Killzone: Najemnik - Recenzja
Rasowa strzelanka.
Nieważne, czy walczysz o słuszną sprawę - ważne, ile płacą. Tą filozofią kierują się bohaterowie Killzone: Najemnik - tytułowi najemnicy. Gra studia Guerilla Cambridge udowadnia, że na PlayStation Vita można stworzyć strzelankę FPP z prawdziwego zdarzenia.
Jako Arran Danner, członek kompanii Phantom Talon Corp, dowodzonej przez Andersa Benoit, bierzemy udział w serii bardzo lukratywnych kontraktów dla rządu ISA. Przynajmniej na początku. Sprawy zaczynają się w pewnym momencie komplikować, a linia między klasycznym dobrem i złem zacierać jeszcze bardziej niż w poprzednich odsłonach. Fabularnie można by najnowszą odsłonę serii porównać do niezłego filmu akcji. Jest fajnie, ale niestety - nic ponad to.
Akcja ma miejsce zarówno w trakcie inwazji Helghastów na Vektę, pamiętaną z pierwszej części serii, jak również podczas kontrataku wojsk ISA z Killzone 2. Co prawda, nie spotkamy w Najemniku starych znajomych, ale podczas odpraw pojawiają się scenki znane z wcześniejszych odsłon. Nawiązań nie brakuje również podczas rozgrywki. Dzięki temu najnowsza odsłona idealnie wpasowuje się w serię i zachęca do poznania całej opowieści, o ile Killzone: Najemnik to nasza pierwsza przygoda z cyklem.
Gra oferuje ogromną swobodę w rozgrywce. Misje można przechodzić skradając się, prując z karabinu, nie bacząc na nic i nikogo, lub łączyć oba style w zależności od sytuacji. Do celu często prowadzi więcej niż jedna ścieżka. Warto jest więc zwiedzać otoczenie. Niektóre rozwiązania nie od razu przychodzą do głowy, a gra nie mówi wprost, że można dany cel wykonać inaczej. Satysfakcja z odkrywania nowych sposobów jest ogromna.
Dużą swobodę działań wspiera szeroki wachlarz uzbrojenia. W sprzęt zaopatrujemy się u handlarza bronią - Blackjacka. W ofercie są karabiny szturmowe, karabiny snajperskie, pistolety, rakietnice, różne typy granatów i zbroi. Jest w czym wybierać, a korzystanie z broni jest ogromnie satysfakcjonujące.
„Dużą swobodę działań wspiera szeroki wachlarz uzbrojenia.”
Jedyne, co stoi na drodze do udanych zakupów, to pieniądze, które dla najemników stanowią główną motywację do walki. Vektańskie dolary otrzymujemy za wykonywanie misji, zabijanie i przesłuchiwanie wrogów, czy też hakowanie terminalów z danymi. Również za przejście przez dany obszar, unikając wykrycia, otrzymujemy zastrzyk pieniędzy na konto.
Za osiągnięcia w boju gra przyznaje także karty odwagi. Można powiedzieć, że jest to coś w stylu dynamicznie zmieniającej się rangi, określającej nasze umiejętności. Zebranie konkretnych układów kart, a ostatecznie całych talii, gwarantuje bonus pieniężny. Stanowią też drobną motywację, by sukcesywnie dążyć do bycia lepszym najemnikiem.
Tempo rozgrywki w Killzone: Najemnik jest szybkie i idealnie oddaje charakter bycia najemnikiem. Strzela się wybornie - aż miło się patrzy, jak podłogę ścielą kolejne oddziały wrogów. Świetnie sprawdza się system osłon. Możemy także wykonać efektowny wślizg, którym powalimy przeciwnika na ziemię, by dobić go serią z karabinu. Nic nie stoi też na przeszkodzie, by wyeliminować nieprzyjaciela w walce wręcz.
W wielu miejscach wrogowie świetnie reagują na naszą obecność. Sztuczna inteligencja to jednak najsłabsze ogniwo tytułu. Wszystko dlatego, że nawet na wyższych poziomach trudności, równie często co błyskotliwie, przeciwnicy potrafią zachować się po prostu głupio.
