Karmaflow: The Rock Opera Videogame - Recenzja
Tylko pozornie ciekawa gra niezależna.
Karmaflow to ambitny projekt: gra w formie rockowej opery, gdzie tradycyjne dialogi zastępuje śpiew, a znaczną część rozgrywki podkreśla dynamicznie zmieniająca się muzyka. Niestety, jakość wykonania nie dorównuje pomysłowi, a króciutka produkcja jest momentami bardziej męcząca niż ciekawa.
Bohaterem jest dziwne, unoszące się nad ziemią stworzenie o unikalnej zdolności - potrafi wysysać tytułową karmę z żywych istot i roślin, by potem umieszczać ją w innych, pozbawionych energii obiektach. Przy pomocy tej sztuczki otwiera sobie zablokowane przejścia i wciąga przeciwników w pułapki. Naszym celem jest walka z szerzącą się po różnych światach Dysharmonią.
Rola głównego bohatera w fabule nie jest do końca jasna. Stworek, którym kierujemy jest niemy, nie możemy więc odpowiadać zwracającym się do nas postaciom. Twórcy starają się pokazać, że nie jesteśmy jedynie widzami - możemy decydować o przebiegu śpiewanych dialogów między kluczowymi dla świata postaciami. To jednak zdecydowanie za mało, by poczuć się aktywnym uczestnikiem wydarzeń.
Karmaflow jest kompletnie pozbawione przemocy, a większość spotykanych istot to ruszające się zbiorniki karmy lub postaci drugoplanowe, śpiewem podpowiadające, co powinniśmy zrobić. Większość rozgrywki sprowadza się do skakania, dryfowania i prześlizgiwania się między obszarami, w których znajdują się przedmioty potrzebujące energii.
Wydarzenia obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby. Niezbędne informacje - chociażby liczba punktów energii, którą musimy dostarczyć do danego obiektu - sprytnie wkomponowano w plecy bohatera, dzięki czemu gra obywa się bez jakiegokolwiek interfejsu.
Najciekawszy element to walki z bossami, choć są one bardzo nierówne. Podczas gdy starcie z pierwszym poważniejszym przeciwnikiem wypada blado - gdyż nie do końca jasne jest, co powinniśmy robić - ukrywanie się przed wielkim kamiennym stworem z drugiego świata zrealizowano już całkiem sensownie.
Mechanika rozgrywki wzbudza mieszane uczucia. Twórcy starają się przedstawić świat bez brutalności i walki, ale musimy czasem pozbawiać życia istoty, które po utracie karmy zamierają w miejscu. Teoretycznie każdą akcję możemy odwrócić, ale trudno nie mieć wrażenia, że kradnąc zwierzętom energię, robimy im krzywdę.
Sporo do życzenia pozostawia najważniejszy element Karmaflow, czyli muzyczne wstawki pełniące funkcję narracyjną. Mimo zaangażowania w projekt znanych wykonawców, powiązanych z zespołami takimi jak Epica, Cradle of Filth czy Sonata Arctica, wiele utworów nie zachwyca.
Częściowo wynika to z ich treści - wyśpiewany samouczek brzmi nienaturalnie ze względu na dobór słownictwa, zwyczajnie nie pasującego do rockowego czy metalowego kawałka. W dużym stopniu jest to jednak problem wykonawców, którzy wydają się nie wkładać zbyt wiele serca w to, co robią.
Podobną niedbałość widać także w oprawie wizualnej Karmaflow. Gra wita nas kiepsko wykonanym menu, w którym przycisk „Nowa gra” nie działa, a by zacząć zabawę musimy kliknąć „Kontynuuj”. Ciekawy projekt głównego bohatera tonie wśród kiepsko wykonanych elementów graficznych - chodzi chociażby o dziwne oświetlenie, które przeszkadza czasem w dostrzeżeniu istotnych obiektów.
Studio Basecamp Games nie było w stanie dobrze zrealizować ciekawego pomysłu przedstawionego użytkownikom Indiegogo, by zebrać 30 tys. funtów. Otrzymujemy zaledwie pierwszy akt przygody, obietnicę kontynuacji i zestaw drobnych, choć uciążliwych błędów. Karmaflow nie prezentuje się zbyt zachęcająco.