Skip to main content

Mass Effect 3: Citadel - Recenzja

Ostatni ukłon w stronę fanów trylogii.

Po mało satysfakcjonującym odbiciu Omegi z rąk Cerberusa nie spodziewałem się, że Bioware zaskoczy mnie pozytywnie ostatnią, płatną zawartością do Mass Effect 3. Bardzo się myliłem. Citadel to ze wszech miar dobry i duży epizod, który zapewnia wiele pozytywnych wrażeń i masę emocji.

Shepard i reszta załogi Normandii uzyskują przymusową przepustkę na czas przeglądu i serwisowania ich statku. Jest to jedna z najistotniejszych maszyn w wojnie ze Żniwiarzami, więc logiczne, że musi być utrzymywana w najlepszym możliwym stanie. Na ten czas komandor Shepard dostaje do dyspozycji dawne mieszkanie Davida Andersona.

Zapowiada się, że przyjdzie nam na chwilę odsapnąć od koszmarów obecnej wojny i po prostu dobrze się zabawić. Nic bardziej mylnego - sielanka bardzo szybko przemienia się w walkę o życie, kiedy nieznana dotąd grupa przestępcza obiera za cel naszego bohatera. Koniec z relaksem przed kominkiem, żadnych wykwintnych kolacji - czas dowiedzieć się, kto za tym stoi i dlaczego życzy sobie naszej śmierci.

Zaraz, zaraz - przecież to jest komandor Shepard! Bohater, który broni się przed Żniwiarzami i odpiera ataki ze strony organizacji Cerberus. Czy istnieje dla niego jakieś inne, realne i porównywalne zagrożenie? Okazuje się, że tak. Nie mogę ujawnić zbyt wielu szczegółów, lecz zapewniam, że scenarzystom udało się napisać przekonywującą historię z pazurem.

Przygoda i akcja to tylko jedna płaszczyzna tego wielowymiarowego dodatku. Autorzy wyraźnie chcieli podziękować miłośnikom serii za wiele lat wspólnej zabawy i stworzyli coś w rodzaju „ostatniego pożegnania”. Ilość nawiązań do nawet najmniejszych wątków poznanych na przełomie wszystkich trzech części jest porażająca. Każda postać, która nie miała swoich pięciu minut w trzeciej części, otrzymuje je tutaj.

„Przygoda i akcja to tylko jedna płaszczyzna tego wielowymiarowego dodatku.”

Pożegnanie z Mass Effect 3 - zwiastun dodatku

W opowieści występują praktycznie wszyscy żyjący kompani z całej trylogii. Inni bohaterowie drugoplanowi pojawiają się chociażby na kilka sekund, by puścić przysłowiowe oczko do fanów uniwersum. Nawet gracze, którzy uważnie śledzili codzienne wiadomości z Cerberus Network w drugiej części, zostaną nagrodzeni kilkoma smaczkami. Ilość „mrugnięć okiem” przywodzi na myśl tzw. „odcinki specjalne” ze znanych seriali telewizyjnych. Taka konwencja idealnie pasuje nie tylko do przedstawionej opowieści, ale spisuje się również, jako finał dodatków fabularnych do Mass Effect 3.

Dodatkowym atutem Citadel jest humor. Żarty sytuacyjne nie pozwalają ani na moment przestać się uśmiechać. Kilkakrotnie musiałem pauzować grę, ponieważ nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Twórcom udało się trafić w złoty środek pomiędzy ciekawą historią a toną zabawnych scen.

Przygoda jest stosunkowo długa i zaprojektowana w taki sposób, by zapewnić nam dodatkowe atrakcje - a to przez ciekawe scenki, wyjaśniające poznane wątki historyczne, kiedy indziej możliwość zagrania w kilka gier w kasynie. Nie ociągając się przesadnie, spędziłem ponad cztery godziny na ściganiu zamachowca i eliminowaniu jego szajki.

