Headlander - Recenzja
Kolorowy zawrót głowy.
Najnowsze dzieło studia Double Fine pojawiło się nagle, bez większych zapowiedzi. Headlander nigdy nie było szczególnie promowane, co dziwi - otrzymujemy bowiem udaną grę zręcznościową oferującą kilka godzin dobrej zabawy, wyróżniającą się niezwykłym stylem audiowizualnym.
Oprawa zauroczy wszystkich, którzy cenią styl „retro sci-fi”. Świat i kolorystyka przywodzą na myśl filmy o tematyce fantastyczno-naukowej z lat 70. i 80. Mamy barwne lokacje, lasery, neonowe motywy. Twórcy idealnie dobrali też ścieżkę dźwiękową - słyszymy muzykę elektroniczną z dawnych lat, czasem trochę funku i disco. Niewiele gier ma tak wyraźny charakter.
Headlander łączy ten szczególny styl z odpowiednią dawką humoru - czuć, że to tytuł od Double Fine. Zacznijmy od tego, że wcielamy się w głowę. Tylko to pozostało z ostatniego człowieka w galaktyce. Naszym zadaniem jest poznanie przyczyny zniknięcia ludzkości.
Sztuczna inteligencja zarządzająca systemem drzwi odzywa się znudzonym głosem, przybiera ironiczny ton. Roboty zamieszkujące kosmiczną stację podziwiają nas jako „ostatni krzyk mody” na polu głów. Kiedy przejmujemy kontrolę nad cywilem i wciśniemy przycisk ataku wręcz, postać zaczyna tańczyć. To wszystko wzbudza uśmiech na twarzy.
Przejmowanie kontroli nad ciałami mechanicznych obywateli i żołnierzy to podstawa. Każdemu możemy oderwać głowę, albo ją odstrzelić - jeżeli akurat jesteśmy przytwierdzeni do torsu robota z bronią. W miarę postępów spotykamy coraz to inne rodzaje przeciwników, a co za tym idzie, mamy do dyspozycji kolejne narzędzia do pokonywania przeszkód.
Akcję obserwujemy z boku, a rozgrywka przypomina gatunek metroidvanii, czyli gier zręcznościowych, w których istotna jest eksploracja. Mamy więc obszerne lokacje, musimy wykonywać odpowiednie czynności i spełniać określone warunki, by odblokowywać przejścia. Rozwijanie możliwości bohatera także otwiera drogę do niedostępnych na początku miejsc.
Zabawa jest odpowiednio zbalansowana - nie spędzamy za dużo czasu walcząc, ale nigdy nie nuży też sterowanie samą głową. Czasem musimy „oderwać się” od ciała, by przelecieć przez wąski tunel, podłączyć się do panelu sterowania, zebrać znajdzki. Nigdy nie przywiązujemy się zbytnio do korpusów, bo zazwyczaj mamy pod ręką sporo zamienników.
Kiedy stajemy naprzeciwko wrogo nastawionych robotów, możemy użyć broni - najczęściej laserowej. Podczas walki duże znaczenie mają rykoszety. Strzały odbijają się od powierzchni i musimy odpowiednio to wykorzystać, by trafić oponentów. Przeciwnicy są całkiem celni, należy więc także chować się za dostępnymi niemal wszędzie - od pewnego momentu - osłonami.
Co ciekawe, kiedy sterujemy całym ciałem, nie możemy skakać. Z początku trudno przyzwyczaić się do braku tak standardowej funkcji w grach zręcznościowych, ale można zrozumieć, że skoki byłyby trudne do zaimplementowania, gdyż łatwiej byłoby zabrać dowolny korpus do wielu miejsc.
Od czasu do czasu można też odnieść wrażenie, że przygoda lekko się dłuży. Drobne poboczne aktywności, na które trafiamy w dalszych etapach, raczej nigdy nie są szczególnie ciekawe. Pewne fragmenty są też trochę zbyt powtarzalne, kiedy przechodzimy przez szereg podobnych pomieszczeń, w każdym czają się przeciwnicy, a za nimi kolejne drzwi i następna grupa robotów.
Miłośnikom poszukiwania sekretów i eksploracji może też przeszkadzać fakt, że wszystko tak naprawdę stosunkowo łatwo znaleźć. Mapa ujawnia niemal każdy szczegół na temat dostępnych w lokacji ulepszeń i obszarów.
Headlander mógłby być nieco krótszy i momentami mniej schematyczny, jednak w ogólnym rozrachunku okazuje się świetną produkcją. Zachwyca stylem, bawi mechaniką rozgrywki - i tylko czasem trochę denerwuje.