Skip to main content

Jerzy Daniłko: Pięć najlepszych gier 2016 roku

Mocna przewaga FPP.

W tym cyklu każdy z naszych autorów i dziennikarzy przedstawia pięć najlepszych gier mijającego roku. Zobacz poprzednią listę.

Na początku 2016 roku myślałem o wielu rzeczach, ale na pewno nie o tym, że w podsumowującym rankingu umieszczę aż tyle gier FPP. Celowo nie używam tu słowa „strzelanka”, bo przecież ostatni Far Cry oferował raptem strzelanie z łuku, a nie z broni palnej.

To właśnie Primal sprawił, że odżyła moja nadzieja na naprawdę udane gry przedstawione z perspektywy pierwszej osoby. Najgorsze było jednak spojrzenie na dalszą część kalendarza. Jawił się tam między innymi Doom, w którego markę już dawno przestałem wierzyć.

Spodziewać się też można było kolejnego Battlefielda, który ostatnimi częściami również nie gwarantował porywającej rozgrywki. Wreszcie Titanfall 2, czyli druga część jednej z najbardziej niedocenionych przez graczy strzelanek 2014 roku. Co ciekawe, w ogóle nie czekałem na ten tytuł. Nie lubię mechów, Transformers i ogólnego, „robotycznego” klimatu.

Nie wyglądało to więc dobrze. Każda kolejna premiera pokazywała mi jednak, że warto wierzyć w twórców gier z gatunku FPP. Zwłaszcza, kiedy serwują nam rozgrywkę jak za starych, dobrych lat, połączoną z nowoczesną oprawą i ciekawymi, innowacyjnymi rozwiązaniami.

Ze względu na liczne obowiązki, nie udało mi się sprawdzić wielu ciekawie zapowiadających się gier, jak choćby Shadow Warrior 2. I chociaż od zeszłego roku udało mi się nadrobić zaległości w postaci Wiedźmina 3 i pierwszego dodatku, tak przygodę w Krew i wino rozpocząłem dopiero jakiś czas temu.


1. Battlefield 1

Tysiące, jeśli nie miliony, graczy na całym świecie nieustannie zasypywało EA prośbami o powrót serii do czasów II wojny światowej. Również należałem do tego obozu i to nie tylko przez sentyment do dawnych strzelanek - po prostu zawsze interesowałem się tym okresem historycznym.

Czy jest suchy chleb dla konia?

Twórcy gry zaskoczyli chyba wszystkich, decydując się na światowy konflikt, ale pierwszy. Ta informacja wręcz zwaliła mnie z nóg, a towarzyszący jej pierwszy zwiastun był już tylko symbolicznym walcem, który przejechał po mnie i zwieńczył dzieło zniszczenia. Jeszcze nigdy nie byłem tak pewny jakości gry, zaraz po jej zapowiedzi.

Nie rozczarowałem się. Tak dobrze ostatnio bawiłem się przy Battlefield 3, rozgrywając w nim ponad 300 godzin. Co prawda, w przypadku tegorocznej edycji jeszcze daleko mi do tego wyniku, ale jestem pewny, że może się to zmienić bardzo szybko.

Wisienką na torcie w przypadku dzieła DICE była naprawdę niezła, choć zdecydowanie za krótka kampania dla pojedynczego gracza. Kto by się jednak nią przejmował.

2. Doom

Do najnowszego Dooma podchodziłem z olbrzymią rezerwą. Wspaniale jest nie mieć wysokich oczekiwań, gdy finalnie produkt okazuje się co najmniej dobry. Doom zaś okazał się doskonały, choć do ideału zabrakło kilku detali. Nie przeszkodziło to jednak w niesamowitej zabawie, po której jednak pojawił się smutny wniosek.

Dobre strzelanki, zwłaszcza tak mocno nasycone akcją, nie mogą być za długie. Z tym problemem boryka się gra od id Software. Kampania mogłaby być krótsza o jakieś 3-4 godziny. W pewnym momencie dało się odczuć, że twórcy złapali małą zadyszkę i nie do końca wiedzieli, jak jeszcze bardziej rozwinąć rozgrywkę. Było to na pewno trudne zadanie, gdyż każde kolejne minuty oferowały coś nowego.

