Jaki powinien być Fallout 5. Moje marzenia i oczekiwania
Co chciałbym zobaczyć w kolejnej odsłonie.
Gdy w 2021 roku Todd Howard zdradził, że Fallout 5 jest póki co tylko kartką papieru z ogólnym zarysem konceptu, wywołał u fanów serii niemałą konsternację. Z jednej strony to wiadomość rozczarowująca, bo sugeruje, że na kolejną odsłonę serii poczekamy jeszcze wiele lat.
Z drugiej zaś potwierdzenie, że Bethesda faktycznie ma w planach powrót na pustkowia. I chociaż marne to pocieszenie, to mi wystarczyło, by zacząć snuć domysły i wyartykułować marzenia.
Mimo że należę do grona wyklętych, którzy nieźle bawili się w Fallout 76, to i ja za ostatnią pełnoprawną odsłonę cyklu uważam część z czwórką w tytule. Ale choćbyśmy woleli multiplayerowy eksperyment Bethesdy wymazać z pamięci, nie możemy udawać, że nie miał on miejsca.
Zwłaszcza, że tytułowi udało się wyjść na prostą i zbudować oddaną społeczność. Tym samym studio może znaleźć się między młotem a kowadłem, chcąc zadowolić zarówno graczy przywykłych do wieloosobowej zabawy, jak i tradycjonalistyczny fandom, który tęskni za w pełni singlową przygodą.
Tylko gdyby studio przejmowało się opiniami tradycjonalistów, Fallout 76 nigdy by nie powstał. Jakkolwiek absurdalnie brzmi to w kontekście twórców, którzy wciąż wykorzystują silnik pamiętający Morrowinda, to Bethesda nie należy do tych, którzy lubią stać w miejscu. Przeciwnie, każda kolejna odsłona praktycznie zupełnie wywracała dotychczasową formułę.
A jednak byłbym zdziwiony, gdyby nowy post-apokaliptyczny tytuł zepchnął na boczny tor kampanię dla pojedynczego gracza. Myślę, że Fallout 5 mógłby być czymś podobnym do Fallout 76, tyle że z akcentem położonym znacznie silniej na singlu, bez nachalnego wyciągania gracza do wspólnej zabawy, za to z niepremiowaną opcją wspólnych eskapad.
Myślę tu zarówno o grze wieloosobowej, która urozmaiciłyby endgame, jak i trybie częściowej kooperacji, pozwalającej zaprosić do gry znajomego, by ten przejął stery nad naszym towarzyszem. Nie tracilibyśmy w ten sposób doświadczenia kreowania unikalnej przygody, za to co-op zwiększyłby wartość budowania relacji z kompanem.
Zmiany wymaga również miejsce akcji. Nie chodzi jedynie o to, byśmy mogli poznać dotąd nieodwiedzane stany Ameryki (o to jestem spokojny), ale o wybór settingu, który wpłynąłby odświeżająco na samą rozgrywkę. Najlepszym kandydatem wydaje mi się Nowy Jork, który mógłby przenieść znaczną część zabawy zarówno do nieczynnych stacji metra, jak i zniszczonych wieżowców, czyniąc eksplorację bardziej wertykalną.
Zwłaszcza ten drugi aspekt (bo w końcu mieliśmy już okazję odwiedzić stacje waszyngtońskiego metra) wpuściłby do serii powiew świeżości. Co ciekawe, jeden z projektantów Fallout 4 to właśnie w Nowym Jorku chciał pierwotnie osadzić akcję czwartej części.
Jednak tak duża zmiana wymagałaby prawdopodobnie rezygnacji z silnika graficznego, z którego zespół korzysta już dwie dekady. Niestety konsekwencja, z jaką Bethesda wciąż sięga po archaiczną technologię sugeruje, że kolejny Fallout też powstanie na silniku Creation Engine. Tyle że teraz ostateczna decyzja wcale nie należy już do Bethesdy.
Odkąd koncern ZeniMax (do którego należy studio) stał się własnością Microsoftu, może wreszcie dojść do długo wyczekiwanej rewolucji. Amerykański gigant mógłby zapewnić podległej spółce zastrzyk finansowania, który pozwoliłby na to, co Bethesda od lata odkładała. Co więcej, może przekazać prace nad Fallout 5 zupełnie innemu studiu.
Zastanawiam się również, które elementy poprzednich Falloutów mogłyby zostać przywrócone w teoretycznej części piątej. Po pierwsze system karmy, który w jakiejś formie istniał we wszystkich odsłonach, z wyłączeniem „czwórki”. Najbardziej ucieszyłby mnie powrót do tego, co zaproponowało New Vegas. Tam karmę zastąpią reputacją, o którą musieliśmy zabiegać u każdej frakcji z osobna.
Po drugie więcej opcji dialogowych, a w odniesieniu do tego, co przyniósł Fallout 4 – opcje dialogowe w ogóle. Zmiana na rzecz kontekstowego menu była wyjątkowa bolesna, co nie bez powodu zemściło się na średnich ocenach „czwórki”.
I wreszcie, po trzecie, seria musi wrócić do bycia RPG-iem. W części czwartej system rozwoju, choć obecny, był większości pozbawiony sensu. Ani nasze kompetencje w dziedzinach techniki i medycyny, ani ogólny poziom inteligencji nie miały większego wpływu na rozgrywkę, bo questy wymagały od nas jedynie albo zdolności krasomówczych albo morderczych zapędów. Była to rewolucja, która naruszyła same podstawy gatunkowe Fallouta, pozbawiając go miana RPG-a na rzecz FPS-a z role-playowymi elementami.
Na koniec mam jeszcze do twórców nowego Fallouta dużo poważniejsze życzenie. Obecny powrót zimnowojennych nastrojów nie może pozostać przez branżę gier wideo niezauważony. A jaka gra, jeśli nie ta, która rozgrywa się w post-nuklearnej rzeczywistości, nadaje się najlepiej do tego, by obdarzyć współczesny kontekst odpowiednim komentarzem?
Fallout, mimo często prześmiewczego charakteru, nie bał się nigdy opowiadać głębokich historii i stawiać nas przed trudnymi wyborami moralnymi. Dlatego życzyłbym sobie i nam wszystkim, aby Bethesda wykorzystała zasięg swojego oddziaływania i antywojenny głos nowego Fallouta rozbrzmiał jeszcze donioślej. Oby tylko nie za późno.