Jeden na jednego - najlepsza forma rywalizacji
Pojedynek talentów.
Beta For Honor przypomniała mi, że potyczki jeden na jednego są tym, co cenię najbardziej w grach oferujących tryb sieciowej rywalizacji. Lubię wiele tytułów stawiających na multiplayer, ale kiedy mam ochotę na wyzwanie - samotna walka przeciw oponentowi sprawia najwięcej satysfakcji.
For Honor to świetny przykład. Pojedynkom towarzyszy sporo emocji, nawet zanim ktokolwiek wyprowadzi pierwszy cios. Dokładne obserwowanie wroga i staranne wyprowadzanie ataków oraz blokowanie, to z pozoru tak proste czynności, ale jednocześnie wymagające i satysfakcjonujące, gdy idzie nam dobrze.
Podobnie jest w bijatykach, choć rozgrywka jest już inna. Rzadko kiedy jest czas i miejsce, by spokojnie spacerować, tylko przyglądając się ruchom oponenta. Szybkie reakcje na różne ataki i kontrowanie to podstawa, a najmniejszy błąd jest natychmiast wykorzystywany przeciwko nam.
Gry tego typu należą też do moich ulubionych z innego powodu - zabawa może tu trwać 5 minut. Jeżeli chcę poczuć adrenalinę towarzyszącą rywalizacji, nie muszę poświęcać czasu na półgodzinny mecz w grze typu MOBA, czy w Counter Strike. Mam dłuższą chwilę? Uda się rozegrać kilka ładnych rund.
Jest także StarCraft 2, do którego regularnie staram się wracać, ale niemal za każdym razem odbijam się po kilkudziesięciu meczach, widząc, że bez intensywniejszego treningu nie zajdę zbyt daleko.
Mimo wszystko, multiplayer w strategii Blizzarda uważam za wspaniały. Mnogość strategii, niezwykła istotność dbania o ekonomię, ale też nacisk na zarządzanie jednostkami w skali mikro - wszystko to składa się na grę szalenie satysfakcjonującą, gdy już ją opanujemy, ale też stresującą.
Co ważne, wcale nie jestem mistrzem - nie tylko w StarCrafcie. W żadnej z ulubionych produkcji nie jestem ponadprzeciętnie dobry, a przyczyną jest najczęściej brak czasu na naukę. Uwielbiam gry wideo i nie umiem skupić się wyłącznie na jednej, a takiego poświęcenia wymaga dążenie do doskonałości w grach sieciowych stawiających na rywalizację na poważnie.
Jednak wcale nie trzeba być niepokonanym i najlepszym, tym bardziej że w wielu grach przeciwnicy są odpowiednio dopasowywani do naszych możliwości i osiągnięć. Wystarczy sam fakt pojedynkowania się bez niczyjej pomocy.
W grach drużynowych łatwo zrzucać winę na współtowarzyszy. Przegraliśmy? Zastanówmy się, który członek zespołu popełnił najwięcej błędów. Do tego spory i kłótnie, kiedy gramy z nieznajomymi.
Czasem też najzwyczajniej w świecie jeden z sojuszników naprawdę może niedomagać. Kiedy jeszcze, za dawnych czasów, starałem się podbijać „soloQ” w League of Legends, nieraz zginąłem z winy kogoś z własnego zespołu. Odpowiedzialność zbiorowa za błędy jednostek to nieodłączny element gier drużynowych.
Pojedynki są natomiast inne i towarzyszy im większe skupienie. Jeżeli przegram mecz w Street Fighter V, albo przeciwnik skutecznie wybije mi wszystkich robotników w StarCrafcie, to nie mogę obwiniać nikogo, poza sobą samym. To motywuje do poprawy i uczenia się na własnych błędach.
Nigdy nie zrezygnuje z sieciowej rozgrywki ze znajomymi i nieznajomymi w różnych strzelankach. Cenię Battlefielda, Rainbow Six Siege czy Overwatch. Chociaż to właśnie takim grom poświęcam więcej czasu, gdyż są często mniej zobowiązujące, nie zaoferują mi takich emocji, jak zmaganie się z przeciwnikiem w pojedynkę.