Skip to main content

Killzone: Shadow Fall - Recenzja

Nowe otwarcie.

Killzone: Shadow Fall ma świetny początek. Skąpana w deszczu, vektańska metropolia odległej przyszłości stanowi klasyczne otwarcie mocnego science-fiction. Fascynuje i zachwyca w sposób godny nowej generacji. Gdy jednak na dobre wciągniemy się w akcję, dostrzeżemy słabości scenariusza i niewykorzystany potencjał. Bardzo dobrze prezentuje się za to tryb multiplayer.

Po wydarzeniach z Killzone 3, Helghaści zostali przesiedleni na planetę swych odwiecznych wrogów - Vektę. Obie strony dzieli gigantycznych rozmiarów mur - symbol nowego porządku, ale i jeszcze głębszego podziału. Po jednej stronie, wśród zieleni i błękitu, w pięknej i futurystycznej metropolii żyją Vektanie; po drugiej, niczym w slumsach, koczuje ludność helghańska. Granica pełna jest napięć, a konflikt wisi w powietrzu.

To zupełnie nowe otwarcie w serii Killzone, nie musimy nawet znać poprzednich części. Twórcy mogli w nieco większym stopniu nakreślić początkującym wydarzenia z przeszłości, jak i ukryć więcej smaczków dla miłośników cyklu.

Wcielamy się w vektańskiego komandosa - Lucasa Kellana. Otrzymuje on szereg misji, a w wyniku splotu wydarzeń poznaje tajemniczą kobietę o imieniu Echo. Lucas, w związku z początkowymi wydarzeniami, jest w pełni zaangażowany i oddany sprawom Vekty. Wkrótce jednak zaczyna wątpić, czy jego przełożeni wybierają właściwe rozwiązania.

Jeden ze zwiastunów Killzone: Shadow Fall

Ciekawie zarysowane otwarcie i interesujący, wewnętrzny konflikt nie wytrzymują jednak próby czasu. Po dwóch pierwszych rozdziałach, środkowa część gry spłyca poszczególne relacje, uwydatnia przeciętne dialogi i brak pomysłu na rozwinięcie pierwotnej idei. Pojawiają się kalki klasycznych scen, znanych z podrzędnych filmów rozrywkowych. Wiele do życzenia, mimo ciekawego epilogu, pozostawia samo zakończenie. Lucas również nie sprawia wrażenia postaci z krwi i kości, stając się mimowolnym uczestnikiem, a może nawet bardziej - obserwatorem wydarzeń.

Zanim przełkniemy tę gorzką, scenariuszową pigułkę, twórcy poprowadzą nas przez kilka fascynujących rozdziałów. Shadow Fall okazuje się zapierającym dech w piersi widowiskiem science-fiction, w trakcie którego twórcy świetnie zmieniają tempo rozgrywki, rzucają nas w przeróżne, przepięknie zaprojektowane miejsca akcji i nie pozwalają się nudzić. Infiltracja statku kosmicznego to majstersztyk, przypominający najlepsze dokonania gatunku - gra akcji miesza się tu z elementami skradankowymi, a całość przypieczętowuje doskonały klimat, budowany znakomitą oprawą wizualną i udźwiękowieniem.

Każdy rozdział to inne miejsce, cele i wyzwania. Gra miejscami jest bardzo liniowa i przemieszczamy się z jednego do drugiego punktu. Kiedy indziej jest nieco więcej otwartej przestrzeni, którą tak czy owak zazwyczaj musimy dość dokładnie poznać, by wykonać wszystkie zadania. W pewnych miejscach, jak choćby przy uwolnieniu zakładników z wieżowca, możemy wybrać różne opcje ataku: rozbicie górnej szyby, wrzucenie granatów i wejście z silnym ogniem, lub obejście dachu wieżowca, zniszczenie szklanej ściany i dostanie się do środka w mniej oczywisty sposób.

