Moje ulubione lokacje w grach. Tych wirtualnych wycieczek nigdy nie zapomnę
W plecaku pad i tryb fotograficzny.
OPINIA | Lokacje z gier wideo potrafią wprawiać w zachwyt. Nieważne, czy stanowią abstrakcyjną wizję twórców, czy próby wiernego odwzorowania rzeczywistości - niektóre z nich są najzwyczajniej w świecie piękne, a ich eksplorację można potraktować jak wyprawę.
Mam kilka swoich ulubionych punktów na mapie growych uniwersów, do których często powracam.
Cytadela to kosmiczne centrum spraw wszelakich
Każdy fan serii Mass Effect spędził w Cytadeli wiele godzin, przy okazji znajdując tam swój ulubiony sklep. Centrum galaktyk z przyszłości może poszczycić się absolutnie wszystkim, czego można od takiego miejsca oczekiwać. Są tu wyjątkowe kluby, centra handlowe i punkty rozrywki. Cytadela stanowi też centrum wszelkich istotnych wydarzeń z perspektywy kosmicznej społeczności.
Kulturowy, gospodarczy, ale i polityczny ośrodek skupia w swoich futurystycznych murach przedstawicieli wszystkich ras z nawet najodleglejszych zakątków galaktyki. Jak na „środek ciężkości” wszechświata przystało, Cytadela musiała przynajmniej raz gościć każdego szanującego się podróżnika i awanturnika.
Olbrzymia konstrukcja przyciąga nie tylko rangą rozgrywanych tam wydarzeń, ale i szeregiem udogodnień dla odwiedzających. Sztuczne jezioro zdobiące Prezydium, strzeliste wieże i tereny zielone to wprost idealne miejsce na chwilę odpoczynku w targanej zagrożeniami galaktycei. Szkoda, że wcielając się w rolę Komandora Sheparda nie mieliśmy czasu na taką swobodę.
Toussaint - Kraina winem i szczęściem płynąca
Koneserzy szlachetnych trunków i cieszącej oko architektury nie muszą udawać się w podróż do Toskanii czy południowej Francji. Wystarczy wcielić się w wiedźmińskiego pogromcę potworów i wybrać się do niezwykłej krainy słynącej z upraw winorośli. Piękne kolory i majaczące na horyzoncie budowle sprawią, że nie będziemy chcieli wracać.
Kiedyś myślałem, że cały urok Toussaint polega na kontraście. Gdy zestawimy krainę z ponurym i epatującym śmiercią Velen, to jawi się ona jako raj na ziemi - nawet tej wirtualnej. W rzeczywistości obszar ten jest, zwyczajnie mówiąc, obiektywnie ładny. Chociaż nie zalecałbym spędzania tam urlopu bez odpowiedniego oręża, to i tak jest to kierunek godny polecenia miłośnikom interesującej architektury, winnic i… dobrej imprezy.
Mroczne i jedyne w swoim rodzaju Liberty City
Grand Theft Auto 4 do dziś pozostaje według mnie najbardziej wyróżniającą się grą z serii, a jednym z kluczowych elementów jej wyjątkowości był zdecydowanie klimat. Choć tytuł nie stroni od czarnego humoru i specyficznego podejścia do gangsterskiego rzemiosła, to robi to inaczej od poprzedników i wydanej później odsłony z numerem piątym. Specyficzny ciężar fabularny czuć tu od samego początku, a teatrem dla brutalnych i niekiedy mrocznych wydarzeń jest samo miasto.
Liberty City w swojej najlepszej jak dotychczas odsłonie to prawdziwy hołd oddany amerykańskiej popkulturze, przy jednoczesnym braku prób ukrywania wielu jej mankamentów. Przechadzając się ulicami dzielnic Broker czy Bohan czuć brud, a całość, chociaż ponura, to przyciąga wizją spełnienia się amerykańskiego snu.
Ciężko wyobrazić sobie lepsze miejsce do rozgrywania brudnych interesów czy przestępczych porachunków. Liberty City nie jest ani bezpieczne, ani przesadnie ładne - ale mało które miasto z gier może pochwalić się taką tożsamością i charakterem. Chociaż ogrom Los Santos z GTA 5 zachwyca mnie nawet dziś, to w żadnym miejscu nie czuję się tak, jak w cyfrowej wariacji na temat Nowego Jorku.
