Mini-gry, które mogłyby być samodzielnymi tytułami
Fallout 4 miał jedną bardzo dobrą.
W Fallout 4 spędziłem setki godzin. I choć żadnej z nich nie żałuję, to zdarzały się momenty znużenia i wyczerpania. W przypadku tak nieliniowej, sandboxowej rozgrywki twórcy po prostu nie byli w stanie utrzymać zawsze odpowiedniego tempa zabawy, bo zależy ono niemal wyłącznie od naszego stylu gry i podejmowanych decyzji. By jednak dać graczom wytchnąć od trudów życia w postapokaliptycznej rzeczywistości, Bethesda ukryła na Pustkowiach holotaśmy z grami. Łącznie jest ich aż sześć, a w jedną możemy nawet zagrać na „prawdziwym” Pip-boyu. Pełnowymiarowy gadżet został dodany do kolekcjonerskiej edycji Fallout 4.
Pięć z nich to „klony” klasycznych tytułów znanych z automatów i pierwszych komputerów osobistych. Moim ulubionym tytułem z Fallout 4 jest jednak Grognak and the Ruby Ruins, czyli w pełni oryginalna mini-produkcja Bethesdy. Gra jest turowym cRPG-iem, w którym samotnie lub w towarzystwie nawet dwóch kompanów eksplorujemy lochy, zarządzamy ekwipunkiem, walczymy z potworami i podnosimy statystyki postaci. Mimo swej pozornej prostoty gra oferuje zróżnicowane rodzaje terenu, złożone systemy progresji oraz starcia z bossami.
Następna mini-gra pochodzi z niepozornej przygodówki Night in the Woods, w której wcielamy się w kocią nastolatkę imieniem Mae. Bohaterka, podobnie jak my, lubi czasem spędzić czas przy dobrej grze. Jej ulubionym tytułem jest Demontower – dwuwymiarowy rouglike, złożony z dziewięciu poziomów po brzegi wypełnionych przeciwnikami. Każdy level kończy się wymagającą walką z bossem. W zależności od naszych zdolności, z grą spędzimy od 30 do 60 minut.
Bardzo ciekawym przykładem jest również Borderlands Science, czyli mini-gra, na którą natkniemy się podczas zabawy w Borderlands 3. Chociaż mechanicznie nie jest to tytuł w żaden sposób wyjątkowy – ot, dość prosta, logiczna gra arcade, w której przesuwamy kafelki w taki sposób, by znalazły się na premiowanych punktowo poziomach – to łamigłówka potrafi wciągnąć na długie godziny.
I nie są to godziny stracone, bo dzięki zabawie możemy przysłużyć się nauce. Tak, nasze działania w Borderlands Science pomagają specjalistom z McGill University identyfikować błędy w analizach komputerowych… składu ludzkich jelit! A wszystko po to, by pomóc leczyć choroby takie, jak cukrzyca czy depresja.
Na koniec mini-gra, która ostatecznie rzeczywiście stała się pełnoprawnym tytułem – Gwint. Z ulubioną karcianką krasnoludów mogliśmy zapoznać się w grze Wiedźmin 3. Reguły zabawy nie są szczególnie trudne, jednak zdobycie całej talii wymaga wyjątkowej wytrwałości, a przede wszystkim sporej ilości czasu.
Wydany już jako niezależna produkcja Gwint: Wiedźmińska gra karciana w podstawowych założeniach nie różni się znacząco od wersji z Wiedźmina 3. Ponownie dwóch graczy wykłada na przemian karty, a wygrywa ten, kto uzyska więcej punktów. Do głównych urozmaiceń zabawy należą jednak możliwość zadawania wrogim jednostkom obrażeń, a także większa liczba zdolności jednostek. Nie można też zapomnieć o największym ulepszeniu, czyli możliwości grania z prawdziwymi ludźmi.
Szanse na to, by Grognak and the Ruby Ruins czy Demontower również doczekały się pełnoprawnej, niezależnej wersji są oczywiście zerowe. A szkoda, bo oba tytuły świetnie zadomowiłyby się na przenośnych konsolach i urządzeniach mobilnych. Pozostaje liczyć na fanów, którzy któregoś dnia wezmą sprawy w swoje ręce i zrobią to za twórców.