Skip to main content

Holy Potatoes! We're in Space?! - Recenzja

Puree z FTL.

Gra o podbijających kosmos ziemniakach oferuje parę ciekawych pomysłów i jest przepakowana odniesieniami do popkultury, lecz z czasem nudzi.

Nie każda gra musi być oryginalna - czasem wystarczy wziąć dobry pomysł i dodać kilka smaczków dla świeżości, całość okrasić całkiem przyzwoitym humorem, a otrzymamy produkt dobry lub bardzo dobry. Twórcom Holy Potatoes! We're In Space?! niemal się to udało.

Barwna historia o przemierzających kosmos warzywach bez żadnego wyjaśnienia rzuca nas na samym początku do walki z bossem, a potem przenosi w zupełnie inne miejsce, nie oferując zbyt wielu wyjaśnień i niechlujnie szkicując fabułę.

Jedyne, co wiemy zaczynając przygodę, to że dwie dowodzące statkiem ziemniaczane dziewczyny uciekają przed siłami złego imperium. Skacząc między kolejnymi systemami gwiezdnymi, stopniowo gromadzą załogę, uzbrojenie i technologię, by stanąć twarzą w twarz z wrogiem.

Rozgrywka bazuje na modelu niemal żywcem skopiowanym z kultowego FTL: Faster Than Light - za każdym razem, gdy pojawimy się w nowym obszarze, możemy wykonać określoną liczbę ruchów, nim dogonią nas siły imperium.

W tym czasie eksplorujemy znajdujące się w zasięgu planety, przeżywamy przygody i toczymy bitwy ze złymi kosmicznymi brokułami czy porami. Ciągle musimy pilnować paliwa oraz gromadzić surowce konieczne do rozwijania statku i załogi.

Walka i inne elementy rozgrywki przypominają kolorową wersję FTL

W grze Daylight Studios brakuje jednak presji, która stanowiła o sile przyciągania FTL. Mimo ograniczeń czasowych, nie czujemy się zmuszeni, by ostrożnie analizować każdy ruch czy zastanawiać się, jak najlepiej zarządzać zasobami - w każdej chwili możemy bowiem wczytać grę i spróbować czegoś innego. Kolejność wrogów i zdarzeń zmienia się po każdym załadowaniu rozgrywki, więc jeśli idzie nam kiepsko, bez żadnych konsekwencji cofamy się do poprzedniego zapisanego stanu.

Holy Potatoes! wyróżnia się stroną fabularną, która niemal w całości składa się z nawiązań do rozmaitych tworów popkultury. Podczas zwiedzania planet możemy natknąć się na warzywnego Doktora Who i trenerów Pokemonów, a w walkach z bossami uczestniczyć będzie między innymi Indiana Jones.

O ile „duże” przygody prezentują się dość unikalnie, pozwalając przeżywać coraz to nowe, momentami zabawne historie, mniejsze epizody dość szybko zaczynają się powtarzać. Twórcy przygotowali na tyle mało interesujących krótkich spotkań, że z czasem zaczynamy w kółko napotykać te same wyzwania. Rezultaty decyzji podejmowanych podczas tych zdarzeń zmieniają się co prawda, jednak brak różnorodności zaczyna z czasem nadwyrężać cierpliwość.

Sytuację ratuję czasem walka. Turowe starcia potrafią stanowić nie lada wyzwanie. Balansowanie energią, decydowanie, z których broni strzelimy i na jakich elementach wrogiego statku chcemy się skupić zmienia bitwy w swego rodzaju łamigłówki. Po pewnym czasie jednak i tutaj zaczynamy dostrzegać problemy, z których zdecydowanie największym jest kiepski balans rozgrywki.

Czeka nas sporo zwiedzania, ale wiele wydarzeń się powtarza

Kolejni przeciwnicy okazują się bardzo silni, albo potwornie słabi, a wiele starć to gra na wyniszczenie, która staje się wyjątkowo nudna przez niepotrzebnie rozwleczone animacje. Miejsce wyzwania zajmuje powoli rutynowe odtwarzanie tej samej sekwencji do skutku.

Nie lepiej prezentują się potyczki z bossami, które wahają się od zaskakująco krótkich po rozwleczone. Twórcom nie udało się znaleźć sposobu, by nagrodzić gracza za zwycięstwa w niekiedy bardzo czasochłonnych starciach - kilka żartów, różnej jakości, to za mało.

Holy Potatoes! zaczyna jako barwna przygoda, a kończy jako maraton przeklikiwania tych samych zdarzeń i zbyt podobnych starć. Wodne ataki warzywnego Squirtle czy nagłe pojawienie się Srebrnego Surfera nie są w stanie zatrzymać nas przy ekranie, gdy w połowie zabawy pojawia się monotonia.

Zobacz także