Jak kupiłem PlayStation 4
Krótka relacja z placu boju.
- Mamy bodaj pięć konsol dla ludzi bez zamówień przedpremierowych. To będzie dwudziestominutowa bitwa pod Waterloo - powiedział do mnie w czwartkowy wieczór pracownik Media Markt. Mylił się. Wczoraj, w dniu premiery PlayStation 4, byłem świadkiem wojny nuklearnej, która skończyła się po czterech minutach.
*
08:03
Wsiadam do samochodu, by udać się w kierunku Media Markt, w centrum handlowym M1 w Poznaniu. Odtwarzacz w samochodzie odpala pierwszą ulubioną melodię z Hotline Miami. Zagrzewa mnie do walki - jako osoba bez zamówienia przedpremierowego muszę być przygotowany, że inni chętni będą się rozpychać łokciami.
08:14
Wejście do M1 mnie zmyliło, gdyż na pierwszy rzut oka pod Media Marktem nie widziałem żywej duszy. „Będę pierwszy!” - pomyślałem z radością. Mój entuzjazm szybko ostygł, gdy zauważyłem od prawej strony grupkę może dwudziestu osób. Głównie mężczyźni w wieku powyżej 25 lat; stali w kolejce, więc grzecznie ustawiłem się na końcu. Przy takiej liczbie chętnych nawet wierzę w to, że mam jakąś szansę.
08:30
Kolejka zwiększyła się dwukrotnie. Poznałem bardzo miłych ludzi dookoła mnie i przyznaję, że nawet przyjemnie mi się stało i gaworzyło. Byliśmy jedną rodziną połączoną wspólną pasją. Każdy rozważał, jaki zestaw najchętniej weźmie: ile padów, jakie gry w komplecie. Wymienialiśmy żarty o ilości konsol dostępnych na sklepie, o awaryjnych opcjach w razie, gdyby nie udało się tutaj żadnej zdobyć, czy też wspominaliśmy premierę poprzedniej generacji.
08:40
Kolejne 20 osób ustawiło się w kolejce, która z linii prostej zaczęła przybierać kształt łuku. Miałem wrażenie, że jest to nieco sztuczny tłum przez to, że część osób stała po odbiór zamówień przedpremierowych. Nie musieli się spieszyć - ich konsole czekały spokojnie w magazynie na odbiór. Z jakiejś przyczyny jednak szał premierowy im się udzielił i martwili się, że może dla nich nie starczyć. Za zasłoniętą bramą zauważyliśmy pracownika ochrony i dwie ekspedientki - nerwowo przechadzali się dookoła, zerkając tylko na tłum po drugiej stronie.
08:50
Temperatura znacznie wzrasta. Każdy nerwowo zerka na zegarek, odwracamy się co kilkanaście sekund, by zaobserwować kolejne osoby wchodzące do centrum handlowego. Wąż kolejkowy obejmował już około 80 osób. Przybrał formę litery C, co bardzo nie podobało się osobom z przodu, w tym i mi. - Będą próbowali się przebić przez nas, jak tylko podniosą bramę - rzucił ktoś z osób na początku kolejki.
08:55
Zmiana formacji bojowej. Czołówka „maratonu” - w tym moje biedne 57 kilogramów - zbija się bardziej gęsto, by nie pozwolić osobom, które dopiero co przyszły, dopchać się na miejsca kolejkowiczów, stojących od godziny. Ktoś sobie żartuje, że może dojść do rękoczynów. Ojciec chłopaka obok mnie radzi, by ten nie zdejmował okularów - nikt nie uderzy przecież okularnika. Wszystkim się udziela atmosfera, nerwowy tupot przyspiesza rytm. Przestaję wierzyć, że mi się uda. Za mną stoi jakaś setka osób, konsol ma być tylko kilka, to będzie rzeź, a ja nie uważam, by ktoś z moją masą miał szansę przy takiej konkurencji. „Kiedy ja ostatnio biegałem?” - rzuciłem w myślach. „Durniu, mogłeś potrenować przed premierą, przygotować się jakoś” - na przyszłość ganiłem się za ewentualną porażkę.
08:59
To, co nas łączyło jeszcze kilka minut temu, teraz przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Nikt już nie rzuca żarcików, wszyscy skierowani są w stronę wejścia. Skupieni, przygotowani, gotowi walczyć o swoje. Informacje o kolejnej dostawie dopiero za dwa tygodnie dostatecznie zmroziły krew. Teraz liczy się tylko zwycięstwo.
