Skip to main content

Kino historyczne bez męczącego patosu. Recenzja filmu „Kos”

Opowieść utrzymana w tarantinowskim duchu.

Moja miłość do polskiego kina historycznego jest delikatna, dlatego starannie ją pielęgnuje. Starsze pozycje wspominam z ogromnym sentymentem, a nowszych unikam. Twórcy filmu „Kos” rozpalili jednak na nowo moje uczucia do tego gatunku. Udowodnili, że można opowiadać o polskich bohaterach narodowych w nowoczesny sposób, pozbawiony męczącego patosu i patriotycznych uniesień, oferując widzom świetny humor, elektryzującą opowieść i wiele mięsistych dialogów.

Akcja widowiska rozgrywa się wiosną 1794 roku. Do kraju przybywa generał Tadeusz „Kos” Kościuszko (w tej roli Jacek Braciak), który planuje wzniecić powstanie przeciwko Rosjanom, mobilizując do tego swoich rodaków z różnych warstw społecznych. W misji towarzyszy mu wierny przyjaciel i były niewolnik, Domingo (Jason Mitchell).

W scenie otwierającej film bohaterowie ratują bitego przez szlachtę chłopa, po czym odwdzięczają się oprawcom, częstując ich odrobiną śrutu. Trzeba przyznać, że wyglądają przy tym jak kowboje z Dzikiego Zachodu, wracający do rodzinnego miasta, aby zaprowadzić w nim porządek.

Jason Mitchell z sukcesami radzi sobie na scenie międzynarodowej. Zagrał na przykład w „Straight Outta Compton” czy „Mudbound” (Fot. Materiały prasowe / TVP, Łukasz Bąk)

Chwilę później, po obmyśleniu planu, mającego wzniecić wyzwoleńczy ogień, spotykają się z przedstawicielami szlachty. Ci jednak targani różnymi problemami wydają się być bardziej obrazem narodowej niemocy, niż kwintesencją zagorzałych bojowników o wolność, którzy są przygotowani na wszystko. Z łatwością odczuwamy tragikomizm tej sytuacji.

Tropem Kościuszki wraz z listem gończym podąża z kolei bezlitosny rosyjski rotmistrz, Dunin (Robert Więckiewicz), chcący schwytać generała, zanim ten wywoła narodową rebelię. Poza główną osią fabuły twórcy proponują nam także wgląd w historię młodego chłopca, Ignacego (Bartosz Bielenia). Bohater jest szlacheckim bękartem, marzącym o nadaniu herbu i majątku przez swojego nieprawego rodzica, Duchnowskiego (Andrzej Seweryn).

Ten tuż przed śmiercią uwzględnia syna w testamencie. Gdy jednak kończy się żywot ojca, chłopak musi uciekać przed swoim przyrodnim bratem, Stanisławem (Piotr Pacek), który nie chce dopuścić do realizacji woli nestora rodu. Pewnej nocy, w niewielkim dworku, losy wszystkich postaci krzyżują się i nieoczekiwanie dochodzi do ich spotkania.

Wątek poboczny związany z Ignacym świetnie dopełnia całą historię, nadając jej kolejną warstwę dramatyzmu (Fot. Materiały prasowe / TVP, Łukasz Bąk)

W przypadku „Kosa” tło fabularne jest jedynie pretekstem do sformułowania całkiem zgrabnej wariacji historycznej utrzymanej w tarantinowskim duchu. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że reżyser Paweł Maślona, jak i scenarzysta Michał A. Zieliński, zaczerpnęli inspiracje z „Nienawistnej ósemki”, „Django” i po części „Bękartów wojny”. Nie jest to bynajmniej zarzut, ponieważ twórcy na tyle odważnie i sprawnie żonglują konwencjami, że nie odczuwamy, aby ich dzieło było odtwórcze, a co za tym idzie - wtórne.

Dla podparcia refleksji o inspiracjach zauważmy, że akcja filmu rozgrywa się w dwóch, góra trzech lokacjach. Całe napięcie opowieści skondensowane jest w mięsistych dialogach pomiędzy głównymi bohaterami, którzy większość czasu siedzą przy jednym stole.

Nie zobaczymy tu wielkich inscenizacji czy ogromnych scen batalistycznych, choć twórcy przyznają, że mieli takie plany, ale po prostu zabrakło na nie funduszy. Jest to jednak świetnie sfilmowana i znakomicie zagrana produkcja, więc nie narzekałem w trakcie seansu na brak akcji.

„Kos” w stylu filmów słynnego reżysera dąży do krwawego finału (Fot. Materiały prasowe / TVP, Łukasz Bąk)

Jeśli chodzi o grę aktorską, to trzeba przyznać, że obsada spisała się rewelacyjnie. Jacek Braciak używając minimalnych środków wybornie oddał nastrój bohatera, z którego uciekało powietrze z każdą kolejną sceną. Jason Mitchell wprowadza z kolei dużo świeżości, humoru, ale też zachodniego grania do „Kosa”.

Robert Więckiewicz natomiast świetnie zagrał nieprzyjemnego Moskala, do którego trudno czuć coś innego niż niechęć. Zjawiskowy jest również Piotr Pacek jako ekscentryczny Stanisław oraz Łukasz Simlat, grający drugoplanową rolę szlachcica Wąsowskiego.

Przede wszystkim jednak „Kos” to awanturnicze kino w inteligentny sposób dyskutujące (głównie poprzez słowa Dunina) z narodowymi dogmatami - jak chociażby „Bóg, honor, ojczyzna” - oraz zestawiające ze sobą tematy, które na pierwszy rzut oka nie mają punktów wspólnych. Twórcy porównali na przykład los polskich chłopów pańszczyźnianych do tego, co przeżywali czarnoskórzy niewolnicy w USA.

Wszystko to zostało podane w rozrywkowej, trzymającej w napięciu i skrojonej na miarę dzisiejszych czasów formie. Mam wrażenie, że reżyser Paweł Maślona wyznaczył kierunek dla kina historycznego, którym warto, aby podążali także inni filmowcy w przyszłości.

Ocena: 9/10

Zobacz także