Metal Gear Solid 5: Ground Zeroes - Recenzja
Płatna wersja demonstracyjna smakuje wybornie.
Metal Gear Solid 5: Ground Zeroes jest jak przystawka przed głównym daniem w bardzo drogiej restauracji. Kilka kęsów potrafi znakomicie pobudzić i zaserwować symfonię smaków. Tymczasem okazuje się, że główne danie będzie gotowe za rok, a kelner położył na stole rachunek, którego wysokość momentalnie wywołuje zgagę.
Hideo Kojima oddaje do rąk wprowadzenie do historii przedstawionej w Metal Gear Solid 5: Phantom Pain. Oryginalny Snake - znany później jako Big Boss - ma za zadanie przedostać się na terytorium bazy na kubańskim wybrzeżu celem odnalezienia dwójki jeńców: Chico i Paz. A następnie bezpiecznie ich ewakuować. Po drodze dowiadujemy się kilku interesujących rzeczy, które rozbudzą naszą ciekawość przed premierą samego Phantom Pain i poszerzą wiedzę o wspomnianej dwójce, poznanej zresztą w części zatytułowanej Peace Walker.
Osoby nieznające fabuły cyklu Metal Gear Solid, odbiór Ground Zeroes może sprawić nieco trudności. Zarówno wydarzenia przedstawione na ekranie, jak i bohaterowie drugoplanowi mogą nie wywrzeć takiego wrażenia, jak na graczach obeznanych z przygodami Snake'a. Wiedzę pozyskujemy z opisów, dzienników i nagrań, które odnajdujemy w trakcie rozgrywki, ale te również okażą się kompletnie enigmatyczne dla nowicjuszy.
Prawdą jest, że misja odbicia Paz i Chico to tak naprawdę demo technologiczne nowego silnika Fox Engine. Poza graficznymi efektami oraz nieco zmienionym modelem poruszania, przede wszystkim znacząco poszerza się wolność w działaniu na terenie wroga. Mamy zatem możliwość przetestowania sprawności otwartego świata, w którym znajduje się wiele ścieżek dotarcia do celu, z możliwością zastosowania dziesiątek strategii, wybiegających ponad standardowe skradanie się w cieniu.
Kucając, biegając i czołgając się w perspektywie widzianej z trzeciej osoby, przemierzamy wrogą placówkę unikając wzroku strażników i analizując poszczególne elementy za pomocą lornetki i podręcznego komputera zwanego iDroid. Zaatakowanych znienacka żołnierzy możemy ogłuszyć, zamordować bądź też wykorzystać nieco bardziej kreatywnie: skłonić do ściągnięcia w ciemny zaułek towarzyszy albo wycisnąć dodatkowe informacje. Przerażeni i gadatliwi strażnicy nie tylko poinformują nas, gdzie dokładnie przetrzymywani są jeńcy, ale też mogą podzielić się współrzędnymi zbrojowni, trasami patroli strażników lub sekretami o tajnych przejściach.
Nowością w serii jest Reflex - chwilowe zwolnienie czasu w momencie wykrycia, które pozwala na błyskawiczną eliminację zagrożenia bez narażania na postawienie całej bazy w stan gotowości. Znacznie ułatwia to bezpieczne wyjście z każdego potknięcia po drodze, ale nie jest też konieczne i miłośnicy klasycznego modelu mogą wyłączyć tę opcję w ustawieniach.
Silnik Fox Engine zachęca również do eksperymentowania z bardziej agresywnym stylem rozgrywki, poprzez poprawienie modelu strzelania i dostępu do licznego arsenału - od karabinów i strzelb, po granaty, ładunki C4 i pojazdy ofensywne, które są obecne na terytorium obozu Omega. Nie znaczy to jednak, że Snake zmienia się w Johna Rambo - nadal po kilku trafieniach umieramy. Tymczasem model leczenia zdrowia za pomocą przedmiotów zniknął na rzecz stopniowej regeneracji. Mamy zatem lekko zmieniony schemat rozgrywki, ale w kierunku zachęcającym do jeszcze większego kombinowania i improwizacji w sytuacjach kryzysowych.
Wszystkie usprawnienia i mnogość dostępnych opcji nie zmieniają jednak faktu, że skradając się ostrożnie i strzelając wyłącznie z pistoletu usypiającego możemy dostępną misję ukończyć w przeciągu godziny. Chętni do zwiedzenia każdego metra kwadratowego po dwóch godzinach nie będą mieli innego wyjścia jak wrócić do śmigłowca i obejrzeć kilkuminutowy filmik, który tylko bardziej roznieca ciekawość, co do dalszej fabuły i wzmacnia żal, że w chwili obecnej to koniec zabawy.
Gdy wykonamy zadanie główne, w menu odblokowane zostają dodatkowe misje, które stanowią raczej sztuczne przedłużenie rozgrywki. Eliminacja wyznaczonych celów, zniszczenie wybranych punktów i inne tego typu krótkie zadania toczą się na tej samej mapie, ale o innej porze dnia. Mogły to być opcjonalne cele dostępne w trakcie grania w misję fabularną, ale byłyby za łatwe - a tak musimy za każdym razem na nowo omijać strażników i przeczesywać teren. Mimo prób przedłużenia w ten sposób czasu na obcowanie z Ground Zeroes o jakieś trzy kwadranse, czujemy się znudzeni koniecznością biegania po znanym do cna terenie.
Ostatecznie wszystko to budzi bardzo mieszane uczucia. Ground Zeroes oferuje kawałek intensywnej, świetnej zabawy, ale premierowa cena jest kuriozalnie wysoka. To faktycznie płatna wersja demonstracyjna, która teoretycznie powinna być dostępna za darmo przed premierą Metal Gear Solid 5: Phantom Pain. Pomijając jednak cenę, otrzymujemy świetny przedsmak tego, co nas czeka w pełnej wersji gry.