Nowi przeciwnicy oferują nieco inny zestaw ataków i mocy, więc walka też jest całkiem przyjemna. Zdarzają się nawet nowe dla serii elementy skradania. Nie podobał mi się tylko fakt, że taktyczny kamuflaż mojej klasy nie został przez twórców dodatku wzięty pod uwagę i byłem dla wrogów widoczny tak samo, jak gdybym stał przed nimi bez niego. Wyobraźcie sobie scenę skradania, kiedy pod osłoną kamuflażu taktycznego zostałem zauważony, po czym gdy tylko rozpocząłem otwartą walkę i ponownie użyłem tej umiejętności, żołnierze nagle rzucili „Gdzie on się podział?!” i biegali dookoła, szukając Sheparda. Dodam, że nie ruszyłem się nawet z miejsca.

„Dopiero po powstrzymaniu zamachu na nasze życie, przychodzi pora na faktyczną przepustkę i ostatnie pożegnanie z bohaterami serii.”

Wrex powraca i dołącza do wesołej drużyny Sheparda. Tymczasem dostępne w dodatku, wirtualne pole bitwy zwane Armax Arsenal Arena pozwala na walkę w towarzystwie bohaterów, którzy nie są dostępni normalnie w Mass Effect 3. Dzięki temu na moment możemy poczuć się zupełnie jak za „starych, dobrych czasów”.

Dopiero po powstrzymaniu zamachu na nasze życie, przychodzi pora na faktyczną przepustkę i „ostatnie pożegnanie” z bohaterami serii. Shepard może wyprawić imprezę w swoim nowym apartamencie, na którą zaprasza wszystkich kompanów. Ten fragment dodatku przepełniony jest masą chwytających za serce scen. Uzyskujemy również dostęp do rozrywkowej dzielnicy Cytadeli - Silversun Strip - gdzie zapomnimy na chwilę o tym, że w Galaktyce toczy się wojna o przetrwanie wszystkich rozumnych ras.

Możemy wydać kredyty w kasynie, kupić meble do nowego gniazdka czy pograć na licznych automatach w salonie gier. Łatwo tu zatonąć na parę ładnych godzin. Istnieje nawet wirtualne pole bitwy, które jest bardziej rozrywkową formą symulatora znanego z Pinnacle Station. Liczba dostępnych aktywności jest spora, a swoją różnorodnością powinna zaspokoić każdego. Za wysokie wyniki na symulatorze zyskujemy nawet przydatne nagrody, jak moduł do broni czy też cała nowa zbroja.

Dodatek jest na tyle duży, że został podzielony na dwie części (każda po 2GB). Wielkość wydaje się usprawiedliwiona, kiedy zwrócimy uwagę na to, ile dodatkowej treści zawiera. Nie dość, że oferuje konieczne permutacje dialogów dla wszystkich możliwych opcji romansowych, to jeszcze pozwala na kilka nowych wyborów. Decyzje podejmowane na przełomie trzech części też przewijają się w postaci dodatkowych scen, rozmów czy nagrań audio. Muzyka jest oryginalna i pozostaje w głowie nawet kilka godzin po wyłączeniu gry, co szczególnie może uradować tych, którym nie podobało się jałowe tło muzyczne „Omegi”. Stosunek treści do ceny wydaje się po raz pierwszy w pełni satysfakcjonujący.

Ostatnia, wspólna fotografia

Dodatek mógłby otrzymać najwyższą notę, gdyby nie drobne potknięcia w postaci kilku niespodziewanych błędów animacji czy też czegoś, co uznaję za lenistwo autorów. Nie trzeba sokolego oka, by zwrócić uwagę, że w bardziej zatłoczonych miejscach występują kombinacje dosłownie kilku modeli postaci. Przyzwyczajony do dziesiątek twarzy i fryzur, nagle widzę góra trzy na przemian pokolorowane zestawy tych samych osób, stojących obok siebie. Ten „atak klonów” można by pominąć, gdyby twórcy poprzeplatali bohaterów niezależnych modelami cywili, które spotykamy w pełnej wersji gry.

Jeżeli obawialiście się, że Citadel to tylko ładnie zapowiedziany i niepotrzebny ostatni epizod trylogii, a możliwość dekorowania mieszkania i robienia w nim imprezy przypominała raczej Simsy w kosmosie, a nie najlepsze SF ostatnich lat, to możecie spać spokojnie. To wyśmienita i emocjonująca historia, naszpikowana ukłonami wobec fanów trylogii.

9 / 10

Zobacz także