Jak Gwint zmienia wygląd kart w chińskiej wersji gry
By było łagodniej.
Chiny wyprzedziły jakiś czas temu Stany Zjednoczone i są obecnie największym na świecie rynkiem wirtualnej rozrywki. Coraz więcej wydawców szuka sukcesów w tym kraju, co wymaga jednak - między innymi - poradzenia sobie z cenzurą. Najnowszym przykładem jest polski Gwint.
Blog InvestJourney, zajmujący się tematyką finansową, opublikował niedawno ciekawe zestawienie, w którym pokazano, jak ilustracje kart w chińskiej wersji karcianki odbiegają od tych choćby z Europy.
Jak widać, w Państwie Środka nie ma miejsca na żadne treści związane z nagością, nawet jeśli kluczowe części ciała już w oryginale są dobrze zasłonięte. Znika też wszelka krew, niektóre potwory i sceny tortur.
Pewnym standardem podczas przygotowań gier na chiński rynek jest także usuwanie wszelkich kości i kościotrupów, co ma być podobno tematem tabu w tym kręgu kulturowym - potwierdza to także Gwint.
CD Projekt rozpoczął podbijanie chińskiego rynku w lipcu ubiegłego roku. W tym celu - co wymagane - podjęto współpracę z lokalną firmą, o nazwie GAEA.
Następnym krokiem na drodze do sukcesu na ogromnym azjatyckim rynku było „podjęcie działań mających na celu uzyskanie wymaganych zgód i zezwoleń”, co - jak widać - w końcu się udało. Obecnie gra znajduje się w fazie zamkniętych testów.
Chiny dopiero niedawno otworzyły się szerzej na gry wideo z Zachodu, co wiązało się między innymi ze zdjęciem embarga na sprzedaż konsol. Nadal potrzebny jest jednak lokalny partner oraz przebrnięcie przez mnóstwo utrudnień, jak choćby dokładna kontrola pod kątem wywrotowych treści.
O tym ostatnim przekonało się niedawno popularne PUBG, opisane przez organ kontrolny jako podważające „socjalistyczne wartości” kraju.