby sprzedać taką spółkę na rynku trzeba mieć trzy rzeczy: już rozpędzony biznes o dużej skali, odpowiedni know-how w zakresie corporate finance oraz prognozy oparte o wiarygodne investment story, czyli plan zainwestowania pozyskanej kwoty z zyskiem. Nie jest to więc raczej pomysł dla dewelopera gier, nawet gdyby spróbował ścieżki CD Projektu, czyli wykorzystania spółki już notowanej, aby przynajmniej ominąć wymóg progu kapitalizacji. Nasze firmy są na to za małe.
Czy gra na giełdzie jest dla graczy?
Guru inwestowania oraz jeden z najbogatszych ludzi na świecie - Warren Buffet - mówi, że inwestuje wyłącznie w biznesy, które rozumie. Pasjonaci gier z całą pewnością wiedzą wszystko o tytułach, które ukazały się na rynku, niemniej Marcin Przasnyski jest sceptycznie nastawiony do ich wiedzy o stronie biznesowej branży.
„Nie wystarczy być dobrym w Counterstrike'a czy WoW-a aby rozumieć biznes growy” - Marcin Przasnyski, StockWatch.pl
- Nie wystarczy być dobrym w Counterstrike'a czy WoW-a aby rozumieć biznes growy - mówi. - Do tego potrzeba po prostu w tym biznesie popracować, zaobserwować jak przepływają pieniądze, gdzie tworzy się wartość, jak wygląda konkurencja i jakie są trendy - korzystne i niekorzystne. Gracze zapominają przede wszystkim, że jak w każdej branży, większą wartość tworzy sprzedaż niż produkcja. Tylko pozornie wystarczy mieć świetną grę, aby odnieść sukces. A tak naprawdę sprzedają się gry, do których można mieć wiele zastrzeżeń, za to każdy je zna - od Call of Duty poczynając. Tak jak show business, rynek gier polega na tym, że sprzedają się tytuły, o których dużo słychać. Jakość jest rzeczą ważną, ale nie wystarczającą, aby zbudować biznes.
Gracze często zdają się też zapominać o rozmiarze konkurencji i przesycie produktów na rynku.
- W samym AppStore ukazuje się aktualnie ponad 900 appek dziennie, z których ponad 150 to gry. Dziennie! - podkreśla prezes zarządu StockWatch.pl. - A są to produkty za dolara, rzadko więcej, a wiele z nich można pobrać za darmo. Jak w takiej sytuacji sprzedać grę na PC za 50 dolarów, kiedy każdy ma tablet i smartphone'a, na którym za darmo może pykać calutki boży dzień, nie ogarniając nawet 10 procent tego, co się ukazuje?
Oto pytanie, nad odpowiedzią na które warto się zastanowić. A gdy już uzna się, że któraś z firm znalazła złoty środek i warto byłoby w nią zainwestować, należy pamiętać o jeszcze jednej uniwersalnej zasadzie, która dotyczy wszystkich firm, nie tylko tych związanych z grami.
- Należy rozróżnić spółkę - fizyczne przedsiębiorstwo prowadzące biznes - od jej akcji, czyli papierów wartościowych, będących w obrocie wtórnym - mówi Marcin Przasnyski. - Są to dwie różne rzeczy, które miewają ze sobą coś wspólnego, bywają chwilami skorelowane, ale inwestowanie jest odrębną sztuką, wymagającą wiedzy i praktyki. Nie wystarczy wiedzieć coś o biznesie, aby zarobić na akcjach.