Kupiłem Nintendo Wii U. Zapomniany ojciec Switcha
Romans stacjonarności z przenośnością
BLOG | Według szacunków Nintendo Switch znajduje się w czołówce konsol pod kątem sprzedanych egzemplarzy. Choć „pstryczek” służy mi najczęściej jako platforma do uruchomienia Mario Party, doskonale potrafię zrozumieć zainteresowanie, jakim cieszy się platforma. Od pewnego czasu chodziła mi po głowie pokusa, by sprawdzić sprzęt, który dla Nintendo stanowił krok w kierunku hybrydowej zabawy. Dlatego też w moim domu pojawiło się jedno ze wstydliwych osiągnięć firmy - wydany w 2012 roku Wii U.
Nie jestem fanatykiem gier z serii Mario lub Pokemon. Darzę jednak sympatią japońską korporację z uwagi na innowacyjność produktów, jakie wydają. Gdy Sony i Microsoft skupiają się głównie na mocy swoich urządzeń, Nintendo obiera całkowicie odmienny kierunek, zachęcając grami na wyłączność wysokiej jakości oraz niecodziennymi funkcjami swoich konsol. Dzięki temu otrzymaliśmy m.in. wyposażonego w dwa ekrany DS-a, wspierającego trójwymiarowy obraz 3DS-a czy Wii, które swoim sukcesem sprowokowało konkurencję do stworzenia Kinecta oraz Playstation Move.
Nowinką, która miała sprzedać Wii U, był kontroler z ekranem, pozwalającym na wyświetlanie dodatkowych informacji na temat gry (jak NDS oraz 3DS) oraz całkowite przeniesienie rozgrywki w tryb przenośny. Przeszukiwałem zasoby Internetu, próbując dowiedzieć się, co stało za klęską konsoli Nintendo. Jedni wskazywali na słabą jakość podzespołów i krótki czas baterii, drudzy zaś krytykowali nieprofesjonalny marketing i małą liczbę opublikowanych gier. Zastanawiałem się, jak Nintendo mogło popełnić tak dużą pomyłkę?
Najlepszym sposobem na zweryfikowanie opinii innych jest własnoręczne zmierzenie się z faktami. Dlatego też po pojawieniu się egzemplarza Wii U pod moim telewizorem, szybko przystąpiłem do testów. Po kilku godzinach spędzonych ze sprzętem mogę potwierdzić większość postawionych zarzutów. Warto przypomnieć, że w pewnym momencie Nintendo postanowiło porzucić swoje dziecko, a następnie udawać, że nigdy nie istniało.
Na pierwszy ogień uruchomiłem The Amazing Spider-Man 2 od studia Beenox. Urządzenia Nintendo przyzwyczaiły mnie do tego, że gry, które nie są kolejną odsłoną Mario lub Zeldy, nie będą zachwycać grafiką. Szpetne modele budynków oraz niska rozdzielczość nie przyprawiły mnie więc o krwawienie oczu. Skupiony byłem za to na mapie Nowego Jorku, którą miałem wyświetloną cały czas między rękami. Bez przechodzenia do menu na bieżąco wiedziałem, gdzie znajdują się misje poboczne, a także w którym kierunku porusza się moja postać.
Oczywiście wyświetlenie tych samych informacji na ekranie to kwestia sekund. Nintendo dostarczyło jednak coś nowego, czego próżno szukać u konkurencji. Dodatkowo naciśnięcie jednego przycisku pozwoliło przenieść przygody Petera Parkera całkowicie na ekran kontrolera. Poziom przenośności względem Switcha jest mikroskopijny, gdyż nawet pojedyncza ściana powodowała przerywanie sygnału, ale brak konieczności włączania telewizora do gry okazała się być świetnym doświadczeniem.
Po latach warto wspomnieć o jeszcze jednym atucie konsoli, a mianowicie wstecznej kompatybilności. Dzięki dołączonemu sensorowi możemy bez przeszkód korzystać z pokaźnej biblioteki tytułów wydanych na Wii. Biorąc pod uwagę fakt, że wydane w 2006 roku urządzenie nie posiada portu HDMI, jego następca stanowi najprostszą opcję gry na nowych telewizorach.
Choć Wii U ma swoje wady, ciężko odmówić mu uroku. Po latach widać w nim prototyp, dzięki któremu powstał Switch. Nie jestem więc w stanie zrozumieć decyzji Nintendo. Co lepsze gry ekskluzywne Wii U zostały przeportowane na Switcha, Breath of the Wild został pozbawiony obsługi drugiego wyświetlacza, by wyjść gorzej względem wersji na „pstryka”, a wydana w 2012 roku konsola została ostatecznie pogrzebana i zapomniana. Pozostaje liczyć, że dzięki aktualnej modzie na retro Wii U otrzyma miłość, której wcześniej zabrakło.