Joe Danger Touch - Recenzja
Mobilny król zręcznościówek.
Jedna z najładniejszych, wciągających i wymagających gier na system iOS. Pozycja obowiązkowa dla wielbicieli arcade'owych wyścigów z przeszkodami, stylistyki Nintendo i prostego, ale dobrego humoru.
Joe Danger Touch to twórcze, mobilne rozwinięcie konsolowej serii o entuzjaście jednośladów - kaskaderze Joe. Nasz bohater nie od parady ma w nazwisku słowo „niebezpieczeństwo”, lubi bowiem wyścigi motocyklowe, podniebne skoki i powietrzne akrobacje na dwukołowych maszynach.
Zasiadamy na motocyklu i pokonujemy trasy najeżone pułapkami w kreskówkowym świecie. Celem każdego etapu jest przejechanie od startu do mety w... całości, nie ulegając po drodze zabawnemu wypadkowi. Akcję gry obserwujemy z perspektywy, w której nasz podopieczny pędzi od lewej do prawej krawędzi ekranu niczym zawsze młody hydraulik Mario.
Zabawa polega nie tylko na ukończeniu każdego wyścigu bez szwanku, ale na wykonywaniu z góry określonych zadań. Na przykład, by otrzymać jeden z kilku medali musimy wcześniej zebrać wszystkie monety rozsiane na planszy, uzbierać kilka gwiazdek umieszczonych w trudno dostępnych miejscach albo skompletować napis „danger” z rozrzuconych literek (w tym miejscu pozdrawiamy „skate” Tony'ego Hawka).
Jak to zrobić? Teoretycznie to bardzo proste. Po wystartowaniu Joe automatycznie porusza się naprzód, a my, dotykając ekranu, pochylamy się nim unikając przeszkód lub przeskakujemy je, wybijamy się wyżej w powietrze, a nawet wykręcamy efektowne i punktowane salta. Drugim palcem zbieramy rozsiane na planszy bonusy, m.in. przebijamy bańki mydlane z monetami albo unieruchamiamy wyskakujące spod ziemi zapory zagradzające ścieżkę.
„Przez trzy dni nie mogłem się oderwać od Joe Dangera.”
Niekiedy jedyną drogą ominięcia przeszkody jest zmiana pasa ruchu na jeden z trzech, po których pędzi bohater. Większość etapów przemierzymy w pojedynkę śrubując jak najlepsze wyniki punktowe, ale zdarzają się również wyścigi, w których sterowany przez grę przeciwnik to dodatkowe wyzwanie. Wówczas musimy skupić się nie tylko na naziemnych i powietrznych akrobacjach oraz wyszukiwaniu bonusów, ale także na zdobyciu pierwszego miejsca w pojedynku, za co również przewidziano stosowny medal.
Nieco rozczarowuje brak możliwości zabawy z innymi graczami. Jedyne, co możemy zrobić, to skonfrotnować poprzez GameCenter swoje wyniki globalnie lub wysłać wyzwanie znajomemu - tzn. zachęcić kolegę lub koleżankę do pobicia naszego rekordu.
W teorii opis rozgrywki przypomina raczej prostą zabawę dla dzieci niż dla wymagających graczy, tym bardziej że audiowizualnie Joe Danger Touch nawiązuje do kreskówkowej stylistyki rodem z Nintendo. Pozory mogą mylić - z biegiem czasu gra staje się bardzo trudna i wymaga wręcz małpiej zręczności, cierpliwości, pokory i niekiedy przechodzenia jednego etapu dziesięć razy.
Jednak za każdym razem, gdy frustrowałem się niepowodzeniem i koniecznością powtórzenia planszy, nie byłem zły na twórców, lecz na swe niedoskonałe umiejętności. Zabawa jest fantastyczna, prędkość zawrotna, akrobacje zabawne, a wpadanie na przeszkody prędzej namaluje uśmiech na twarzy niż irytację. Niestety, czasem zdarzy się nam nie trafić palcem np. w bańkę mydlaną, a stuknięcie w ekran skutkuje skokiem bohatera, co omyłkowo może się zakończyć dla niego tragicznie.
„Oprawa audiowizualna prezentuje się wyśmienicie, w niczym nie ustępuje wersjom konsolowym.”
Przez trzy dni nie mogłem się oderwać od Joe Dangera. Co prawda, gra nie zachęca nachalnie do pobijania własnych rekordów, ale ego non-stop powatrzało mi „zdobądź wszystkie medale, dasz radę”. Kilkadziesiąt etapów zostało podzielonych na rozdziały pięciu - sześciu tras z podtytułem „easy”, „medium” i „hard”.
O ile „easy” to gładkie wprowadzenie do gry, to wyśrubowanie najlepszych wyników i zdobycie wszystkich medali w sekcji „medium” i „high” dadzą wam popalić. Co ciekawe, aby odblokować ostatni etap należy przejść bezbłędnie niemal wszystkie poprzednie plansze. W zamian ujrzycie dość ciekawe, aktywne podejście do napisów końcowych. Ponadto za uzbierane monety kupujemy w sklepie inne postacie zasiadające za kierownicą motocyklu - pluszowy miś, zombie albo święty mikołaj to tylko część zwariowanej ferajny.
Oprawa audiowizualna prezentuje się wyśmienicie, w niczym nie ustępuje wersjom konsolowym, a poczuć jej głębię mogą posiadacze iPoda Touch trzeciej generacji, iPhone'a 3GS, pierwszego iPada i oczywiście nowszych sprzętów. Jedyny szkopuł to ścieżka dźwiękowa, która ogranicza się do dwóch utworów - jeden uświadczymy w menu, drugi podczas przejażdżek. Nie warto jednak wyłączać odgłosów, bo okrzyki „jump!” z offu i śmiechy publiczności mają niepowtarzalny urok.
Jak zresztą cała gra. Gorąco polecam!