Mighty No. 9 - Recenzja
Mega Man może spać spokojnie.
Mighty No. 9 to jeden z pierwszych tytułów, które odniosły wielki sukces na platformie Kickstarter. Gracze wpłacili na projekt prawie 4 mln dolarów, w nadziei otrzymania duchowego spadkobiercy cyklu Mega Man. Dostali jednak co najwyżej przeciętnego naśladowcę klasyka.
Fabuła w grach platformowych nigdy nie gra pierwszych skrzypiec i często nie zwraca się na nią uwagi. W Mighty No. 9 dialogi trudno jednak zignorować ze względu na śmiesznie niski poziom. Nie pomaga nieudany dubbing.
Akcja rozgrywa się w przyszłości, jesteśmy świadkami kryzysu robotów-gladiatorów. Osiem z nich buntuje się przeciw ludzkości, a „dziewiątka” - nasz bohater - musi powstrzymać kolegów, odwiedzając kolejne lokacje.
Etapy wybieramy wedle uznania, a ukończenie wszystkich to kwestia około sześciu godzin. Poziom trudności jest nierówny - niektóre etapy przebiegamy bez problemów, w innych zacinamy się na dłużej.
Najgorsze, że gra nie przedstawia w czytelny sposób różnych niebezpieczeństw, dlatego, by je poznać, musimy zginąć. Zbyt często mamy poczucie, że porażka to wynik nie do końca przemyślanego projektu map, a niekoniecznie naszych błędów.
Poziomy to największa wada Mighty No. 9. Są wyjątkowo nijakie. Żaden etap - może poza jednym - nie zapada w pamięć. W większości przypadków są płaskie, nie oferują alternatywnych ścieżek i nie wyróżniają się wizualnie. To rozczarowujące.
Biegnąc w prawo musimy walczyć z przeciwnikami, używamy w tym celu podstawowego karabinu. Nie jest to szczególnie emocjonujące, ale na szczęście twórcy pomyśleli o zróżnicowaniu potyczek.
By wykończyć wroga i zyskać przy okazji bonusowe punkty, musimy wykonać szybki uskok, by przeniknąć przez oponenta. W ten sposób absorbujemy jego części. Takie rozwiązanie jest też podstawą walk z bossami, których nie zabijemy samą bronią.
Starcia z bossami są nieco zbyt schematyczne, choć przynajmniej wizualnie różnorodne. Zasady każdej walki są bardzo podobne. Zbyt mało tu ciekawych, specyficznych mechanik. Irytuje także fakt, że po trzech porażkach rozpoczynamy cały etap od nowa - jeżeli więc zginiemy podczas walki z ostatnim wrogiem, nie mamy po prostu ochoty na robienie wszystkiego od początku.
Pokonanie bossa oferuje dostęp do nowych rodzajów broni - wyrzutni rakiet czy też pocisków zamrażających. To dobre rozwiązanie, ale zazwyczaj i tak używamy podstawowego trybu strzału. Wykorzystanie nowych gadżetów wcale nie zmienia rozgrywki w znanych etapach, nie otwiera nowych dróg, przydaje się tylko przy walce ze zbuntowanymi robotami.
Jedną z gorszych stron gry jest również oprawa wizualna. To fascynujące, że pierwszy prototyp - zaprezentowany ponad dwa lata temu - wygląda lepiej niż wersja finalna. Rażą przede wszystkim okropne efekty wybuchów i niektóre tekstury. Nie pomaga brak interesującej wizji artystycznej.
Keiji Inafune - twórca Mega Mana - trochę się pogubił. Być może nie potrafił dobrze zarządzać budżetem. To zresztą nieistotne. Najważniejsze, że Mighty No. 9 nie spełnia oczekiwań. To przeciętna platformówka, która częściej irytuje, niż bawi.