Skip to main content

Hand of Fate - Recenzja

Karty, RPG i gra akcja w jednym. Zagramy?

Karty, RPG i gra akcja w jednym - oryginalny, rozbudowany i wystarczająco trudny eksperyment, łączący kilka gatunków.

Hand of Fate to interesująca mieszanka gatunków. W jednej chwili siedzimy przy stole odkrywając rozłożone przed nami karty i podejmujemy decyzje wpływające na opowieść, by za chwilę przenieść się na pole bitwy i walczyć z potworami, niczym w grze akcji.

Zaczyna się niewinnie. Siadamy naprzeciwko zamaskowanego mężczyzny, który rozkładając karty tworzy mapę przygody. Cel jest prosty: musimy przedrzeć się przez ułożoną przez nieznajomego trasę, na końcu zaś czeka jeden z dwunastu bossów, których musimy pokonać.

W każdej turze przesuwamy pionek na kolejne karty tworzące narrację podróży, odwracając je tym samym i aktywując różne wydarzenia. Możemy odkryć kartę oznajmiającą, że zaatakowała nas grupa goblinów - wtedy musimy rozprawić się z przeciwnikami. Istnieją też karty sklepów, w których uzupełnimy zapasy. Inne reprezentują losowe spotkania z postaciami niezależnymi - choćby kapłanką, która może obdarzyć nas błogosławieństwem swojej bogini.

Zobacz na YouTube

Czasem zdarza się, że karta rozpoczyna krótką opowieść, wątek poboczny. Przykładowo, zaniepokojona żona wysyła nas do karczmy, by sprowadzić stamtąd jej męża. Wybierając konkretne opcje zaprezentowane na ekranie dokonujemy wyborów - czy spróbujemy porozmawiać z mężczyzną, czy zaciągniemy go do domu siłą?

Większość tego rodzaju decyzji jest w jakiś sposób nagradzana. Otrzymujemy złoto, ekwipunek lub żywność. Jeżeli jednak nie dopisze nam szczęście, możemy nawet zostać zranieni lub przeklęci.

Spotkania z różnymi postaciami są często urozmaicane elementem losowości. Rozdający pokazuje nam cztery karty opisane jako sukces, porażka, wieki sukces i wielka porażka. Następnie tasuje je i każe wybrać jedną. Czasami nie jest to trudne, ale gdy tajemniczy mag miesza karty zbyt szybko, musimy zdać się po prostu na metodę „chybił-trafił”.

Gotowy do walki z plugastwem

Gra zmienia się rzecz jasna dosyć wyraźnie, gdy przechodzimy do walki. Rozdający przenosi nas wówczas na niewielką arenę, na której pojawiają się wrogowie. Kontrolujemy tutaj bohaterem, ale już nie pionkiem, tylko wojownikiem. Akcję obserwujemy zza jego pleców.

Niemal w każdym starciu wróg posiada przewagę liczebną. Nie możemy pozwolić sobie na stanie w miejscu. Zadajemy kilka ciosów, odskakujemy lub kontrujemy nadchodzące ataki i odbiegamy, by zaatakować stojących dalej przeciwników. Walka jest dynamiczna i całkiem przyjemna.

Twórcy dobrze zaprojektowali pola bitew. Mimo że kilkanaście map dość szybko zaczyna się powtarzać, dzięki elementom losowym - jak rozrzucone po planszy pułapki - nie razi to zbyt mocno, a bogactwo otoczenia naprawdę cieszy oko.

Chociaż z czasem bitwy stają się do siebie podobne, kolejne utrudnienia w postaci klątw i nowych, silniejszych przeciwników sprawiają, że do gry nie wkrada się nuda. Sporo frajdy daje też kompletowanie potężnego ekwipunku, dzięki któremu jesteśmy w stanie błyskawicznie powalać grupy wrogów w długich, widowiskowych kombinacjach.

Kto wie, co czeka po drugiej stronie następnej karty...

Hand of Fate wygląda nieźle - zarówno grafiki na kartach, jak też trójwymiarowe areny wykonano z dużą starannością. Miłym akcentem jest także fakt, że wszystkie elementy wyposażenia wyraźnie zmieniają wygląd naszego bohatera.

Nie obyło się jednak bez zgrzytu - podczas starć twórcy nadużywają spowolnienia akcji, co czasem znacząco utrudnia odbicie nadlatującego pocisku i sprawia, że możemy przyjrzeć się nie najlepiej zrealizowanym kolizjom obiektów.

Australijska produkcja jest oryginalna, rozbudowana i momentami wystarczająco trudna, by zmusić do powtarzania jednego poziomu kilkanaście razy. Obecnie to jeden z najświeższych pomysłów roku i wyjątkowo interesujący eksperyment łączący cechy kilku gatunków.

8 / 10

Zobacz także