Komediowe gry to wymierający gatunek. Chciałbym, żeby było ich więcej
Z filmami nie jest lepiej.
OPINIA | Frank Drebin, Michael Scott, Jaś Fasola - trzy postaci komediowe, których gagi i teksty od lat nie przestają mnie bawić. Ale mam wrażenie, że to bohaterowie, których lepiej się ogląda, niż w których się wciela. Dlaczego w przeciwnym razie komedia w stylu „Nagiej broni czy „The Office” nigdy nie zadomowiła się w świecie gier?
Nie chcę oczywiście powiedzieć, że w grach brakuje zabawnych bohaterów i elementów humorystycznych. Odnajdziemy je w co drugim tytule, bez względu na to, czy to RPG, strzelanka, wyścigi samochodowe czy strategia czasu rzeczywistego. Wszyscy śmialiśmy się przecież z puenty fraszki o Lambercie, zabawnych uwag Guybrusha Threepwooda czy monologów Wheatley’a z gry Portal 2. To jednak nie to samo, co slapstickowa komedia czy mockument, w których dowcip jest głównym narzędziem narracyjnym, a rozbawianie nas jest celem nadrzędnym, wobec którego wszystkie inne pozostają wtórne.
A z jakiegoś powodu twórcy gier nie podjęli jak dotąd poważnej próby zaadaptowania tych gatunków, jak udało im się to dotąd uczynić z horrorami czy akcyjniakami. Zamiast Michaela Scotta czy Franka Drebina przychodzi nam się na ogół wcielać w żołnierzy, detektywów, najemników czy superbohaterów. Tak jakby deweloperzy zakładali, że wszyscy szukamy w grach przede wszystkim ucieczki od zwyczajności i porażek. Że wchodzimy do wirtualnych światów, by odgrywać role twardzieli, mających do wykonania jakąś ważną misję, na pewno nie zaś życiowych nieudaczników.
W większości gier komediowych, które próbowały przełamać ten schemat, jak High on Life, seria Fable, Trover Saves The Universe czy South Park: Kijek Prawdy, ostatecznie i tak kończymy jako niezwyciężeni herosi. Tak jednak być wcale nie musi, a dowodem na to są takie niezależne produkcje, jak Who's Your Daddy?!, Human Fall Flat, Goat Simulator czy Octodad. Ich twórcom udało się odwrócić formułę gier wideo w taki sposób, by - zupełnie jak w slapstickowych filmach czy mockumentach - pomyłki oraz niepowodzenia bohatera uczynić sytuacjami pożądanymi.
Mam jednak wrażenie, że aby wykreować bohatera zbiorowej świadomości na miarę Michela Scotta, za projektem musiałoby stanąć jakieś większe studio. A niestety, wiele wskazuje na to, że szanse na to będą tylko maleć. Według badań od kilkunastu lat liczba komedii drastycznie spada. Jeszcze w 2008 roku stanowiły one około 20% wszystkich produkowanych filmów, lecz w ostatnich latach stanowią już mniej niż 10%, wliczając w to produkcje familijne. A choć wspomniane statystyki dotyczą kina, to powód, dla którego tytułów komediowych jest coraz mniej, może w równym stopniu dotyczyć także gier wideo.
Zdaniem Todda Phillipsa, twórcy serii Kac Vegas, prześmiewczość, będąca istotą dobrej komedii, stała się dziś problematyczna, a wszystko to, jak twierdzi, wina wszędobylskiej „poprawności politycznej”. Podobne obawy wyraził Steve Carrell, odtwórca roli Michaela Scotta. Według niego przy obecnej wrażliwości na niewłaściwe zachowania, postać, w którą się wcielał, nie miałby już szans zaistnieć. Jeden z odcinków serialu „The Office” został zresztą osiem lat po emisji ocenzurowany. Podobny los spotkał również inne produkcje, a „Mała Brytania” została zupełnie zdjęta z serwisu Netflix.
Choć takie działania zawsze budzą we mnie poważne obawy, jakaś optymistyczna część mnie chce w tym widzieć jedynie moment przejściowy, a nie definitywny koniec żartów na ekranie. Czuję, że po fali skandali, które elektryzowały nas w ostatnich latach, potrzebne jest odbudowanie zaufania do instytucji oraz ludzi, którzy zawiedli. Bo tylko czując się bezpiecznie, możemy pozwalać innym na przekraczanie granic - a na tym polega przecież dobry żart. Gatunek musi więc zdefiniować się raz jeszcze i znaleźć nowe sposoby bawienia widowni. I kto wie, może to właśnie gry wideo staną się za jakiś czas nowym domem komedii?