Jedna z najlepszych gier, w jakie grałem. Recenzja Lorelei and the Laser Eyes
Bez notatek ani rusz.
Chociaż Lorelei and the Laser Eyes już dawno przyciągnęło moją uwagę, to nie przeczuwałem, że będzie to jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza gra, w jaką kiedykolwiek zagrałem.
Lorelei and the Laser Eyes to połączenie gry logicznej i trójwymiarowej przygodówki. Zazwyczaj w takim przypadku jeden z gatunków bierze górę nad drugim - albo historia staje się jedynie pretekstem dla kolejnych wyzwań, albo rola łamigłówek jest sprowadzona do okazjonalnych, nie specjalnie wymagających interakcji, które mają wyłącznie posuwać historię do przodu. W przypadku najnowszej produkcji Simogo nie mamy do czynienia z żadnymi kompromisami. Zagadki logiczne bywają niezwykle trudne, a gra jest nimi wprost naszpikowana, jednak wydarzenia nigdy nie schodzą na dalszy plan.
Wcielamy się w elegancką kobietę, która przybywa do odosobnionego, barokowego domostwa, zaproszona przez Renzo Nero – artystę, która pragnie zaprezentować jej swoje tajemnicze „opus magnum”. Parkujemy gdzieś w środku lasu, ze schowka zabieramy list oraz instrukcję gry i resztę drogi pokonujemy pieszo, jedynie z małą torebeczką w dłoni (która okaże się całkiem pojemnym ekwipunkiem). Na miejscu nieoczekiwanie wita nas chroniący posiadłość pies Rudi, który przez zamkniętą bramę podaje nam kopertę z kodem.
Gdy już uda nam się dostać do środka, dom okazuje się czymś w rodzaju muzeum bądź galerii sztuki o strukturze wielopiętrowego labiryntu, którego kolejne korytarze odblokowujemy poprzez łamigłówki i odnajdywane klucze. To jednak nie wszystko, co dla nas przygotował Renzo Nero. W jego wizji sztuka ma przekraczać wszelkie granice i formy. Częścią wystawy jest więc sam dom, ale również urządzenia elektroniczne, matematyka, czas, astronomia, architektura, sztuczki magiczne, gry wideo (musimy korzystać z dokumentacji testowej, by doprowadzić do błędów w rozgrywce), a nawet my sami, wplątani w ten niezrozumiały performens, którego jesteśmy jednocześnie uczestnikami i twórcami.
W pewnym momencie zaciera się granica między prawdą a fikcją, grą wideo a rzeczywistością, czas okazuje się złudzeniem, przestrzeń - konstruktem. Pojawiają się również wątki, które w innym przypadku nazwałbym „paranormalnymi”, tyle że w przypadku Lorelei and the Laser Eyes nic nie jest normalne. Dziwaczność świata gry potęgują - na zasadzie kontrastu - spajające wszystko zagadki, które mają charakter logiczny, rozumowy. W ten sposób, mimo że na każdym kroku jesteśmy zaskakiwani kolejnymi niesamowitościami, mamy poczucie, że za wszystkim kryje się jakiś „sens”. I jesteśmy gotowi zrobić wszystko, by go poznać.
Większość gier odstraszyłoby mnie tak wysoko zawieszonym poziomem trudności. Niektóre łamigłówki wymagają wprawdzie tylko chwili główkowania, jednak zdarzyły się i takie, przy których wyrwałem z głowy parę włosów. A mimo że zagadka goni zagadkę, do samego końca jesteśmy zaskakiwani pomysłowymi i różnorodnymi wyzwaniami - od operacji matematycznych, przez zabawę przerpektywą i przekształcanie obiektów, po zagadki przestrzenne, środowiskowe oraz „łamanie szyfrów”. Rozwiązanie może wymagać wracania do książek i listów, a także pamiętania, że kilka godzin wcześniej natknęliśmy się już na jakieś imię czy datę. Na szczęście istotne informacje są wyróżnione, a wszystkie zdarzenia zostają zanotowane i możemy do nich wrócić.
Początkowo wyzwaniem może być też samo poruszanie się po rozległej, labiryntowej posiadłości, ale możemy je sobie uprościć - odblokowanie map pomoże odnajdywać ważne miejsca, a otwarcie opcjonalnych skrótów zmniejszy dystans między lokacjami. W pewnym momencie będziemy mogli też zacząć korzystać z ekspresów do kawy - napój przyspieszy nasze ruchy, ale picie go będzie wiązało się z częstszymi wizytami w toalecie. Rozgrywka ma jednak dość otwarty charakter - jest sporo zagadek oraz aktywności pobocznych (w tym gry wideo), więc nie poruszamy się po utartej ścieżce, tylko swobodnie eksplorujemy teren. Dzięki temu domostwo poznałem lepiej niż własne mieszkanie.
W przeciwieństwie do wielu gier przygodowo-logicznych, wyzwania są naprawdę sprawiedliwe - było kilka momentów, w których myślałem inaczej, jednak prędzej czy później okazywało się, że po prostu przeoczyłem coś lub czegoś nie doczytałem. Gra nigdy też nie doprowadziła mnie do frustracji ani tym bardziej myśli o rezygnacji. Niesamowity klimat budowany niemal wyłącznie czarno-białą oprawą graficzną, muzyka, tajemnice, pomysłowość zagadek i narracji - wszystko to sprawiało, że chciałem zanurzać się w świecie gry coraz głębiej (nawet za cenę kilku włosów na głowie).
Produkcja ma jednak dwa problemy. Za wykonanie akcji oraz wejście do karty postaci odpowiada dowolny przycisk - zdarza się więc, że chcemy zrobić to drugie, ale przez przypadek wejdziemy w interakcję z pobliskim obiektem. To jednak nic wobec pewnej wyjątkowo źle zaprojektowanej sekwencji wydarzeń. Sam pomysł jest kapitalny, więc aby niczego nie zdradzić, powiem tylko, że w pewnym momencie coś zaczyna bohaterkę niepokoić. Pojawia się cyklicznie, około dziesięć razy, bez względu na to, co akurat robimy. Tyle że ja w tym momencie miałem już rozwiązane wszystkie dostępne zagadki (w tym dodatkowe) - mogłem więc tylko bezczynnie czekać aż sytuacja się powtórzy, co zabrało mi aż dwie godziny.
O ile sterowanie nie stanowi poważnej bolączki, tak wspomniany wyżej segment jest dość poważnym uchybieniem, które może napsuć graczom krwi. Z tego - i tylko z tego powodu - Lorelei and the Laser Eyes nie mogę uczciwie wystawić najwyżej noty, mimo że z pewnością pozostanie jednym z najważniejszych dla mnie tytułów w historii. Nawet Alan Wake 2, którego jeszcze niedawno wychwalałem za artystyczną odwagę i bezkompromisowość, ustępuje pomysłowości oraz twórczej śmiałości, która stoi za produkcją studia Simogo. Chciałbym życzyć nam więcej takich gier, ale druga „taka gra” po prostu nie jest możliwa.
Ocena: 9/10
Plusy: |
+ Mnóstwo pomysłowych, wymagających i zróżnicowanych łamigłówek |
+ Kierunek artystyczny |
+ Wciągająca historia oraz oryginalny sposób narracji |
+ Klimat |
+ Dość otwarta struktura rozgrywki |
+ Aktywności poboczne |
+ Można głaskać pieska (ale trochę strach) |
Minusy: |
- Pewna sekwencja wydarzeń jest bardzo źle zaprojektowana |
- Momentami sprawiające problemy sterowanie |
Lorelei and the Laser Eyes - recenzja została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.