Bawiłem się jednak świetnie. Staroszkolne metody na kreację rdzenia rozgrywki w połączeniu z bardzo ciekawą oprawą graficzną okazały się strzałem w dziesiątkę. Wiecie jednak, co zachwyciło mnie najbardziej? Oryginalna ścieżka dźwiękowa. Słucham jej niemal codziennie podczas pracy i daje mi niesamowitą energię, dopingując mnie zupełnie tak samo, jak podczas eksterminacji kolejnych hord demonów. Szatańsko dobra muzyka.

3. Titanfall 2

Zdecydowany czarny koń mojej listy. Z tytułem zapoznałem się dopiero w połowie grudnia, lecz momentalnie skradł moje serce, oferując krótką, ale intensywną i znakomicie wyważoną kampanię oraz dynamiczny i ociekający genialną akcją multiplayer. Nie oczekiwałem od tej gry niczego. Nie czekałem na nią. Przypadek sprawił, że zagrałem i zakochałem się z miejsca.

Piątka!

Titanfall 2 nie powiela błędu wspomnianego przeze mnie przy okazji Dooma. Rozgrywka jest bardzo dobrze przemyślana, oferując doskonały balans pomiędzy strzelaniem jako człowiek, kierowaniem mecha oraz elementami zręcznościowymi. Jest to kolejny tytuł, który czerpie pełnymi garściami z najlepszych gier FPP tworzonych wiele, wiele lat temu.

Zastanawiam się zatem czy wraz z nieuchronnie zbliżającą się trzydziestką na karku po prostu tęskno mi do starych rozwiązań, czy może to potwierdzenie teorii, że koła nie da się wynaleźć drugi raz? Nie będę zastanawiał się nad tym za długo. Mój BT-7274 już za mną tęskni. Mam przynajmniej taką nadzieję.

4. Far Cry: Primal

Zanim rozpętacie burzę w komentarzach, spróbuję przewidzieć negatywne emocje, które budzi ostatni Far Cry. Skopiowano mapę z poprzedniej części. Mechanika gry nie oferuje praktycznie nic nowego. W grze nie można latać. Fabuła praktycznie nie istnieje. Brak charakterystycznych bohaterów.

To wszystko prawda. Nie przeszkodziło mi to jednak bawić się doskonale. Wystarczyło bowiem cofnąć się w czasie o 12 tysięcy lat, aby sprawdzone i nieco już podstarzałe rozwiązania nabrały zupełnie nowych barw.

Przemykanie lasem w nocy i ucieczki przed dzikimi zwierzętami w początkowych fazach rozgrywki na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Twórcom udało się zbudować naprawdę niezłą atmosferę.

Primal spodobał mi się na tyle mocno, że nawet dziś potrafię wrócić do niego choćby na chwilę. A to by popodziwiać widoki, a to żeby upolować jakieś groźne zwierzę. To naprawdę bardzo dobry środek na stres po ciężkim dniu.

5. DiRT Rally

Na końcu niespodzianka, bo czym byłaby moja lista bez żadnej samochodówki? Najnowszą odsłonę DiRT ogrywałem na PC i choć ukazała się jeszcze pod koniec poprzedniego roku, to jednak swoją polską premierę, a także konsolową, miała dopiero w tym. Dlatego właśnie postanowiłem ją tu umieścić.

Czas Kadeta

Gra ze stajni Codemasters pokazała, że warto wyjąć z pudła zapomnianą już nieco kierownicę. DiRT Rally to ukłon w stronę fanów realizmu, chociaż z wciąż wyczuwalną nutą zręcznościowego modelu jazdy. Na szczęście, bardzo delikatną.

Produkcja jest bardzo wymagająca także ze względu na świetnie zaprojektowane odcinki, które niejednokrotnie powodowały u mnie chęć powtórki i motywowały do walki o kolejne sekundy.

Najnowszy DiRT okazał się również przekleństwem konkurencji. Na rynku pojawiły się bowiem inne rajdówki, które były naprawdę niezłe, ale patrząc na nie przez pryzmat dzieła Codemasters, po prostu nie przykuwają do ekranu na dłużej. Przed twórcami podobnych gier stoi więc naprawdę trudne zadanie. Czuję, że w 2017 roku król rajdówek się nie zmieni. A szkoda, bo zdrowa konkurencja zawsze wychodzi na dobre.

Zobacz także