Poszczególne obszary zaprojektowane są bardzo ciekawie, umożliwiając rozmaite podejście do wroga. Wspinanie się na dachy, chowanie w szybach wentylacyjnych, dużo skrytek - często możemy poczuć się jak na dobrze przygotowanej mapie multiplayer. Otoczenie, w zależności od konkretnego miejsca, niszczy się pod naporem silnego ostrzału. W ten sposób możemy choćby rozbijać szyby na statku kosmicznym, a wpadające promieniowanie słoneczne będzie zabijać przeciwników za nas. Tego rodzaju smaczków jest więcej.

„Każdy rozdział to inne miejsce, cele i wyzwania. Gra jest mocno liniowa.”

W sensie wizualnym to strzelanka nowej generacji. Pojawiają się jednak stare problemy ze scenariuszem.

Miłośnicy bezpośredniego starcia będą więc usatysfakcjonowani możliwością nieustannego ruchu pomiędzy osłonami, szybkiej eliminacji za pomocą wielu rodzajów broni lekkiej i ciężkiej oraz różnych granatów. W zależności od modelu, broń sprawdza się dobrze, czuć jej odrzut, ale nie jest przesadnie wyważona. Świetnie wykonany pad, cięższy i większy, pewnie leży w dłoni, a brak pomocy w celowaniu wpływa korzystnie na płynące z zabawy doznania.

Tymczasem chętni do bardziej subtelnej rozgrywki z rozkoszą przyjmą snajperki, miny laserowe, możliwość działania po cichu, z wyłączeniem alarmów czy wykańczaniem przeciwnika szybkim wbiciem noża w gardło. Jest też trochę etapów czysto skradankowych, gdzie możemy nawet przejąć kontrolę nad pająkami - robotami, i wyłączyć stosowne kamery. Zdarzyło się też kilka krótkich momentów, wymagających odrobiny wysiłku intelektualnego.

Niestety, wyrafinowaną rozgrywkę skutecznie ogranicza przeciętny poziom sztucznej inteligencji. Pomijając kwestię silnego oskryptowania, żołnierze zachowują się w sposób przewidywalny, a czasami pozbawiony logiki. Gdy zaczynamy mieszać im szyki, biegając po lokacji, kryjąc się, rzucając granaty, nasi przeciwnicy gubią się - nie wiedzą, co tak naprawdę zrobić. Słyszmy często komendy ich dowódcy, w stylu „Zajdźmy go od tyłu”, „Atakujmy skrzydłem, nie dajmy się zaskoczyć”, ale w następstwie widzimy jedynie prostą reakcję, a nie sensownie przygotowany atak. Pojawiają się też sporadyczne błędy, jak choćby brak reakcji na wyeliminowanego snajperką towarzysza.

Dziesięć rozdziałów, a każdy rzuca nas w zupełnie inne, niepowtarzalne miejsce. Dzieje się dużo, co sprawia, że nowy Killzone to niemal widowisko science-fiction. Bez obawy, strzelania też jest dużo.

Zresztą, na drodze spotykamy zaledwie kilka typów przeciwnika - zwykłych żołnierzy, tych niosących potężne tarcze fizyczne oraz żołnierzy z tarczą energetyczną. Plus kilka odmian robotów. Szybko jednak odnajdujemy sposób na ich eliminację. Z pomocą przychodzi też OWL - nasz przyjaciel dron, fruwający robocik. Gdy tylko chcemy, możemy wydać mu rozkaz atakowania, rozładowania elektrostatycznego czy hakowania, a w razie czego użyć tyrolki i zjechać na niższą kondygnację. OWL jest przydatny, w dalszych etapach - nawet niezbędny.

Twórcy, wykorzystując możliwości nowego pada, prezentują też drobne, innowacyjne rozwiązania i pomysły, które zaskakują użytecznością.

Odnalezione audiologi odtwarzane są bezpośrednio z głośniczka Dual Shocka, co potęguje ich autentyczność - wreszcie możemy spokojnie kontynuować przygodę i słuchać dźwiękowych zapisów. Dioda na padzie świeci się na zielono, gdy jesteśmy w pełni zdrowia. Zmienia kolor na pomarańczowy, kiedy otrzymamy poważniejsze obrażenia. Gdy wreszcie pojawia się czerwony, wiemy już, że czas się schować lub poszukać zestawu adrenaliny. Poświata zupełnie nie przeszkadza. Gdy dostrzegamy czerwoną smugę - intuicyjnie wciskamy guzik odpowiedzialny za uzdrowienie.

