Mad Max - Recenzja
Porządna postapokalipsa.
Mad Max nie zaskakuje, ale oferuje solidną, długą rozgrywkę oraz udanie łączy sprawdzone elementy znane z innych produkcji z otwartym światem.
Reżyser George Miller wprowadzając na ekrany kin przebój z Melem Gibsonem, zachwycił wizją postapokaliptycznego uniwersum, w którym rządzi bezprawie, a tylko nieliczni zachowują godność i przyzwoitość. W kontynuacjach reżyser poszedł o krok dalej, przedstawiając historię ludzkości tuż po wojnie atomowej.
To właśnie w takich realiach osadzono akcję produkcji studia Avalanche. Nie nawiązuje ona fabularnie do żadnej części filmowego cyklu, choć - nie tylko pod względem stylu - najbliżej jej do tegorocznego hitu „Na drodze gniewu”.
Siłą gry jest niezwykle sugestywnie wykreowany świat, idealnie odwzorowujący filmowy pierwowzór. Czuć ból konających w nim ludzi, straceńców walczących o przetrwanie i każdą kroplę wody. Nieszczęśników gotowych zabić za puszkę psiej karmy i kanister z benzyną. To rzeczywistość, w której nic się nie zmarnuje, a byle złom posłuży do przetworzenia i zbudowania czegoś na nowo.
Max, siadając za kierownicą legendarnego Interceptora z silnikiem V8, mknie przez Wielkie Pustkowie. Wkrótce natrafia na bojowników Scrotusa, syna Wiecznego Joe znanego z filmu z Tomem Hardy. Poturbowany bohater traci auto, ostatkiem sił staje do pojedynku z władcą krainy, choć nie udaje mu się zwyciężyć.
Pora na czas zemsty. To właśnie ona jest siłą napędzającą fabułę gry, ale niestety - historia stanowi najsłabszy element tytułu. Zdaje się być co najwyżej tłem dla wyścigów i wszechobecnej destrukcji. Jest przewidywalna i mało angażująca, choć na szczęście nie zabrakło kilku interesujących zwrotów akcji.
Niewiele dobrego można również powiedzieć o postaciach, które spotkamy na swojej drodze. Max w niczym nie przypomina charyzmatycznego wojownika szos granego przez Mela Gibsona. Jest milczący, skupiony na swoim celu odzyskania silnika V8, w czym przypomina Maksa, w którego wcielił się Tom Hardy. Plusem jest jego wielowymiarowość, okazywana zwłaszcza podczas rozmów z pewnym pustelnikiem.
Jedyną wartą uwagi jednostką jest intrygujący mechanik Chumbucket, który towarzyszy nam niemal przez cały czas, widząc w bohaterze mesjasza. To dzięki temu fanatykowi Max buduje nowy pojazd: Magnum Opus. Obaj stają się nierozłączi. Chumbucket siada z tyłu auta, co i rusz naprawiając je po potyczkach, lub łapiąc za kierownicę, gdy Max bierze w ręce snajperkę.
Wokół samochodu obraca się niemal cała rozgrywka, w aucie spędzamy większość czasu. Udoskonalamy pojazd wprowadzając chociażby szersze koła, mocniejszy silnik czy grubszy pancerz. Modyfikacji jest masa, zmieniamy nawet rodzaj karoserii czy kolor lakieru. Im większe postępy w grze, tym nasz wehikuł może siać większe spustoszenie wśród wojowników Scrotusa. Wielokrotnie jesteśmy zmuszani do licznych pojedynków, by zdobyć niezbędne ulepszenia.
Gdy wyjdziemy z pojazdu, choćby po to by stanąć do walki z bandytami broniącymi posterunków, bijatyka odbywa się na wzór serii Batman Arkham. Jest efektowna i satysfakcjonująca. Początki są trudne, bo tytuł nie należy do najłatwiejszych, co jest jego niewątpliwą zaletą.
Obszerną mapę podzielono na regiony, każdy z nich posiada twierdzę z lokalnym watażką. Możemy stanąć przed obliczem zarządcy i zaskarbić sobie jego przychylność wykonując szereg misji. Wtedy twierdza zamienia się w miejsce naszego schronienia.
