Little Inferno - Recenzja
Opowieść o dziecięcych marzeniach wymieszana z odrobiną szaleństwa, pieczona na wolnym ogniu.
Zobacz także: Poradnik, pomoc i porady do gry Little Inferno
Kogo w młodości nie fascynował ogień? Kto nie próbował podpalić siostrze lalki albo bratu misia? A teraz proszę, mamy okazję spalić, co tylko chcemy w ogromnym, wirtualnym palenisku. Little Inferno nawiązuje do pragnienia drzemiącego w każdym dziecku - niczym nieposkromionej chęci zabawy zapałkami.
W grze wcielamy się w małego chłopca spędzającego cały wolny czas przy kominku. Dni są chłodne, a co chwilę otrzymujemy informację o narastającym mrozie i śnieżycy. W łapki gracza wpada - póki co - skromny katalog. Z niego wybieramy przedmioty, które potem kupujemy, a te po określonym czasie lądują w naszym zasobniku. Katalogów łącznie jest siedem, ale nie wszystkie są dostępne od razu. Wraz z postępem w grze i posiadaną gotówką, dostajemy kolejne. Z każdą chwilą przybywa zabawek, które możemy schajcować.
Za zniszczoną rzecz dostajemy złote monety. Jeśli na przedmiot wydamy 60 moneciaków, po spaleniu dostaniemy ich, powiedzmy, 75. Dzięki temu, im więcej przemienimy rzeczy w popiół, tym na większą liczbę nowych przedmiotów będzie nas stać.
W jaki sposób dokonujemy dzieła zniszczenia? To proste. Dostarczony przedmiot rozpakowujemy ze wspomnianego już zasobnika. Przeciągamy go do kominka. Przytrzymując dłużej palcem lub kursorem na ekranie, powodujemy jego zapłon. I, tak jak w rzeczywistości, wystarczy przyłożyć płomień do zabawki, by ta zajęła się ogniem.
Od czasu do czasu „pan pogodynek” będzie się odzywał, przypominając jak nieprzyjemnie jest za oknem. W końcu palić trzeba nie tylko dla zabawy, ale również by ogrzać mieszkanie. Co i rusz liściki będzie podrzucać z lekka psychiczna... dziewczynka. Wkrótce dowiemy się, że jest naszą sąsiadką „z góry” (niestety nie „z naprzeciwka") i, tak jak i my, kręcą ją zabawy z ogniem. Jak to kobiety mają w naturze, popychają facetów do złego, aż w pewnym momencie…. Przesadzimy z płomieniami i po mieszkaniu ślad nie zostanie. Wszystko pochłonie ogień. Wtedy… A to już sami zobaczycie.
Przez większość gry nie wiemy, czy palimy zabawki, bo faktycznie jest mróz za oknem, czy dlatego, że prosi nas o to dziewczynka. A może pcha nas do tego jakaś wewnętrzna fascynacja płomieniami? Palące się przedmioty tworzą imponujące języki ognia. Im więcej zabawek w kominku, tym efektowniej się fajczą. Dwa przedmioty spalone razem, tworzą combo, za które jesteśmy nagradzani stempelkami. Te sprawiają, że szybciej dostajemy przesyłki z nowymi rzeczami, tak jakbyśmy nadawali im priorytet pocztowy.
Wyszukiwanie comobosów nie tylko urozmaica rozgrywkę, ale jest jej sednem. Samo palenie nowych przesyłek kręci raptem przez kilkadziesiąt minut. Potem głęboko w oczy gracza zagląda nuuuuuda. I nie ratują tego świetne nawiązania do świata niezależnych gier wideo (wśród przedmiotów do schajcowania dostaniemy chociażby Meat Boya), czy naprawdę znakomite udźwiękowienie gry. Po prostu, coś nie zatrybiło w rozgrywce, przez co nie ma się ochoty wracać do Little Inferno zbyt często. A szkoda, bo nie da się ukryć, że gra ma niewykorzystany potencjał.
Little Inferno jest dość oszczędne w oprawę graficzną. Przez większość czasu widzimy tylko kominek i efektownie spalane przedmioty. Niemniej, zostały one ciekawie przedstawione, płomienie są spektakularne, a cała grafika utrzymana jest w klimacie, którego nie powstydziłby się sam Tim Burton. Niestety, ale mój iPad mini przy większych pożarach i wybuchach potrafił chwilowo gubić płynność animacji.
Little Inferno, choć widowiskowe, daje frajdę tylko przez krótką chwilę. Niczym zapałka z logo gry, błyskawicznie rozpala zainteresowanie i równie szybko je gasi.