Lost Planet 3 - Recenzja
Zagubieni w kosmosie.
Poprzednia część Lost Planet rozczarowała i mało kto wyczekiwał trzeciej części serii. Deweloperom ze studia Spark Unlimited, które przejęło pieczę nad marką Capcomu, udało się stworzyć produkt lepszy, choć bardzo niespójny.
Bohaterem Lost Planet 3 jest niejaki Jim Peyton - inżynier, zatrudniony na kontrakcie w korporacji NEVEC, zajmującej się kolonizacją i wydobywaniem surowców na planecie E.D.N. III. Jim znalazł się na miejscu z prostego powodu: chce wspomóc finansowo rodzinę, zapewnić godziwą przyszłość żonie i synkowi.
Peyton to bohater wyjątkowy, jeśli chodzi o trzecioosobowe gry akcji. Nie jest żadnym wojennym weteranem czy żołnierzem sił specjalnych. Przez to łatwiej go zrozumieć, łatwiej cieszyć się razem z nim krótką wiadomością od wybranki serca. Czułem, że jest mi nieco bliższy niż taki - powiedzmy - Marcus Phoenix z Gears of War. W Lost Planet 3 pojawiają się też inne, nakreślone w równie ciekawy sposób postacie, i jest to jeden z niezaprzeczalnych plusów gry.
Tymczasem w ostatecznym rozrachunku opowieść rozczarowuje. Nie uniknięto przewidywalnych zwrotów akcji i klisz. Ponad przeciętną fabułę wybija tylko świetnie odwzorowane poczucie osamotnienia i tęsknoty za domem - motyw z pozoru prosty, ale rzadko zrealizowany porządnie.
Narzędziem pracy Jima jest urządzenie wielofunkcyjne - w oryginale, po prostu „RIG”. To wielki robot, którego używamy przede wszystkim do podróżowania oraz dokonywania napraw. Nie mamy dostępu do typowego „mecha” z różnymi rodzajami broni palnej, przez co obcowanie z maszyną jest dosyć unikatowym doświadczeniem. Szkoda tylko, że wpływa to negatywnie na tempo rozgrywki. Momentami marzyłem o porządnym minigunie, zamontowanym na ramieniu RIG-a, który uczyniłby różne pomniejsze utarczki z kosmitami wygodniejszymi i mniej irytującymi.
„Nieciekawe projekty lokacji i zwyczajnie nudne misje, szczególnie w pierwszych godzinach gry, tylko pogłębiają uczucie monotonii.”
Świat Lost Planet 3 to świat półotwarty, całkiem duży. Przemieszczanie się z jednego do drugiego punktu często zajmuje sporo czasu, nasz robot jest bowiem niezwykle powolny. Nieciekawe projekty lokacji i zwyczajnie nudne misje, szczególnie w pierwszych godzinach gry, tylko pogłębiają uczucie monotonii. Często musimy udać się we wskazane miejsce, tylko po to, by naprawić konkretny element jakiejś placówki. Twórcy chcieli przedstawić zapewne codzienność inżyniera, ale trochę się zagalopowali. Na szczęście od pewnego etapu misje tego typu pojawiają się rzadziej.
Ciekawym pomysłem - z początku - wydaje się przedstawienie bazy wypadowej, po której możemy przechadzać się pomiędzy misjami, rozmawiać z postaciami niezależnymi, kupować nowe elementy wyposażenia. Gdy jednak po raz dziesiąty przemierzamy długi ciąg korytarzy, by zamienić z kimś parę słów, zdajemy sobie sprawę, że to tylko kolejny składnik zaburzający płynność rozgrywki.
Siedząc za sterami robota, przyjdzie nam od czasu do czasu walczyć z kosmicznymi poczwarami, Akridami znanymi z poprzednich odsłon serii. Brak uzbrojenia naszej maszyny szybko daje się w takich sytuacjach we znaki; potyczki sprowadzają się do wciskania klawiszy w odpowiednich momentach i nie są w żadnym stopniu angażujące.
Pozostała część rozgrywki, którą spędzamy poza urządzeniem wielofunkcyjnym, jest do bólu zwyczajna. Używanie karabinów, strzelb, granatów i pistoletów nie sprawia żadnej satysfakcji, widok rozlatujących się na kawałki poczwar nie daje radości. To zarówno kwestia słabej sztucznej inteligencji wrogów, powtarzalności w walce oraz braku poczucia mocy wszystkich rodzajów broni. Sprawę pogarsza na dodatek kamera, która w trakcie starć w ciasnych pomieszczeniach potrafi sprawiać kłopoty.
Co jakiś czas stajemy naprzeciw cięższych przeciwników. Spotkania z bossami powinny być czymś, co zapada w pamięć, ale przez dużą schematyczność przypominają bardziej mało emocjonujące obowiązki. Wszystko sprowadza się do strzelania w świecący, pomarańczowy punkt na ciele wielkiej maszkary - najczęściej po odczekaniu, aż w jakiś sposób „zablokuje się” w miejscu, by ułatwić nam zadanie.
Twórcy zdecydowali się zaimplementować w grze tryb wieloosobowy, który zawsze przyciągał uwagę w serii Lost Planet. Jednak nawet druga odsłona oferowała ciekawsze rozwiązania w potyczkach sieciowych, dzięki wprowadzeniu bojowych maszyn. W części trzeciej mamy do czynienia z mało odkrywczymi typami rozgrywki, z których żaden nie stanowi powodu, by poświęcać grze dodatkowy czas.
Lost Planet 3 ma problemy z tożsamością, tempem rozgrywki i atakuje zupełnie nieprzemyślanymi elementami. Kilka ciekawych rozwiązań przytłacza monotonia i niesatysfakcjonujące zmagania z Akridami. Wszystko to przekreśla szansę na czerpanie dużej przyjemności z zabawy.