Skip to main content

Jak udaje mi się grać, mimo że nie mam czasu

Kilka sprytnych sztuczek.

FELIETON | Gdy byłem dzieckiem, przez brak mocnego komputera i surowe ograniczenia rodziców nie byłem w stanie grać tyle, ile bym chciał. Myślałem sobie wtedy, że gdy już dorosnę, będę mógł oddać się mojej pasji bez reszty. Niestety, okazało się, że granie po trzydziestce wcale nie jest prostsze.

Podstawowym wyzwaniem jest oczywiście znalezienie wolnego czasu. Jestem zatrudniony na pełen etat, a do tego kilkanaście godzin w tygodniu poświęcam drugiej pracy - z pełnej doby pozostaje mi więc już tylko 12 godzin. Na całe szczęście pracuję jednak z domu, dzięki czemu nie tracę czasu na dojazdy. Nie jestem też typem śpiocha, więc 6 godzin snu to aż nadto. Na oddawanie się mojej pasji powinienem mieć zatem jeszcze 6 godzin - ale życie to nie tylko praca i „gierki”.

Gdy mam kwadrans przerwy i potrzebuję się zrelekasować, włączam Fifę

„Higiena, jedzenie, praca, dzieci, jedzenie, drzemka, praca, jedzenie, praca, palenie, proszki, sen…” - narzekał Adaś Miauczyński w „Dniu świra”. Nie mam dzieci, papierosy rzuciłem, ale i bez tego w domu zawsze jest co robić. Codzienne sprawunki to kolejne dwie godziny, których nie poświęcę na zabawę przy komputerze. Z 6 godzin pozostają więc już tylko 4.

No a poza grami istnieją też przecież inne dziedziny kultury. Staram się czytać przynajmniej godzinę dziennie, do obiadu oglądam odcinek serialu, a w weekendy nadrabiam filmowe klasyki lub - rzadziej - sięgam po jakąś nowość, gdy ta już pojawi się na platformie VOD. Do tego dochodzi oczywiście czas, który ja i moja partnerka spędzamy razem. Na granie zostaje więc godzina lub dwie. A jednak w jakiś sposób jestem w stanie ukończyć naprawdę sporo produkcji - zarówno mniejszych, jak i tych, które wymagają kilkudziesięciu czy nawet kilkuset godzin. Jak udaje mi się to robić?

Wielozadaniowość to podstawa, a według badań gry komputerowe rozwijają zdolność wykonywania kilku czynności jednocześnie

Wiele zawdzięczam temu, że w obu pracach sam planuję swoje zadania - mogę wykonać je rano lub po południu, a przy dobrej organizacji jestem w stanie jednocześnie realizować obowiązki służbowe i prace domowe. Podczas tzw. „calla” można przecież bez problemu rozwiesić pranie, wyładować zmywarkę czy nakarmić koty. W ten sposób jestem w stanie odzyskać dla siebie nawet dwie godziny.

Pomaga też posiadanie w mieszkaniu kilku platform oraz stanowisk do grania. PlayStation 5 oraz Xbox Series X znajdują się w sypialni, ale gdy partnerka chce iść spać, mogę przenieść się do pokoju z mniejszym dzieckiem Phila Spencera - Xboxem Series S. Tam też, bez względu na porę, mogę grać na PC. Wiele ułatwia również abonament Game Pass Ultimate. Dzięki chmurze Microsoftu mogę uruchomić grę na konsoli Xbox, a potem kotynuować ją na PC, a nawet telefonie.

W abonamencie Xboxa można znaleźć sporo dużych produkcji, ale i małych gier indie - doskonałych na wieczór po ciężkim dniu pracy

Z tej ostatniej opcji korzystam najrzadziej, zwłaszcza odkąd sprawiłem sobie przenośną konsolę Nintendo Switch. Teraz w dowolnej chwili mogę pograć choćby przez parę minut w mniejsze lub starsze tytuły, na które wcześniej nie znajdywałem czasu - w łóżku, w kuchni czy nawet w kolejce do lekarza. Zwłaszcza że po przekroczeniu trzydzieski wizyty u specjalistów stają się chlebem powszednim.

Ostatecznym rozwiązaniem, po które sięgam w przypadku najważniejszych dla mnie premier, jest natomiast „urlop na grę”. Dwa razy do roku, gdy wychodzi duży tytuł, wyłączam na tydzień służbowy telefon i wreszcie w pełni oddaję się swojej ulubionej pasji - niemal tak, jak wyglądało to w moich dziecięcych wyobrażeniach o dorosłości. O ile tylko wydawca nie zdecyduje się w ostatniej chwili przesunąć premiery gry, co w ostatnim czasie zdarza się coraz częściej.

W tym roku takim specjalnym „urlopem na granie” wyróżniłem Hogwarts Legacy. Powtórkę planuję na premierę Starfielda

Ale mniej czasu na granie ma też dobre strony - zmusza do lepszego organizowania sobie zadań i motywuje do pracy. Każda chwila z myszką lub kontrolerem w dłoniach jest nie tylko przyjemnością samą w sobie, ale dodatkowo nagrodą za dobrze spełnione obowiązki. Trochę jak w grze, w której za wykonanie zadania zyskujemy punkty szczęścia.

Zobacz także