09:00
Brama podnosi się. Słychać szelest kroków, ludzie napierają na siebie. Gdy zasłona była na wysokości kolan, czuję, że instynkt bierze górę, kucam i próbuję przejść przed innymi. Nie jestem pierwszy, podobnie robi każdy, kto stał przy samej bramie. Nie daje to jakiejkolwiek przewagi, gdyż inni, jak zawodowi biegacze, czekali tylko aż wrota będą na takiej wysokości, że z pozycji startowych wybiją jak z procy. Tłum rusza; większość biegnie główną aleją, część skręca w boczną uliczkę; ja, znając sklep, próbuję ich przechytrzyć i biegnę mniej uczęszczanymi obecnie trasami.
Pudełka z konsolami stały w rządku, na podłodze było ich może dwadzieścia. Kilka osób dobiegło przede mną, oddech ponad setki czułem ciągle na karku. Obok stała obsługa, która miała wydawać egzemplarze zamówione przed premierą. Nie było czasu do namysłu i wyboru, dzieliły ich ode mnie dosłownie metry i miałem wrażenie, że jak się zatrzymam, to mnie stratują. Nie zatrzymywałem się nawet, wystawiłem rękę i złapałem najbliższy karton. Szybko przycisnąłem do piersi, odwróciłem się i widziałem tylko masę ludzi kłębiącą się w miejscu, z którego przed chwilą wziąłem mój egzemplarz. Jakieś krzyki, przekleństwa. Nie zatrzymywałem się, część wieloosobowej bestii za mną również. Szukali innych miejsc, gdzie rozłożono PlayStation 4.
Poszli za mną nawet jak skręciłem w dział z PlayStation 3. Głodne konsol oczy były wszędzie. Poczułem się niczym w jakimś filmie o zombie i instynkt samozachowawczy wziął górę. Miałem wrażenie, że ktoś chce zabrać mój egzemplarz i dlatego tłumy wciąż podążają za mną; chcą mnie dopaść.
Bez zatrzymywania się wpadłem w dział z ekspresami do kawy. Tłum zatrzymał się na regale z PlayStation 3. „To nie ta konsola!” - ktoś chyba krzyczał w myślach. Pewnie byli wściekli, ale tego już nie widziałem, gdyż zniknąłem za rogiem i pędziłem w kierunku kas.
Raz po raz, mignął mi ktoś z kartonem PlayStation 4, ale ja myślałem tylko o tym, by się stąd wydostać. Dopiero przy kasie zauważyłem, jaki zestaw złapałem: Killzone: Shadow Fall oraz Assassin's Creed 4. Instynktownie wziąłem to, na czym mi zależało najbardziej. Wyjąłem kartę płatniczą, kolejny szczęśliwiec stanął za mną przy kasie, potem kolejny. Mój wzrok spotykał się z wychodzącymi, którzy nie mieli tyle szczęścia. Przykre spojrzenia, na mnie, w podłogę, na innych szczęśliwców. Sklep oferował jedynie dwadzieścia sztuk. Dla każdego, kto nie zdobył konsoli, to był bardzo przykry piątek.
9:04
Cztery minuty po otwarciu, nie było już po co wchodzić do sklepu. Ludzie, którzy dopiero przyjechali panicznie patrzyli po sobie i prawie biegiem ruszali w stronę wejścia. Bezcelowo - chwilę po tym, jak ja pochwyciłem moją zdobycz, półka była pusta.
Siedziałem jeszcze troszkę w samochodzie, zamknięty i bezpieczny, obserwując szczęśliwców, którzy wychodzili z centrum handlowego. Wśród nich zauważyłem chłopaka w okularach i jego ojca - jak widać, plan z okularami się udał. Przetrwaliśmy.
*
Dziś, godz. 10:00
Smak zwycięstwa nawet dziś wydaje mi się lekko gorzkawy. Żal mi wszystkich, którzy nie dostali swojego uprawnionego sprzętu. Przy takim zapotrzebowaniu, rzucenie w głodny tłum kilku sztuk wydaje mi się absurdalne. Nie zamówiłem konsoli przed premierą, gdyż chciałem przeżyć choć raz „szał premiery”. Adrenalina, jaka wydziela się w takiej sytuacji, ogromne wrażenia, ekscytacja - to coś, co na pewno warto przeżyć.
Bardzo miło było również poznać kolejkowiczów, połączonych wspólną miłością do gier, którzy w większości, specjalnie na tę okazję, wzięli urlopy na żądanie, zostawili żony z dziećmi, by poświęcić kilka godzin na to wyjątkowe i szalone wydarzenie.
*