Pikanterii starciom dodaje system Vanguard. Za jego pomocą jesteśmy w stanie wezwać wsparcie na pole bitwy. Czy to dron Mantys Engine, który pozwala szybko i sprawnie eliminować wrogów po cichu, czy orbitalne działo jonowe Sky Fury, pozwalające zasiać prawdziwe spustoszenie na polu walki - są one nie tylko zabójczo skuteczne, ale bardzo satysfakcjonujące w użyciu.
Kampania dla pojedynczego gracza składa się w sumie z dziewięciu misji, których przejście zajmuje około pięciu godzin na normalnym poziomie trudności - standard jeżeli chodzi o współczesne strzelaniny FPP. Na szczęście po napisach końcowych zabawa w najemników się nie kończy.
„Kampania dla pojedynczego gracza składa się w sumie z dziewięciu misji, których przejście zajmuje około pięciu godzin.”
Poszczególne misje fabularne możemy przejść ponownie, tym razem przyjmując jeden z trzech kontraktów: Precyzja, Tajny lub Demolka. Każdy oznacza zestaw restrykcji i wyzwań nałożonych na gracza, które trzeba zaliczyć, by misja zakończyła się powodzeniem. Zupełnie inaczej gra się, gdy musimy ukończyć etap w dwadzieścia minut, zabijając strzałem w głowę z konkretnej broni określoną liczbę wrogów, ratując wszystkich zakładników i trafiając czołgistę pojawiającego się na końcu poziomu między oczy.
Emocji nie brakuje. Pozwala to także zaznajomić się z różnymi stylami rozgrywki, których oduczyły nas współczesne, nadmiernie uproszczone strzelaniny.
W Killzone: Najemnik można również grać w sieci, rywalizując w maksymalnie ośmiu graczy w jednym z trzech trybów. Starcie Najemników i Partyzantka to nic innego, jak standardowe dla gatunku deathmatch i deathmatch drużynowy. Strefa Wojny to znany z poprzednich odsłon serii tryb, w którym mecz podzielony jest na rundy o zmiennych celach.
Każda z sześciu dostępnych w grze map została przygotowane z myślą o mniejszej niż w przypadku strzelanin na konsole liczbie graczy. Z początku czuje się pewną pustkę grając w sieci, być może wynikającą z przyzwyczajenia do tytułów na konsole stacjonarne, ale uczucie to szybko mija. Rozgrywka jest dynamiczna i daje dużo przyjemności.
Warto nadmienić, że pieniądze i karty odwagi uzyskane w kampanii dla pojedynczego gracza i rozgrywce wieloosobowej trafiają na to samo konto, a zakupione u Blackjacka bronie przenoszą się między trybami. Oznacza to, że nawet nie posiadając dostępu do sieci można wykonywać kontrakty wiedząc, że przełoży się to pozytywnie na nasze późniejsze wyczyny w sieci.
Nie mam co do tego absolutnie żadnych wątpliwości - Killzone: Najemnik to najładniejsza gra na PlayStation Vita. Jakość oprawy to najwyższa półka, a tytuł spokojnie mógłby ukazać się na konsole stacjonarne i mierzyć z najlepszymi. Nawet tła robią piorunujące wrażenie.
Etapy rozgrywające się na Vekcie są dość kolorowe, ale gdy akcja przenosi się na planetę Helghastów wracamy do tego samego, brudnego klimatu, za który czule wspominam drugą odsłonę serii. Wiele lokacji ukazuje różne, wcześniej nieoglądane sfery życia Helghastów, co w szczególności docenią miłośnicy uniwersum.
Ogromnym plusem jest to, że nieważne, jak wiele dzieje się na ekranie - gra nie traci płynności w widoczny i psujący zabawę sposób. Jedynie ogień i dym prezentują się gorzej, choć ogranicza się to tylko do kilku miejsc oraz statycznych obrazków.
Killzone: Najemnik to rasowa strzelanina, która jakością rozgrywki i oprawy nie ustępuje najlepszym grom na duże konsole, a w niektórych aspektach nawet je przewyższa.