Gry wideo są ginącym gatunkiem
I niewiele można z tym zrobić.
FELIETON | Od dawna interesuje mnie temat zabezpieczania i ułatwiania dostępu do gier komputerowych. W przeciwieństwie do książek, wśród których co najmniej jeden egzemplarz musi trafić do Biblioteki Narodowej lub wyznaczonej podobnej instytucji, albo filmów i muzyki, które zwykle uruchomimy na dowolnym z setek modeli odtwarzaczy obsługujących jeden ze standardowych formatów, gry są znacznie bardziej skomplikowanym tematem.
Gry komputerowe, jak każdy program, tworzone są z myślą o konkretnym sprzęcie, na którym będą uruchamiane - zapewnienie zgodności z nowszym modelem lub inną platformą zawsze wiąże się z dodatkowym wysiłkiem po stronie dewelopera lub producenta sprzętu. Wiele z mniej popularnych tytułów z biegiem czasu traci zainteresowanie swoich „opiekunów” i staje się coraz trudniejsze do uruchomienia na nowszych systemach. W jeszcze gorszej sytuacji są tytuły, które nigdy nie doczekały się portu lub remastera oraz nie są obsługiwane przez techniki kompatybilności wstecznej.
Przez to dostęp do wielu tytułów „endemicznych” dla danej platformy staje się dla graczy szczególnie uciążliwy - musimy nie tylko posiadać egzemplarz danego tytułu, ale też dedykowany sprzęt (jeszcze gorzej - z konkretnego regionu). O ile najpopularniejsze gry zostały wyprodukowane w ogromnej liczbie nośników i utrzymują dość niskie ceny lub wciąż można je znaleźć w działających wirtualnych sklepach, tak za płytkę czy kartridż z bardziej niszową produkcją zapłacić trzeba dziesiątki, setki lub tysiące dolarów.
I nie mówię tu nawet o idealnie zachowanej kopii w stanie kolekcjonerskim, ale często dotyczy to nawet „gołego” nośnika. Do tego dochodzą czynniki poboczne, jak chociażby różnice dystrybucji danej gry w konkretnych regionach - za przykład niech posłuży Def Jam: Fight for NY na PS2, które w wydaniu PAL wciąż można kupić stosunkowo tanio, ale wersja amerykańska powoli staje się niezłą inwestycją. Jest też sporo tytułów wydanych tylko na konkretnych rynkach (np. w Azji) albo permanentnie wycofanych ze sprzedaży np. przez wygasłe umowy licencyjne.
Dzisiaj blokady regionalne stają się cieniem przeszłości, gusta graczy w różnych zakątkach świata stają się bardzo podobne i tytuły wydawane są globalnie - fanów pewnych niszowych gatunków spotkamy zarówno w Japonii, jak i USA czy RPA - a niemal wszystkie nowe produkcje znajdziemy bez większego problemu w dystrybucji cyfrowej. Niestety jeszcze kilkanaście lat temu, jak wskazywałem wyżej, nie było to takie proste i wiele pozycji do dzisiaj pozostaje zapomnianych (albo zupełnie zaginionych!) i ekstremalnie trudno dostępnych.
Część zaangażowanych fanów postanowiła niejako po partyzancku zadbać o przetrwanie wszelkich możliwych produkcji. Abandonware, czyli oprogramowanie niedostępne już w sprzedaży i w żaden sposób nie rozwijane, nie jest jednak usankcjonowanym rodzajem licencji i tworzenie ROMów lub innych kopii cyfrowych takich gier - nawet w dobrej wierze, aby uczynić zapomniany tytuł łatwo dostępnym, albo wręcz dostępnym w jakiejkolwiek formie - nadal jest przejawem piractwa, łamie postanowienia licencyjne i wielu wydawców nie będzie na to przymykać oka.
Trzeba też pamiętać, że kopii niektórych produkcji w ogóle nie znajdziemy nawet w najdalszych odmętach internetu. Nieliczne egzemplarze znajdują się w rękach prywatnych kolekcjonerów i tylko od ich dobrej woli zależy, czy zdecydują się zarchiwizować dany tytuł. Niestety często bywa tak, że kolekcjoner kategorycznie odmawia upublicznienia zrzutu gry - ze względu na osobistą niechęć do piractwa, albo po prostu obawiając się, że wartość jego egzemplarza znacznie spadnie.
To tylko wierzchołek góry lodowej, bo pozostaje też chociażby kwestia gier MMO, których serwery zamknięto dawno temu i nikomu nie udało się stworzyć sposobu na samodzielne hostowanie rozgrywki. Z upływem czasu szansa na zachowanie wielu starszych tytułów - które nie doczekały się archiwizacji - nieubłaganie spada. Kartridze się psują, płyty utleniają lub rysują, a niektóre egzemplarze są nieumyślne wyrzucane albo niszczone, bo trafiają w ręce osób niemających pojęcia, że obcują z czymś wartościowym.
Niestety w zasadzie nic nie da się z tym zrobić. Nie wszyscy popierają poruszającą się w szarej strefie inicjatywę abandonware, co oczywiście jest zrozumiałe. Można liczyć na to, że wydawcy z własnej woli zaczną przetrząsać archiwa w poszukiwaniu starszych gier, aby potem przywrócić je do sprzedaży albo chociaż uchronić od zapomnienia w jakikolwiek inny sposób. W praktyce jest to jednak mrzonka, bo liczne produkcje pozostają w tzw. limbo copyrightowym (gdy nie da się dotrzeć do właściciela praw) albo ich kod źródłowy przepadł i potwierdzają to sami deweloperzy. Z roku na rok kolejne produkcje będą ginąć w odmętach historii.