Jak strzelać, to tylko na padzie
Precyzja to nie wszystko.
Słoneczne Los Angeles, ostatni dzień kwietnia 2019 roku. Pamiętam ten event doskonale, jakby to było wczoraj. Może to przez osobę Randy'ego Pitchforda, który brylował wśród tłumu w obciachowej koszuli i chętnie pozował do pamiątkowych zdjęć z dziennikarzami z całego świata. Jednak większe wrażenie wywarł na mnie obiekt, w którym zorganizowany był pokaz gry. Masa ludzi i ogromna hala, która w całości udekorowana była różnymi motywami z gry. No i róże. Krwistoczerwone i złote. Ten charakterystyczny, dla tej odsłony, motyw był wszędzie. Dosłownie wszędzie.
Gdy Randy dumnie paradował po sali i wydawał ostatnie polecenia swoim pracownikom, podchodzę do swojego stanowiska. Przed sobą widzę monitor z uruchomioną grą, a obok niego leży kontroler Xboxa, a także klawiatura i myszka. Mam wybór, co nie zawsze jest regułą na eventach, więc odkładam pada na bok i więcej go nie ruszam. Rozsiadam się wygodnie przed komputerem. Przystawiam bliżej siebie myszkę i klawiaturę. Za chwilę zacznę kilkugodzinną sesję z Borderalands 3. Bawię się nie najgorzej.
Po kilku tygodniach po premierze trzeciej odsłony Borderlands kupuję kopię na Epicu. Nie kończę jednak gry, podobnie jak i nie ukończyłem drugiej części, uważanej powszechnie za najlepszą. Znudziłem się po kilku godzinach grania. W obie części grałem na PC-cie.
Pierwszą odsłonę, natomiast, przeszedłem w remasterowanej wersji na PS4 trzy lata temu. W tym roku wymaksowałem Tiny Tina’s Wonderlands na PS5. Spin-off serii tak bardzo spodobał mi się , że postanowiłem dać jeszcze jedną szansę Borderlands 3, tym razem na sprzęcie Sony. Ukończyłem grę dwa miesiące temu - na 100 procent - bawiąc się zdecydowanie lepiej niż za pierwszym razem.
Także w inne FPS-y gram zazwyczaj na konsoli. Multiplayer w Call Duty, już od kilku odsłon, uruchamiam na PlayStation, a zaczynałem zabawę z serią na komputerze. Ostatnią częścią uruchomioną na blaszaku był Infinite Warfare. W Halo Infinite grałem na Xboxie. Choć miałem także zainstalowaną wersję na PC-ta, to wolałem sterować Master Chiefem za pomocą kontrolera.
Wniosek nasuwa się sam - ostatnimi czasy w strzelanki gram częściej na konsoli niż na pececie, pomimo znacznej przewagi klawiatury i myszki w jednym aspekcie. Precyzji celowania. Nie odkryje tutaj niczego nowego, jeśli powiem, że celowanie za pomocą myszki jest łatwiejsze, ponieważ szybciej i precyzyjniej możemy trafić w konkretne punkty. Strzały w głowę, które najczęściej zadają obrażenia krytyczne, są trudniejsze do wykonania na padzie.
Indywidualne predyspozycje graczy mogą zadać kłam tej tezie, aczkolwiek - jako gracz posiadający i konsolę, i peceta - zgadzam się z nią. Mimo wszystko, precyzja w celowaniu to nie wszystko, czego oczekuję od strzelanek.
Precyzja w namierzaniu przeciwników bowiem nie ma już dla mnie tak dużego znaczenia jak jeszcze kilka lat temu, gdy każdą wolną chwilę poświęcałem na grę w Battlefield 1. Spędziłem z pecetową wersją tej gry ponad 300 godzin, nieustannie porównując statystyki z innymi graczami i sprawdzając współczynnik zabójstw/śmierci, bo chciałem być lepszy. Teraz w multiplayerze szukam przyjemnej rywalizacji - bez przeglądania tabel i parcia na wysoki wynik.
W FPS-ach liczą się dla mnie wrażenia z rozgrywki i odczucia podczas strzelania. A te dostarcza mi właśnie zabawa na kontrolerze. Wciśnięcie triggera na padzie jest naturalne – przypomina bowiem naciśnięcie spustu broni palnej. Zapewne dlatego wciśnięcie spustu na kontrolorze, gdy trzymamy rewolwer czy karabin, przynosi satysfakcjonujący efekt. Dodatkowo, te wrażenia potęguje Dual Sense, stawiając przyjemny opór, gdy wciskamy trigger. Z kolei, gdy oddaję strzał, naciskając lewy przycisk myszki, czuję tylko puste, wręcz bezduszne, kliknięcie.
Nie jestem wymiataczem - na padzie nie potrafię wycelować w głowę ze snajperki w ciągu ułamka sekundy, ale nie ma to już dla mnie większego znaczenia. Grając na kontrolerze nadal osiągam wyniki, które mnie satysfakcjonują i motywują do dalszej gry. Czerpię przyjemność z rozgrywki, a to jest najważniejsze w naszym hobby.
Nie zawsze jednak tak było. Wiele lat temu bowiem, kiedy kupiłem Xboxa 360, przede wszystkim po to, by grać w Fifę, uruchomiłem Call of Duty. Po paru próbach stwierdziłem, że nie da się grać w strzelanki na padzie. Minęło kilka lat i ponownie spróbowałem zmierzyć się z tym „problemem”, ale już na PS4. Chciałem sobie coś udowodnić. Zagrałem w Killzone: Shadow Fall. Przemogłem się i, koniec końców, wysiadłem z pociągu „nie da się”. Choć zabrzmi to odrobinę pretensjonalnie - była to jedna z lepszych decyzji w moim życiu gracza.