Co ważne, każdą siedzibę rozbudujemy samodzielnie, zyskując przy tym bonusy, takie jak ekipę złomiarzy zbierającą cenny surowiec. To właśnie złom jest formą waluty, za którą kupujemy ulepszenia do samochodu.
Podobnie wygląda rozwój postaci Maxa, tyle tylko, że w tym przypadku płacimy specjalnymi żetonami. Udoskonalamy kombinacje ciosów, zmieniamy wygląd postaci, mamy też standardowe elementy - na przykład sprawność posługiwania się bronią palną i wytrzymałość.
Wzorem Far Cry 3 na mapie znajdziemy wiele obozów, które kontrolują najbliższą okolicę, utrzymując w sile reżim Scrotusa. Pokonując obrońców, osiedlimy w danej placówce swoich zwolenników, którzy zaczną gromadzić dla nas złom. Metal zdobędziemy też sami podczas eksploracji świata.
Rolę wież znanych z produkcji Ubisoftu przejęły balony. „Odsłaniają” fragmenty mapy, służą także jako punkty szybkiej podróży. Udostępnianych aktywności pobocznych jest sporo. Spotykamy się z lokalną ludnością, odkopujemy wraki, szukamy zdjęć przybliżających historię świata sprzed katastrofy, odkrywamy pola minowe.
Niestety, takie zadania tylko pozornie są różnorodne. Dość szybko sprowadzają się do tego samego: pokonania kolejnej fali wrogów i zdobycia złomu. Niewątpliwie przydałoby się większe zróżnicowanie misji pobocznych w grze trwającej ponad 25 godzin.
Na szczęście walki pojazdów - z wykorzystaniem harpuna, którym możemy nawet wyrwać koło z wozu wroga - i wyścigi na bezdrożach są na tyle fascynujące i absorbujące, że przykrywają niedostatki scenariusza oraz powtarzalność zadań. Siadając za kierownicą Magnum Opus czujemy jego moc i gotujący się pod maską silnik. Wrażenia potęguje świetne udźwiękowienie.
Odczucia z jazdy są fantastyczne i nieporównywalne do innych sandboksów, stanowią klasę samą w sobie. W niczym nie ustępują grom wyścigowym, kiedy zmieniamy widok na kamerę z kokpitu. Oczywiście model jazdy jest typowo zręcznościowy.
Wizualnie produkcja Avalanche stoi na bardzo wysokim poziomie. Zarówno Max jak i postacie drugoplanowe wykonano z wielkim przywiązaniem do detali, do tego świetnie je animując. Trudno także nie zachwycić się efektownymi pościgami za konwojem, kiedy wokół pełno płomieni i eksplozji niszczonych aut.
Ale Mad Max to przede wszystkim wprost onieśmielające swym pięknem i ogromem pustkowie. To kapitalny pustynny krajobraz zmieniający się w górzyste, niedostępne tereny, by za chwile zaskoczyć wymyślnymi wrogimi fortecami. Co ciekawe, twórcy pozwalają nawet wyjechać poza granice mapy - trafiamy wtedy na bezkresne odludzie. Niezwykle efektownie prezentują się także burze piaskowe.
Jeśli sami dostaniemy się w sam środek zawieruchy, to dookoła latają szczątki metali, setki śmieci a piasek ogranicza widoczność do kilku metrów. Magnum Opus targają podmuchy, raz po raz podrywając go z ziemi. Jeśli będziemy mieli szczęście, ujdziemy z życiem.
Grę bardzo dobrze optymalizowano, za co bez wątpienia warto twórców pochwalić. Wszystkie wersje działają płynnie, utrzymując niemal stałą liczbę klatek - 30 na konsolach i 60, lub więcej, na PC.
Mad Max nie spełnia wszystkich pokładanych w tytule nadziei. Nie posiada ani absorbującej fabuły, ani charyzmatycznych postaci, nie jest też survivalową przygodą. Obyło się także bez rewolucyjnych zmian w rozgrywce wzorem systemu Nemesis z Cienia Mordoru.
Produkcja nad wyraz udanie łączy za to znane i lubiane elementy, które widzieliśmy w wielu innych grach. Postapokaliptyczny świat został znakomicie przedstawiony, a siadanie za kierownicą Magnus Opus jest na tyle wciągające, że zdecydowanie warto sięgnąć po najnowsze dzieło Avalanche przymykając oko na pewne braki.