„Twórcy, wykorzystując możliwości nowego pada, prezentują też drobne, innowacyjne rozwiązania i pomysły, które zaskakują użytecznością.”

Zwiastun nakreślający opowieść w Shadow Fall

Ekran dotykowy pozwala zaś wybierać tryb działania OWL - szybkie przesunięcie palcem w odpowiednim kierunku, i już możemy wydać rozkaz do działania.

Killzone: Shadow Fall to gra spektakularna w każdym wymiarze. Pod kątem wizualnym czuć tu ducha nowej generacji, a przecież to dopiero początek drogi. Fantastyczne, otwarte przestrzenie, monumentalne, kosmiczne budowle to jedno, lecz oświetlenie, efekty specjalne, scenografia i przywiązanie do detali zaskakuje jeszcze bardziej. Przypieczętowaniem jest wspomniana różnorodność - dzieje się dużo i w trakcie przygody czeka nas wiele atrakcji.

Obok atrakcji, jest kilka bardzo frustrujących momentów. Jak choćby utrudnione w sterowaniu balansowanie lecącym Kellanem pomiędzy walącymi się budynkami, albo eskortowanie pewnej platformy w przestrzeni kosmicznej, z miarowo nadlatującymi i atakującymi dronami. Być może miał być to hołd wobec pierwotnych strzelanek z automatów. Prastare rozwiązanie w ultranowoczesnym wcieleniu kompletnie jednak nie wyszło.

Po dziesięciu rozdziałach, epilogu i od sześciu do siedmiu godzin kampanii dla jednego gracza pozostaje pewien niedosyt. Shadow Fall nie wykorzystuje ogromnego potencjału w scenariuszu, nie przykuwa do ekranu historią, lecz przede wszystkim akcją, rozmachem i naprawdę fajną zabawą. Jest może strzelaniną mocno osadzoną w sprawdzonych fundamentach, nie podejmuje ryzyka, lecz w jakiś sposób próbuje wskazać kierunek na przyszłość.

Wreszcie więc, jak zwykle, przychodzi czas na tryb sieciowy. Multiplayer zrealizowany jest bardzo poprawnie i stanowi, przynajmniej na tym etapie, świetną alternatywę dla obecnych na rynku tytułów, osadzonych w teraźniejszości. Od początku dostępne są wszystkie bronie oraz trzy klasy postaci - zwiadowca, żołnierz wsparcia oraz klasyczny atakujący. Nie gromadzimy punktów i nie rozwijamy doświadczenia, ranking opiera się na wyzwaniach.

Shadow Fall jest mroczne i barwne zarazem, a niektóre momenty ciekawie nawiązują do klasycznych filmów i gier science-fiction.

Dostępne są prawie wszystkie, klasyczne tryby rozgrywki sieciowej, ze znakomitym i sprawdzonym Warzone na czele. Nowy pad, jak już zostało wspomniane, wprowadza do zabawy jeszcze większy nacisk na rozwój naszych autentycznych umiejętności manualnych - z każdym meczem, z każdym fragiem, czujemy się bogatsi o nowe doświadczenie i po prostu lepsi.

Różnorodne, ciekawe mapy, wraz z możliwością konfiguracji pola walki, przynoszą wiele świeżych doznań. Dzięki już zapowiedzianemu wsparciu twórców, tryb multiplayer z pewnością stanie się spoiwem dla społeczności PlayStation 4, szczególnie w pierwszych miesiącach od premiery.

Killzone: Shadow Fall na płaszczyźnie czystej zabawy, klasycznej rozrywki i akcji sprawdza się znakomicie. Intensywna, choć nie pozbawiona błędów rozgrywka, wspaniała oprawa wizualna i dźwiękowa, całkiem ciekawe rozwiązania na poziomie immersji - wszystko to pozwala z optymizmem wyglądać kolejnych gier nowej generacji.

8 / 10

Zobacz także