Renesans na wyciągnięcie dłoni, czyli Florencja
Niektórzy twórcy radzą sobie nie tylko z kreowaniem własnych wizji świata, ale również korzystają z dobrodziejstw rzeczywistości, przenosząc do gry prawdziwe lokacje. Takim dziełem była Florencja znana z Assassin’s Creed 2, gdzie stawialiśmy pierwsze kroki jako Ezio, prawdopodobnie najbardziej uwielbiany skrytobójca.
Palazzo Vecchio czy Katedra Santa Maria del Fiore to tylko niektóre z przykładów pieczołowicie odwzorowanych budynków na terenie wirtualnej Florencji, którą mogliśmy eksplorować wzdłuż, wszerz i... w górę, podczas wspinaczki. Aż chciałoby się zobaczyć ją ponownie, tym razem w wydaniu na współczesną generację sprzętu. Doświadczenie to mogłoby być o wiele ciekawsze od eksploracji lasów czy wiosek znanych np. z Valhalli.
Cudownie odwzorowane (jak na ówczesne standardy) renesansowe miasto nie tylko zdołało mnie całkowicie pochłonąć, ale też popchnęło w kierunku samodzielnego poznania bujnej historii tego okresu. Nie jestem odosobniony w opinii, że renesansowe odsłony Assassin’s Creed to jedne z lepszych rzeczy, jakie przytrafiły się grom w ogóle.
Arabska przygoda w Jemenie z Uncharted 3: Oszustwo Drake’a
Seria Uncharted miała ogromne szczęście do lokacji. Nepal z drugiej odsłony nawet dziś wygląda pięknie, a „czwórka” zrobiła bodaj najlepszą reklamę Madagaskarowi. Mnie jednak najbardziej w pamięć zapadło jemeńskie miasteczko z trzeciej części, kiedy to upalny, acz spokojny dzień zamienił się w próby rozwikłania tajemniczej zagadki.
Lokacja sama w sobie zasługiwała na znacznie więcej „czasu antenowego”, niż ostatecznie otrzymała. Niedługo po bijatyce na targu trafiamy do podziemi, gdzie czekają nas zagadki logiczne i sporo wspinaczki. Na całe szczęście w końcu wracamy na powierzchnię, gdzie ponownie możemy zapoznać się z klimatycznymi uliczkami. Odbywa się to co prawda w ramach pościgu, ale i tak zostaje w pamięci na długo.
Wyspa samurajów i pięknych widoków
Wymieniając swoje ulubione lokacje nie mógłbym nie wspomnieć o Ghost of Tsushima, czyli produkcji z absolutnie genialnym projektem miejscówek. Z początku chciałem wskazać jedną z dostępnych w grze prefektur, jednak ostatecznie mój wybór padł na całą wyspę. Ta od samego początku bombarduje nas polanami pełnymi kwiatów, zjawiskowymi lasami z różnokolorowymi drzewami i klimatyczną architekturą, często odnoszącą się do miejscowych wierzeń i zwyczajów.
Niełatwo wskazać drugą produkcję, w której tak często korzystałem z trybu fotograficznego. Czy to w złotej świątyni, czy też na polu kwiatów równonocy - widoki zapierały dech w piersiach i mimo swojego zróżnicowania komponowały niezwykłą całość. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy prawdziwa wyspa Cuszima jest równie urokliwa, bo nigdy tam nie byłem. Wiem jednak z całą pewnością, że jej wirtualną wersję odwiedzę jeszcze nie raz, nawet mimo zdobycia platynowego trofeum w tej świetnej produkcji.
Zdecydowanie nie możemy narzekać na światy w grach. Wraz z rozwojem możliwości graficznych trafiamy do coraz to okazalszych i ładniejszych miejsc. Czy jednak można na tym poprzestać? Niekoniecznie - życzyłbym sobie, aby wraz z umiejscawianiem akcji w nowych przestrzeniach, można było wchodzić w większą interakcję z otoczeniem. Ale to już temat na inny tekst.