Recenzja „Kowbojki z Kopenhagi”. Słaba fabuła z dobrym klimatem
Labirynt dziwności.
Netflix opublikował nowy serial pt. „Kowbojka z Kopenhagi”. Reżyserem jest twórca takich filmów jak „Drive” i „Dealer”, czyli Nicolas Winding Refn. Najnowsza produkcja jest jednak marnym przypomnieniem ciekawego stylu reżysera.
Nicolas Winding Refn jest reżyserem, który bez wątpienia wypracował swój własny styl. Poznaliśmy go, oglądając inne jego filmy, nie tylko „Dealer” (1996) i „Drive” (2011), ale także „Tylko Bóg wybacza” (2013), „Neon Demon” (2016) i „Za starzy na śmierć” (2019). Serial „Kowbojka z Kopenhagi” ma bardzo podobny charakter oraz klimat, ale daleko mu do najlepszych realizacji tego reżysera.
Twórca ponownie zabiera widzów do tajemniczego, przestępczego świata, w którym główny bohater musi się mierzyć z różnymi kłopotami. W „Kowbojce z Kopenhagi” oko kamery koncentruje się na postaci Miu (Angela Bundalovic). Główna bohaterka jest kimś w rodzaju uzdrowicielki, która – w przekonaniu innych – posiada tajemnicze moce dające ludziom szczęście.
Jej dar sprawia, że korzystają z jej usług przedstawiciele przestępczego półświatka, na przykład właścicielka domu publicznego, która mimo zaawansowanego wieku chce zajść w ciążę. Najbardziej zastanawiająca była historia sprawczości Miu, ale i ona została przeniesiona na sam koniec serialu. Oglądając pierwsze 4 odcinki, stopniowo traciłem cierpliwość i zacząłem się nudzić.
Przez większą część fabuły serialu główna bohaterka jest całkowicie niema, występuje z kamienną twarzą. Nie jest typową protagonistką, ponieważ nie mówi dużo, w ogóle nie jest osobą, z którą moglibyśmy się w jakiś sposób utożsamić. Odniosłem wrażenie, że poprzez jej niemy wyraz twarzy i ogólną bezbarwność Miu sytuuje się poza wydarzeniami fabularnymi.
Reżyser i scenarzyści, czyli Sara Isabella Johnson, Johanne Algren i Mona Masri, nadają bohaterce ubranej w niebieski dres nieco nadprzyrodzonego charakteru, co sprawia, że w serialu została dosłownie przedstawiona jako talizman przynoszący szczęście. Jej wygląd i nietypowe zachowanie dobrze współgrają z nastrojem „Kowbojki z Kopenhagi”.
Z drugiej strony, jej postać rozwija się zgodnie z wydarzeniami z dalszej części serialu, a więc na początku jest jak niezapisana kartka. Niewiele o niej wiemy, nie znamy jej charakteru i przeszłości. To sprawia, że jej bierność jest momentami atrakcyjna, a czasami niezwykle męcząca i przytłaczająca. Pod tym względem tytułowa kowbojka jest podobna do większości bohaterów stworzonych przez Nicolasa Windinga Refna, ale jeszcze bardziej pozbawiona osobowości.
Jeśli chodzi o obrazowanie, to warto zauważyć, że całość została osadzona w konwencji kina noir, pomieszanego z typowym kinem gangsterskim. Pod względem wizualnym serial został dobrze zrealizowany, ponieważ „Kowbojka z Kopenhagi” pełna jest neonowego blasku i abstrakcyjnych barw, wpisujących się w surrealistyczną konwencję. Mam wrażenie, że nastrój to jedyny silny element tego serialu. Podobna sytuacja dotyczy muzyki, która świetnie współgra z dziwacznym i hipnotyzującym klimatem. Ścieżka dźwiękowa rekompensuje nam wydłużające się sceny i dodaje dynamiki całej akcji.
Scenariusz pozbawiony jest ściśle rozumianego ciągu przyczynowo-skutkowego. Nie znajdziemy tu – mimo prostej fabuły – sensu danego wprost. Po obejrzeniu całości trudno mi nawet stwierdzić, czy większość tych wydarzeń została zrealizowana z zachowaniem chronologii, ponieważ „Kowbojka z Kopenhagi” pozbawiona jest spójności. Oczywiście, całość należy oglądać z przymrużeniem oka, jako realizację konwencji surrealistycznej, ale mimo to dla wielu osób może być to forma nieprzystępna i mało atrakcyjna.
Poza tym myślę, że fabuła „Kowbojki z Kopenhagi”, którą można łatwo zamknąć w formie godzinnego filmu, została rozciągnięta aż na 6 odcinków. Niewiele się w nich dzieje, a tempo akcji, jeżeli taka w ogóle tu się znajduje, jest niezwykle powolne.
„Kowbojka z Kopenhagi” to kolejna surrealistyczna i nieprawdopodobna produkcja, która gubi się w labiryncie własnej dziwności. Niczym mnie ten serial nie zachwycił, chociaż wiele się po nim spodziewałem. Produkcja Netflixa swoją dziwnością (nie wspominając o renomie samego reżysera) miała przyciągnąć widza. Najwyraźniej twórcy nie mieli pomysłu na ciekawsze poprowadzenie akcji lub uwikłali ją tak, że dla większości widzów będzie ona nieczytelna i hermetyczna. Jeśli nie chcecie zmarnować czasu, to warto obejrzeć coś innego.
Ocena: 5/10
Premiera w Polsce: 05.01.2023 - Gdzie obejrzeć: Netflix - Liczba odcinków (1 sezon): 6 (około 55 min) - Rodzaj: dreszczowiec - Reżyseria: Nicolas Winding Refn - Scenariusz: Sara Isabella Johnson, Johanne Algren, Mona Masri - Występują: Angela Bundalovic, Li Ii Zhang, Andreas Lykke Jørgensen, Hok Kit Cheng, Shang Preben Madsen, Fleur Frilund, Zlatko Buric, Maria Erwolter, Valentina Dejanovic, Leif Sylvester.