Hyrule Warriors: Age of Calamity - Recenzja: gratka dla fanów Breath of the Wild
Ciekawy „prequel”.
Gry z rodziny Warriors od Koei-Tecmo zawsze są do siebie podobne, nawet jeśli korzystają z motywów i postaci z zupełnie różnych uniwersów. Hyrule Warriors: Age of Calamity jest jednak chyba najbardziej wyjątkową - a przez to najbardziej interesującą - grą tego typu. Wystarczyło tylko parę przemyślanych zmian.
Przede wszystkim, ogromną zaletą jest mocne połączenie z The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Age of Calamity to prequel (choć nie tradycyjny z uwagi na wątki podróży w czasie) przedstawiający historię próby zapobieżenia zagrażającej krainie Hyrule katastrofie. Zelda i Link muszą pozyskać sojuszników do zbliżającej się walki, co stanowi pretekst do wprowadzania kolejnych misji i krain.
Narracja nie robi może ogromnego wrażenia, ale w porównaniu z poprzednim Hyrule Warriors jest naprawdę świetna. Cut-scenki bez problemu dorównują tym, które pamiętamy z BOTW, a aktorzy głosowi spisują się nawet lepiej niż w grze od Nintendo. Bardzo dobrze oddano charakter każdej postaci, w tym nawet miniaturowego Strażnika, pełniącego w pewnym stopniu podobną rolę, co małe, zabawne droidy w filmach Star Wars. To wszystko buduje przyjemny klimat i styl produkcji.
Poprzednia część też oferowała oczywiście konkretną historię, lecz w tym wypadku powiązanie opowieści z Breath of the Wild sprawia, że całość jest o wiele bardziej angażująca. Wszystko jest też tutaj spójne, podczas gdy Hyrule Warriors z Wii U było jakby zlepkiem różnych pomysłów odnoszących się do różnych odsłon The Legend of Zelda.
Na pierwszy rzut oka lekkie odejście od tradycyjnego, prostego projektu map z gier Warriors może wydawać się mało istotne, ale w praktyce okazuje się znaczącą zaletą. Lokacje nie są już tak symetryczne i stawiające zawsze na schemat fortów i obozów, które trzeba odbić - choć to też się zdarza. Kolejne mapy bardziej różnią się od siebie nawzajem pod względem układu ścieżek.
Cele misji często są jednak proste, a najczęściej chodzi po prostu o eliminowanie konkretnych wrogów czy docieranie w oznaczone miejsca. Sednem rozgrywki pozostaje dynamiczna, efektowna walka. Nasza postać walczy najczęściej z dziesiątkami, a nawet setkami wrogów, powalając całe tłumy kilkoma ciosami.
Można by pomyśleć, że taka formuła szybko znudzi, jednak nawet zbliżając się do finału po dwunastu godzinach nadal czerpałem sporą przyjemność z zabawy. Mamy sporo narzędzi do wykorzystania, a także wielu bohaterów do wyboru - dzięki temu sami możemy wedle uznania wprowadzać sobie różnorodność do rozgrywki. Najwięcej rodzajów broni do wyboru ma Link (inne postacie to chociażby Impa, Zelda, Revali, Urbosa czy Mipha), a każdy oręż to zupełnie inny zestaw ataków. Jest tu nawet potężny młot, którego najmocniejsze ataki zużywają punkty życia dzierżącego go wojownika.
Każda postać ma zupełnie inne zdolności i ciosy specjalne, ale nawet podstawowy styl walki w wielu przypadkach jest zupełnie wyjątkowy. Dla przykładu - Revali może bez przerwy latać nad ziemią i atakować z powietrza, a mocarny Daruk przywołuje eksplodujące słupy magmy i przetacza się przez zastępy wrogów niczym zabójcza kula do kręgli. Do tego dochodzą jeszcze magiczne różdżki pozwalające zrzucać na wskazany obszar zaklęcia oraz wykorzystywanie tabletu Sheikah znanego z Breath of the Wild.
Tabliczka pozwala - na wzór ostatniej Zeldy - przywołać słup lodu, chwycić metalową broń wroga czy skrzynię i uderzać nią w przeciwników, albo też zatrzymać oponenta w czasie i bezkarnie okładać go przez kilka sekund. Jest też opcja przywoływania charakterystycznych, niebieskich bomb energetycznych - w tym przypadku są one zupełnie inne zależnie od bohatera. Wszystko to sprawia, że często nie możemy oderwać się od gry, bo chcemy efektownie rozgromić kolejną hordę potworów czy agentów klanu Yiga.
Tak jak i w innych grach spod szyldu Warriors, rozmaite postacie i ich wyróżniające się możliwości to klucz do sukcesu, dzięki któremu powtarzalna formuła zupełnie nie nuży. Ponadto, dobrą odskocznią od misji głównych są poboczne wyzwania - często zmuszające do większego wysiłku, by zmieścić się w limicie czasowym, nieraz z nakazem wykorzystania konkretnego rodzaju broni.
Pomiędzy misjami obserwujemy mapę krainy Hyrule, wzorowaną na tej z Breath of the Wild, gdzie wybieramy zadania, albo odwiedzamy różne miejsca zapewniające rozwój czy wsparcie - sklepiki, kuźnię kowala czy obóz treningowy, gdzie za garść kryształów możemy podnieść poziom dowolnej postaci. To naprawdę przydatne, biorąc pod uwagę, że mamy do wyboru wielu bohaterów i czasem po prostu niektórzy zaczynają nieco odstawać, gdy nie zabierzemy ich nawet na jedną czy dwie wyprawy.
Szkoda tylko, że gra nie zawsze zachowuje płynność. Szczególnie kiedy gramy z konsolą w stacji dokującej, spadki liczby klatek na sekundę bywają odczuwalne. Sytuacja wygląda nieco lepiej, gdy korzystamy ze Switcha w formie handheldowej - obniżenie rozdzielczości pomaga. Ze względu na charakterystyczny i znany z Breath of the Wild styl grafiki, oprawa i tak wygląda natomiast nieźle. W każdym razie, testowanie Age of Calamity na pewno intensyfikuje marzenia o mitycznym, mocniejszym Switchu Pro, który podobno ma trafić na rynek w przyszłości.
Hyrule Warriors: Age of Calamity to gra godna polecenia - i pisze to osoba, która nigdy nie przepadała szczególnie za innymi „Warriorsami”. Nawiązania do Breath of the Wild, świetne cut-scenki i podobny styl graficzny pozwalają mocniej zaangażować się w przygodę, a po dwóch czy trzech godzinach rozwijamy już postacie i nasze możliwości na tyle, że odkrywamy piękną różnorodność oferowaną przez system walki.
Plusy: | Minusy: |
|
|
Platforma: Nintendo Switch - Premiera: 20 listopada 2020 - Wersja językowa: angielska - Rodzaj: Gra akcji, musou Dystrybucja: cyfrowa, pudełkowa - Cena: 219 zł - Producent: Omega Force - Wydawca PL: Conquest Entertainment
Recenzja gry Hyrule Warriors: Age of Calamity została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.