Skip to main content

He-Man: The Most Powerful Game In The Universe - Recenzja

Na potęgę Posępnego Czerepu, mocy przybywaj! He-Man!

He-Man to bohater mojego dzieciństwa. Nie identyfikowałem się z innymi postaciami dobranocek. Papa Smerf, choć mądry i dobrotliwy, to za niebieski, a Bunia z Gumisiów to… to po prostu nie to. Kubusiem Puchatkiem z różowym prosiaczkiem u boku też być nie chciałem. Ale zostać kolesiem o posturze Conana? I do tego biegać z wielgachnym mieczem w czarodziejskich slipkach, dzięki którym nikt z otoczenia nie wiedziałby, że ja to ja? Długo na taki deal namawiać mnie nie trzeba było.

Motyw muzyczny do serialu animowanego o He-Menie mam w głowie do dziś. Ta sama melodia wita nas po uruchomieniu He-Man: The Most Powerful Game In The Universe. Udźwiękowienie jest żywcem przeniesione z serialu, dzięki czemu rozgrywka nabiera atmosfery typowej dla lat 80. Jedynym minusem jest jakość dźwięku, która świadomie odstaje od dzisiejszych standardów.

Nadciągają jeźdźcy z Mordoru

Chyba nikogo nie zaskoczę, że mało istotną osią fabularną gry jest dorwanie wrednego Szkieletora. Po drodze zgniatamy na miazgę setki jego pobratymców, co i rusz natykając się na mocniejszych bossów, których również skojarzymy z bajki i komiksu.

Na pierwszy rzut oka może się wydać, że to kolejna gra, w której dostajemy do ukończenia dziesiątki podobnych, krótkich i mało ciekawych poziomów. To w końcu produkcja na znanej licencji, więc nie oczekujemy za dużo. A tu proszę, miła niespodzianka. Plansz nie jest za wiele, są długie, urozmaicone, a im bliżej głównej siedziby Szkieletora, tym stają się coraz trudniejsze.

„Gra jest zrobiona z przymrużeniem oka i nie raz uśmiechniemy się pod nosem czytając heroickie dialogi bohaterów.”

Podczas zabawy wspierać nas będzie niewielka ekipa przyjaciół. Orko, zakapturzony przedstawiciel obcej rasy, prowadzi sklepik. Gdy gracz zginie, bierze udział w losowaniu. Do wygrania są kryształy służące do m.in. unowocześniania broni, a także dodatkowe życie. Gdy uda się je zdobyć, wracamy na planszę w miejscu, w którym umarliśmy i voila! Znów stajemy w szranki z kościotrupami. Drugi z ekipy to wąsaty żołnierz strzelający z ręki laserami. Czasem bywa użyteczny.

Jeśli pomyśleliście, że brygada He-Mana składa się na kwintesencję kiczu lat 80., to nie jesteście w błędzie. Ale jakże przyjemny to kicz. Szczególnie, że gra jest zrobiona z przymrużeniem oka i nie raz uśmiechniemy się pod nosem czytając heroickie dialogi bohaterów gry. He-Man został przyodziany w wymowną, kolorową i prostą oprawę graficzną, która co prawda urodą nie powala, ale naprawdę nie można na nią ponarzekać.

Na potęgę Posępnego Czerepu, mocy przybywaj!

Jedynym elementem gry, który potrafił mnie doprowadzić do furii bardziej niż atakujące umarlaki, jest sterowanie postacią. Na początku bardzo trudno zrozumieć podział ekranu na dwie strefy - jedna opowiada za poruszanie się lewo-prawo, druga za skoki i walkę. Dobrze, że z czasem człowiek się przyzwyczaja, ale co się zdrowasiek naodmawiałem, to moje. Z drugiej strony są to ograniczenia, które nastręcza sama specyfika tabletów i dotykowych ekranów.

Gra może zauroczyć stylową oprawą audiowizualną oraz lateksowymi slipkami głównego bohatera. Kopiuje to, co ciekawe z serialu i oferuje wymagającą rozgrywkę. He-Man: The Most Powerful Game In The Universe to po prostu dobra gra. Ni mniej, ni więcej.

7 / 10

Zobacz także