Horizon Forbidden West: Burning Shores - recenzja dodatku
DLC dla każdego fana serii.
Finał Horizon Forbidden West, mimo że ciekawy, to pozostawiał pewien niedosyt. Przedstawiony zwrot fabularny aż prosił się o nieco więcej treści, by odpowiednio zainteresować odbiorcę. Tak jak po skończeniu kampanii podstawowej byłem zadowolony z gry, tak teraz jestem zachwycony kierunkiem, w którym zmierza potencjalna kontynuacja.
Jakiś czas po odbiciu bazy Odległego Zenitu przez Aloy i jej ekipę, z dziewczyną kontaktuje się Sylens (w którego wciela się niedawno zmarły Lance Reddick) i informuje nas o ostatnim z grupy antagonistów, który zbiegł w trakcie ofensywy. Walter Londra uciekł na południe, w rejony, gdzie niegdyś było Los Angeles. By dowiedzieć się co knuje i jakie są jego intencje, bohaterka rusza na skrzydłach oswojonego Solarptaka.
Nowa mapa nie powala rozmiarami, ale przyjemnie wyróżnia się na tle lokacji z „podstawki”. Całe Los Angeles w wyniku silnych ruchów tektonicznych pofalowało się na tyle intensywnie, że obecnie jest archipelagiem małych wysp pełnych reliktów dawnej cywilizacji. Poza pięknymi widokami twórcy zapewnili nam też nową przyjemną formę eksplorowania zespołu wysp - coś na kształt motorówki. Odkrywanie pięknych widoczków z perspektywy rozpędzonej łodzi to coś zupełnie innego niż dotychczasowe, uciążliwe pływanie na powierzchni - bardzo ciekawe urozmaicenie od innych środków transportu w grze.
Nowy region nie różni się aż tak bardzo od pozostałych pod kątem różnorodności dzikich maszyn, ale wprowadza kilka nowych okazów. Wodna wersja Solarptaka nie tylko lata, ale i potrafi nurkować, co przyspiesza poruszanie się pod powierzchnią. Ciekawszą nowością jest wielka mechaniczna ropucha otoczona metalowymi owadami, które raz po raz zjada. Ropuch nie tylko skacze na spore odległości, ale też pluje kwasem. Pokonanie go na wyższych poziomach to nie lada wyzwanie, wymagające od nas szybkiego uziemienia stwora i zniszczenia zbiorników z kwasem, gdyż bez tego dość łatwo wgniata nas w glebę po uprzednim skąpaniu w substancji silnie żrącej.
Powracające bestie pokonuje się przyjemnie z uwagi na interesujący projekt poziomów i wykorzystanie gejzerów do szybkiego zmieniania naszego położenia. Aloy z pomocą lotni wzbija się w powietrze i w kilka sekund ląduje na dachu, gdzie może szykować się do zasadzki. Walka jest dynamiczniejsza również dzięki kilku nowym umiejętnościom odblokowującym się wraz z niniejszym rozszerzeniem. Nie są to rewolucyjne zdolności, a jedynie poszerzenie dotychczasowej listy - trochę zmarnowany potencjał przy tylu rodzajach broni i stylów prowadzenia potyczek.
Nowe bronie i pancerze nie są aż tak dobre, kiedy mamy w posiadaniu ulepszony do maksimum sprzęt z podstawowej wersji gry, ale nowości zawsze chętnie się sprawdza - zwłaszcza w trudniejszych starciach. Na dodatek zarówno linka, jak i lotnia stają się całkiem przydatnymi narzędziami w walce.
Podstawową fabułę zdołamy „przebiec” w około sześć godzin, ale pełna eksploracja mapy i wszystkie zadania poboczne starczają na drugie tyle. Nawet zadania poboczne czasami zaskakują starciami zbliżonymi bardziej do walk z bossem, więc warto je poznać. Co do bossów, to w wątku głównym jest ich kilku i są całkiem angażujący, choć dopiero finał epilogu stanowi prawdziwe wyzwanie.
W historii powiązani jesteśmy z plemieniem Quen, które rozbiło swoją flotę w trakcie sztormu w okolicy archipelagu i rozpaczliwie próbuje odnaleźć wszystkich ocalałych. Nowa towarzyszka Aloy o imieniu Seyka poszukuje grupy, do której należała jej siostra. Jako że ślady zaginięcia wydają się być powiązane z Walterem Londrą, to dziewczyny łączą siły. Duet dwóch wojowniczek jest świetny i niejednokrotnie widzimy, że nowa towarzyszka Aloy też nieźle sobie radzi z zagrożeniami.
Fabularny epilog jest udany z kilku względów. Nie pełni roli jedynie dopełnienia, konkluzji tej części. Pokazuje też bowiem inny wymiar wpływu członków Odległego Zenitu na mieszkańców tego postapokaliptycznego świata. W podstawowej grze odkrywaliśmy, że większość ocalałych przodków upadłej cywilizacji to bogaci egocentrycy traktujący ludzi jako nieistotne robactwo, istoty niższej kategorii, które należy zniszczyć w drodze do realizacji własnych celów.
Walter Londra przed apokalipsą był celebrytą i milionerem, który w przeciwieństwie do swoich kompanów zamiast eliminować ludność plemienną, wykorzystuje swoją charyzmę i fakt, że jest uznawany za boga, by zbudować dookoła siebie kult i w ten sposób realizować swoje plany. Londra jest zupełnie innym antagonistą od dotychczasowych i jego poczynania są ciekawsze do śledzenia.
Przerywniki filmowe w Burning Shores ponownie przypominają, jak dobra jest mimika twarzy w tej grze i jak bardzo pomaga to w odbiorze prezentowanych scen. Aloy ma jeszcze więcej charakteru, a wzajemne docinki z Seyką przyjemnie przeplatają się z interesującym wątkiem ambicji ostatniego członka Odległego Zenitu. Historia Waltera nie wydaje się czymś na doczepkę dopisanym do historii, a faktycznym zwieńczeniem Forbidden West, wyraźnie nakreślającym, co nas czeka w kolejnej odsłonie serii. Z ciekawej dynamiki i interesującej relacji Aloy i Seyki widzimy, że wojowniczka Quen pojawi się nie raz w przyszłości serii.
Rozszerzenie Burning Shores to bardzo przyjemne zwieńczenie historii Horizon Forbidden West i dobry powód, by wrócić do tego pięknego świata. Blisko dwanaście godzin dodatkowej zabawy na wyspach złożonych ze skrawków dawnego „miasta aniołów” to kawał dobrej zabawy dla wszystkich, którzy polubili podstawową wersję gry.
Ocena: 9/10
Plusy: |
+ Region Burning Shores jest przepiękny |
+ Nowy ekwipunek, umiejętności |
+ Łódka! |
+ Dynamiczniejsze potyczki i nowe stwory |
+ Ciekawe rozszerzenie fabuły gry |
Minusy: |
- Nowy ekwipunek i zdolności mogły być ciekawsze |
Platforma: PS5 - Premiera: 19 kwietnia 2023 - Wersja językowa: polska - Rodzaj: RPG akcji - Dystrybucja: cyfrowa - Producent: Guerrilla Games - Wydawca: Sony Interactive Entertainment - Testowano na: PS5
Horizon Forbidden West: Burning Shores - recenzja została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.